Rozmowa z dr. Henrykiem Cioczkiem, amerykańskim onkologiem, autorem książki "Polska Jerozolima. Historia Przetrwania”.
– Po wiktorii wiedeńskiej król zaczął osadzać swoich żołnierzy na Lubelszczyźnie. W tym dwóch braci, którzy nazywali się Ciocze. Jednego w miejscowości Zielona, drugiego w Skrzynicach. Okoliczna ludność dodała do nazwiska literę k – i tak powstało nazwisko Cioczek. Z czasem nasz ród rozpowszechnił się na całą Polskę.
• Pana ojciec, Jan, chodził do szkoły, w której kierownikiem był ojciec aktora Wojciecha Siemiona?
– Tak. Działo się to w Krzczonowie, później obaj wylądowali w więzieniu na zamku. Mój ojciec dostał delirium, Niemcy uważali, że zmarł, rzucili go na stertę trupów. Cudem ocalał.
• Dom dziadków pod Krzczonowem ocalał?
– Byłem tam dwa lata temu, domu już nie ma, została studnia zasypana ziemią i drzewa. Zarówno ojciec, jak i dziadek Piotr zajmowali się masarstwem. Dziadek miał ponadto nowoczesną maszynę do młócenia zboża, z którą objeżdżał okoliczne dwory.
• A skąd pochodziła rodzina mamy?
– Mama była z domu Szyszkowska. Nasza prababcia z domu Goral była krewną biskupa Władysława Gorala. Pochodzili z okolic Nasutowa i Stoczka. Potem przenieśli się do Lublina na Zygmuntów. Dziś jest tam ulica Trześniowska na Ponikwodzie. Dom, który dziadek pobudował w 1939 roku, stoi do dzisiaj. I kapliczka, którą zbudował, stoi na Nasturcjowej. Dziadkowie, Waleria i Antoni Szyszkowscy, pomagali dwóm braciom, Chaimowi i Jankielowi Kava, którzy uciekli z getta. Jankiel ukrywał się w naszym domu. Zresztą, dziadkowe i moi rodzice Marianna i Jan Cioczkowie otrzymali od Yad Vashem tytuł "Sprawiedliwy wśród Narodów świata”.
– I w tym samym roku się pobrali w kościele św. Agnieszki. W tym czasie ojciec miał już zakład masarski na Furmańskiej. W kamienicy, która istnieje do dzisiaj i jest w naszych rękach, jest tam też sklep braci Cioczków. W latach 50. rzemiosło zlikwidowano, ojciec poszedł do pracy w Zakładach Mięsnych, został wrogiem ludu, dostał wypowiedzenie z własnego mieszkania i mieszkanie zastępcze w barakach w Białej Podlaskiej. Nie wyraził na to zgody, spakował się i pojechał na Ponikwodę do domu teściów. Potem kupił dom na Kalinowszczyźnie, naprzeciwko starego kirkutu, gdzie długo mieścił się zakład mięsny, dziś przeniesiony na ulicę Gospodarczą.
• Skąd w życiu rodziców pojawił się Józef Honig, nazywany strażnikiem Widzącego z Lublina, ponieważ przez całe życie opiekował się kirkutem, gdzie słynny cadyk ma swój grób?
– Mój ojciec robił z nim interesy w Piaskach. Na jarmarku handlowali bydłem, ponieważ ojciec Józefa trudnił się wypasem. W czasie wojny ojciec pomagał Honigowi, po wojnie mieli ze sobą kontakt. Potem Honig zamieszkał koło nas, w ogrodzie zabranym ojcu pobudowano blok. A ponieważ pan Józio nie miał dzieci, a nas było pięciu, często bywając w naszym domu opowiadał nam przeróżne historie. Jak zmarł nasz ojciec, pomagał mamie, doradzał, w jakiś sposób nasz wychowywał.
• To właśnie opowieść Józefa Honiga jest osią książki "Polska Jerozolima. Historia Przetrwania”?
– Tak. Na opowieść o Lublinie, którego nie ma, składają się cztery relacje. Największa to powieść Józefa Honiga. Do tego relacja rodziców Michała Hochmana: Icka i Geni Hochman, relacja Tomasz Blatta, Żyda z Izbicy, którego matka pochodziła z Lublina. To jedyny, żyjący do dziś uczestnik powstania w Sobiborze. Do tego dodałem opowieść Henryka i Poli Rubinków z Łodzi, którzy mieszkają w Nowym Jorku.
• Dlaczego zebrał pan te relacje, dlaczego chciał pan pokazać Lublin, którego nie ma?
– Rosłem z opowieściami Józefa Honiga. Wyobrażałem sobie malowniczy, pachnący cebularzami żydowski Lublin. Słuchałem opowieści moich świętej pamięci rodziców i dziadków. Chciałem to utrwalić. Ocalić od zapomnienia. Zwłaszcza że ten świat tak szybko mija. A może także dlatego, że tamtego Lublina dziś nikt nie zna. Kiedy pisałem książkę, wciąż odkrywałem, jak bogata jest talmudyczna historia Lublina, jak wiele wniósł do żydowskiej kultury, religii. I odwrotnie, Żydzi tak dużo wnieśli do historii Lublina.
• To dlaczego Tomaszowi Pietrasiewiczowi z Teatru NN, który odkrywa żydowski Lublin, mieszkańcy naszego miasta wybili szyby w domu? Skąd ta fanatyczna nienawiść do tego, co żydowskie?
– Myślę, że dotyczy to jakiegoś marginesu. Bierze się z zazdrości, że żydowscy mieszkańcy Lublina potrafili przeskoczyć Polaków w zaradności biznesowej, że wiodło im się lepiej. I z braku tolerancji.
• Dlaczego w Polakach jest tak mało tolerancji?
– Może dlatego, że Polacy to dziś w 95 proc. katolicy. Wielu z nich nie toleruje odrębności religijnej. Jeśli komuś się powiedzie, to najchętniej podłożą mu nogę. Jak zrobi większe pieniądze, to nazwą go Żydem. Nawet mnie w Stanach też, bo jestem Polakiem, a mam dwie przychodnie, kupiłem to i to.
• Ma pan przychodnie, znanych pacjentów i przyjaciół. W tym Stana Borysa, legendę polskiej piosenki?
– Poznałem go przez znakomitego grafika, Janusza Kapustę, z którym Stan się przyjaźni. To on zabrał mnie na koncert Stana, potem kilkakrotnie się spotkaliśmy i w końcu Stan Borys, jak Jan Kapusta, też został moim pacjentem. Na co dzień jestem lekarzem rodzinnym, a ponieważ Stan przywiązuje wielką wagę do zdrowego stylu życia, dobrze się nam pracuje.
• Wróćmy do Lublina. Musi pan bardzo kochać to miasto, skoro zdecydował się pan ofiarować Lublinowi wotywny obraz i zawiesić go w kościele Dominikanów?
– To niezwykła historia. U mojego przyjaciela, który handluje dziełami sztuki, zobaczyłem obraz z katolickiej katedry, którą zlikwidowano, bo nie było wiernych. Kościół sprzedano, sprzęt też, w tym obraz z głównego ołtarza, uważany za kopię "Przemienienia pańskiego” Rafaela.
• Kupił pan obraz bo...
– Żal mi się zrobiło. Kupiłem, dałem do zbadania, wyszło, że płótno może pochodzić z XVI wieku. A może to uczeń samego Rafaela malował. Kto wie? Po renowacji ofiarowaliśmy go miastu, któremu tyle zawdzięczamy. I wychowanie, i wykształcenie, i rodziny.
• Dlaczego podarowaliście go Dominikanom?
– Bo to był ulubiony kościół naszej babci, modlącej się przed relikwiami Krzyża Świętego. Ze Stoczka szła na piechotę do Lublina, żeby wziąć udział w odpuście.
• Modli się pan przy nim, będąc w Lublinie?
– Tak. Wierzę, że przynosi szczęście temu miastu. Wierzę, że dalej nosi w sobie nierozwiązaną zagadkę i kiedyś, po kolejnych badaniach poznamy autora.
• O co się pan modli?
– Modlę się o tolerancję.