Od miesiąca głodują pracownicy cukrowni w Wożuczynie. Protestują przeciwko likwidacji zakładu. Kiedy ekipa wycieńczonych strajkujących trafia do szpitala, ich miejsce zajmują następni, a w kolejce na głodówkę czeka jeszcze kilkadziesiąt osób. To pierwszy w Polsce tak dramatyczny protest przeciwko polityce Krajowej Spółki Cukrowej, która po kolei wygasza swoje cukrownie.
We wtorek pracownicy protestowali pod Ministerstwem Skarbu. Wcześniej rozmawiali w sprawie wygaszenia cukrowni z wicepremierem Andrzejem Lepperem, posłami sejmowej komisji rolnictwa i wojewodą lubelskim.
Wszystko na nic.
- Jestem zrozpaczony - mówi Jan Mac, pracownik cukrowni. - Tak, jakbyśmy od miesięcy tłukli głową w mur. A przecież ten zakład jest dziedzictwem naszych ojców. W jego obronie jesteśmy gotowi na wszystko!
Wielkie pole buraków
Jan Mac od 26 lat pracuje w Cukrowni "Wożuczyn”. Mieszka wraz z żoną i dziećmi na pobliskim zakładowym osiedlu. Od miesiąca uczestniczy w proteście głodowym przeciwko planom likwidacji cukrowni. Nie jadł kilkanaście dni, potem nie pił. Blokował wraz z załogą drogi w Tomaszowie Lubelskim, pikietował pod Ministerstwem Skarbu i siedzibą Krajowej Spółki Cukrowej. Wraz z nim był Jacek Monsiel, jeden z głodujących. - Żadna cukrownia w Polsce nie ma takiej bazy surowcowej, jak nasza - denerwuje się. - Nasz zakład stoi na wielkim polu buraków. W okolicy jest 1,5 tys. jego plantatorów. Dlatego koszt produkcji cukru mamy najniższy w KSC. Zamykać taką perełkę to skandal! A przecież ten zakład to nie tylko mury.
Kilkanaście wycieńczonych i odwodnionych pracowników już wylądowało w szpitalach. Ich miejsce natychmiast zajmują koledzy. W kolejce do głodówki czeka kilkadziesiąt osób.
Walka nie ustaje nawet na chwilę.
Cukrownia w Wożuczynie to największy zakład przemysłowy w powiecie. Powstała w 1913 r. na zlecenie Tomasza Wydźgi, dziedzica miejscowych włości. Rok później znalazła się na pierwszej linii frontu austriacko-rosyjskiego. Podczas II wojny światowej wycofujące się oddziały niemieckie znów splądrowały i zniszczyły cukrownię. Spłonęła niemal doszczętnie. Wieś ją odbudowała. W latach 80. przerabiano w cukrowni do 3,1 tys. ton buraków na dobę. Otwarto świetlicę i kino. Dzięki cukrowni Wożuczyn stał się słynny na całą Polskę.
- Przetrwaliśmy dwie wojny światowe, to przeżyjemy i restrukturyzację - zapowiada Lucjan Pieprzowski. - To my zakładaliśmy KSC i dlatego możemy wytknąć zarządowi błędy. Mamy takie prawo, bo spółka to także my.
Zakład w którym pracuje ponad 200 osób, to kolejna cukrownia na Lubelszczyźnie, którą KSC postanowiła wyłączyć z produkcji w 2005. Taka jest strategia koncernu, który miał bronić rodzimych producentów cukru przed zagraniczną konkurencją. Z Lubelszczyzny weszło do KSC 7 cukrowni, co dało naszemu regionowi pozycję lidera w koncernie. Ale w ostatniej kampanii cukier produkowały na Lubelszczyźnie już tylko 4 zakłady: w Krasnystawie, Werbkowicach, Lublinie i Wożuczynie, bo zakłady w Rejowcu, Klemensowie i Opolu zostały wyłączone z produkcji.
- Konkurencji możemy sprostać jedynie poprzez obniżenie kosztów, które w przypadku polskich cukrowni są wyższe niż na Zachodzie - wyjaśnia Łukasz Wróblewski, rzecznik KSC. - Dodatkowo, sytuację skomplikowała decyzja Unii Europejskiej o rozpoczęciu już od tego roku drastycznej reformy rynku cukru, która zmierza do ograniczenia produkcji w Europie.
Wróblewski tłumaczy, że wdrażanie unijnej reformy rozpocznie się jeszcze w tym roku. Skutki? Zmniejszenie przychodów cukrowni i wzrost kosztów produkcji. Bo producenci cukru, którzy będą chcieli kontynuować jego wytwarzanie, będą musieli zapłacić nową, wysoką składkę.
- Restrukturyzacja nie oznacza zwolnień pracowników, likwidacji czy zamknięcia cukrowni - denerwuje się Wróblewski. - Wożuczyn będzie nadal funkcjonować, załoga ma zagwarantowaną pracę. Produkcję z Wożuczyna przejmą inne zakłady KSC w Lubelskim, przede wszystkim Werbkowice. Nie ma też zagrożenia dla plantatorów, którzy dostarczali buraki do wygaszanego zakładu. Wszyscy mają nadal umowy kontraktacyjne z KSC, a ich surowiec trafi teraz do innych cukrowni.
Koncern zapewnił pracownikom specjalny program osłonowy. Jego warunki obejmują m.in. gwarancję zatrudnienia załogi do 2010 w innych cukrowniach. Osoby zmieniające zatrudnienie mogą też dostać odprawy w wysokości 70-80 tys. zł. Koncern chce również w przyszłości uruchomić w zakładzie produkcję bioetanolu.
Ale związkowcy nie chcą nawet o tym słyszeć. - Nie sprzedamy zakładu za Judaszowe srebrniki. My chcemy pracować! Nasze warunki są takie: najpierw rusza kampania buraczana, potem pertraktacje, m.in. na temat biopaliw. Nie poddamy się. Będziemy głodować do skutku.
Wykańcza nas konkurencja
- To rzeczywiście niezwykle dramatyczna sytuacja. Szczęśliwego zakończenia wciąż nie widać - ocenia Stanisław Lubaś, przewodniczący Sekcji Krajowej NSZZ Solidarność Pracowników Przemysłu Cukrowniczego. - Ale trzeba do tego podejść racjonalnie. To nie Krajowa Spółka Cukrowa wymyśliła sobie zamykanie cukrowni; to rynek wymusza restrukturyzację. Alternatywą jest upadek całej spółki, bo konkurencja nas wykańcza.
Lubaś, który w 2000 sam był przewodniczącym komitetu strajkowego pracowników cukrowni, walczących o to, by polski cukier nie przeszedł w ręce niemieckiego inwestora uważa, że strajk w Wożuczynie niczego nie załatwi. - Energia pracowników powinna pójść na zorganizowanie zakładu do produkcji bioetanolu, na szukaniu inwestora do tej działalności. Tam może być praca. Pewnie, że szkoda mi tych ludzi. Ale proszę powiedzieć: kto dziś daje gwarancje zatrudnienia do 2010 roku? Gdzie są takie wysokie odprawy? Tutaj naprawdę jest o czym rozmawiać.
Lubaś powołuje się na przykład Rejowca. - Tam ludzie się dogadali i rozpoczęli alternatywną produkcję. Dziś wszyscy są zadowoleni.
Tam się zaczęło
Cukrownia "Rejowiec” była pierwszą z wygaszonych cukrowni KSC. Decyzja zapadła zaraz po utworzeniu koncernu, a zakład nie pracował już w kampanii 2002/2003.
Jak tłumaczy Wróblewski, powodem była katastrofalna sytuacja finansowa i wysokie koszty produkcji cukru. W momencie decyzji o wyłączeniu Rejowca, w zakładzie pracowało 176 osób. Z programu dobrowolnych odejść skorzystało ok. 90 osób. Pozostali zdecydowali się zostać.
Dwa lata temu w Rejowcu, jako pierwszej z wygaszonych fabryk, KSC uruchomiła przygotowywaną przez wiele miesięcy alternatywną działalność gospodarczą: produkcję europalet, przy której zatrudnionych zostało 54 dotychczasowych pracowników cukrowni. - Na pewno tego nie żałują: produkcja idzie dobrze i mają stałą pracę - ocenia Marek Spuz vel Szpos, dyrektor zakładu w Rejowcu.
Klemensów na odprawach
Po Rejowcu przyszła pora na Klemensów. Cukrownia została wygaszona w 2004 roku. Zgodnie z Pakietem Socjalnym podpisanym we wrześniu 2003 r. przez zarząd i związki zawodowe, pracownikom Klemensowa zagwarantowano pracę w oddziale przy konfekcjonowaniu i magazynowaniu cukru lub zatrudnienie w innych cukrowniach na terenie Lubelszczyzny. Większość załogi - ponad 100 osób - zdecydowała się jednak na dobrowolne odejście ze spółki w zamian za wypłatę dodatkowych odpraw finansowych. Wyniosły one ponad 67 tys. zł brutto na osobę.
Ci, którzy zostali w magazynach być może niedługo zaczną pracę w nowych warunkach. Zarząd KSC zapowiada, że niedługo rozpoczną się oficjalne rokowania z inwestorami z branży energetycznej oraz przetwórstwa rolno-spożywczego, którzy są zainteresowani rozpoczęciem działalności w Klemensowie.
Co dalej z Opolem?
Cukrownia w Opolu była najmniejszą w całym koncernie. Niska produkcja przy wysokich kosztach nie opłacała się, więc zakład wygaszono.
Na odprawy, sięgające nawet 53 tys. zł, zdecydowało się 70 ze 152 osób. Ci, którzy wybrali pracę zamiast jednorazowego zastrzyku gotówki, dzisiaj są z tego zadowoleni. - Jeszcze w tym roku w Opolu ruszy fabryka cukierków "Pszczółka” - zapowiada Łukasz Wróblewski.
Przedstawiciele związków zawodowych są zadowoleni z tego projektu, ale nie kryją rozgoryczenia z powodu wygaszenia cukrowni. - Powinniśmy produkować cukier, bo jesteśmy do tego bardzo dobrze przygotowani. A nie jest tajemnicą, że w tym regionie trudno o pracę - mówi Stanisław Kotuła, przewodniczący związków zawodowych w Cukrowni "Opole”.
Inwestujemy w liderów
Werbkowice i Krasnystaw nie muszą się obawiać o swój los.
To lubelscy liderzy Krajowej Spółki Cukrowej. Tylko w sezonie 2004/2005 łączne nakłady inwestycje KSC na Lubelszczyźnie wyniosły ponad 65 mln, a większość pieniędzy poszła do Werbkowic i Krasnegostawu.
Region krasnostawski to samo serce upraw buraków cukrowych. W ostatniej kampanii zakład wyprodukował ponad 80 tys. ton cukru. Nieoficjalnie mówi się, że będzie to sztandarowa cukrownia w Krajowej Spółce Cukrowej.
- Nie ukrywam, że jesteśmy bardzo zadowoleni z pracy tego oddziału - mówi Wróblewski. - Musimy koncentrować produkcję w największych zakładach i konsekwentnie to robimy.
Rzecznik otwarcie przyznaje, że biorąc pod uwagę wielkość produkcji i nowoczesność zakładów, Lubelszczyzna jest jednym ze strategicznych regionów w KSC.
To samo twierdzą pracownicy cukrowni w Wożuczynie, którzy od kilku dni okupują swój zakład.