25-letnia Agnieszka promowała herbatę w supermarkecie, kiedy dowiedziała się, że została radną Sejmiku Województwa Lubelskiego. W jednej chwili z przeciętnej studentki historii KUL przemieniła się w ważnego polityka, który trzęsie całym województwem.
Jeszcze dwa, trzy lata temu przez myśl jej nie przeszło, że siedzieć będzie w gabinecie, w którym siedzi, że będzie osobą, którą jest.
– Absolutnie nie wyobrażałam sobie takiej sytuacji – uśmiecha się długowłosa blondynka, ubrana w białą bluzkę i czarną spódnicę. – Ja nawet w dniu wyborów do sejmiku nie przyjmowałam do wiadomości, że zostałam radną. Wydawało mi się, że nie mam żadnych szans. Kończyłam wtedy studia. Byłam skoncentrowana na pisaniu pracy magisterskiej o historii mojej miejscowości rodzinnej.
Bystrzyca przepływa przez łąkę pani marszałek
Jadąc w kierunku Łęcznej mija się wieś Bystrzycę. Przez Bystrzycę przepływa rzeka o tej samej nazwie. Przepływa m.in. przez łąkę Kowalów. Pani marszałek mieszka w gospodarstwie razem z rodzicami. Jej starsza siostra i brat wyfrunęli już z domu, założyli rodziny. Pani marszałek codziennie rano wsiada w samochód i dojeżdża 12 km do Lublina. Mówi, że nie mogłaby się zadomowić w mieście na stałe. Po dziesięciu godzinach przebywania w otoczeniu bloków i samochodów czuje się potwornie zmęczona. Uwielbia wtedy wracać do siebie.
– Jak wychowywałam się na wsi, nie zwracałam uwagi na przyrodę i jej zapachy. A teraz jestem niesamowicie na naturę wyczulona – mówi.
Jak to się stało,
że tak młoda osoba, bez żadnego doświadczenia w zarządzaniu, zarządza dziś kulturą na Lubelszczyźnie?
– Przez całe studia nie należałam do żadnej partii, organizacji – przyznaje Agnieszka Kowal.
No chyba, że w poczet jej zasług kierowniczych zaliczyć pełnienie funkcji gospodarza klasy w liceum.
– Straciłam tę funkcję, gdy klasa poszła na wagary, a wychowawczyni zarzuciła mi, że nie powstrzymałam kolegów– opowiada ze śmiechem.
To może chociaż ktoś w rodzinie pani marszałek dzierżył władzę i parał się polityką? Okazuje się, że politycznego „obciążenia genowego” też nie ma.
Młoda „baba” trafiła do Leppera
Z tą polityką zaczęło się u Agnieszki znienacka. To był luty 2002 roku. Była na V roku historii KUL. Pisała pracę, chodziła na seminaria magisterskie. Pewnego dnia siostra zaprosiła ją na przyjęcie rodzinne.
– Jednym z gości był człowiek z sąsiedniej wsi, Marek Kwiatkowski z Samoobrony, radny powiatowy – wspomina. – Zaczęliśmy rozmawiać. I tak wstąpiłam do partii Andrzeja Leppera.
Patrzono na nią trochę z ukosa, bo nie dość, że młoda, to jeszcze baba. Jak teraz mówi – patrzono „konserwatywnie”.
Pojechała na kongres wojewódzki do Krzczonowa, na którym poznała Konrada Rękasa, obecnego przewodniczącego Sejmiku Województwa Lubelskiego. Pojechała też do Warszawy, gdzie tworzyła się młodzieżówka Samoobrony. Została jej szefową na województwo lubelskie. Organizowała partię w powiatach. Wybierała pełnomocników, werbowała nowych członków.
Stała na promocji, gdy została radną
Zbliżała się jesień 2002 roku i wybory samorządowe.
– Lepper ogłosił, że młodzi dostaną 40 proc. miejsc na listach wyborczych – opowiada. – Wystartowałam z czwartego miejsca na liście. Na swoją kampanię wydałam... 80 zł. Z kolegą wydrukowaliśmy trochę ulotek.
Dorabiała wtedy na promocjach w supermarketach.
– Stałam w Makro, kiedy dowiedziałam się, że zostałam radną. W pierwszej chwili nie uwierzyłam. Byłam druga z Samoobrony, po Stanisławie Duszaku. Dostałam prawie 9 tysięcy głosów. Nie wiem, jak to się stało. Byłam jedyną kobietą na liście Samoobrony. Wiele osób mówiło, że to właśnie dlatego.
Po kilku miesiącach, wiosną ubiegłego roku, wraz z kilkoma radnymi Samoobrony została z partii Leppera wyrzucona. Za poparcie SLD podczas głosowania. Obecnie, wraz z Konradem Rękasem, jest liderem sejmikowego Klubu „Rozwój”.
Śniadań i obiadów nie jada.
Wypija tylko poranną kawę. Do urzędu przyjeżdża mniej więcej na ósmą. W dniu posiedzenia zarządu o pół godziny wcześniej. Pracę zaczyna od przejrzenia gazet. Potem przez dwie godziny czyta pocztę, pisze pisma. Następnie przyjmuje interesantów. I tak do około godziny 15. Po południu, aż do wieczora, uczestniczy – jako przedstawicielka urzędu – w otwarciach, spotkaniach, bankietach, innych imprezach.
To nie zajazd na kulturę
• Przez prasę przetoczyła się fala niepochlebnych artykułów na temat pani decyzji personalnych, podejmowanych wespół z Konradem Rękasem w kulturze. Czy obsadza pani stanowiska „swoimi”? Chodzi o Filharmonię Lubelską, Muzeum Nadwiślańskie, Muzeum Lubelskie.
– Kategorycznie zaprzeczam, że robimy zajazd na kulturę. Proszę zauważyć: gdy pani Księska-Falger została dyrektorem, chociaż nie wygrała konkursu, czyż nie obsadzono stanowiska „swoim”?
• A nowy dyrektor, Mirosław Ziomek, nie jest „wasz”?
– Jest dyrektorem, którego popieramy
• Pani i przewodniczący Rękas?
– I zarząd województwa. Samorząd województwa jest organizatorem kultury, na którą daje pieniądze. Żądamy więc, by dyrektorzy wydawali je racjonalnie i żeby widać było efekty. W filharmonii efektów nie było: słaba frekwencja, brak młodej publiczności, nadużycia finansowe. Kiedy przychodzili do mnie muzycy z instrumentami, gotowi zagrać dla zarządu, bylebyśmy zmienił sytuację na lepsze, nie było mowy o Ziomku. Była mowa o zmianie.
• W Wojewódzkim Ośrodku Kultury mają być zmiany. Poleci głowa dyrektora Józefa Obroślaka?
– Dyrektorowi dałam ostrzeżenie takie, że nie dostał nagrody w tamtym i tym roku. Roczny budżet WOK – 1,1 mln zł – jest duży. A organizują tylko trzy, chociaż ważne festiwale: Lalkarzy, Kapel i Śpiewaków Ludowych, Przegląd Teatrów Dziecięcych. Struktura zatrudnienia jest anachroniczna, nie przystaje do nowych zadań: 30 etatów, w tym 3 sprzątaczki, 3 portierów, kierowcy, a tylko 7 instruktorów. Gdzieś w tym wszystkim brakuje menedżerstwa, wyjścia w przyszłość. Chcę, by ośrodek stał się instytutem kultury z prawdziwego zdarzenia, z impresariatem artystycznym. Chcę, by pracownicy pisali projekty kulturalne pod unijne granty i żeby pomagali pisać je przedstawicielom gmin i organizacji pozarządowych. Ogłoszę konkurs na koncepcję funkcjonowania WOK. Jeżeli dyrektor Obroślak ma koncepcję, może wystartować.
• Ten, kto wygra, zostanie dyrektorem?
– Nie. Dyrektor Obroślak ma umowę do września 2005 roku i tego się będę trzymać, bo nie chce mieć kłopotów z sądem pracy.
• Dlaczego Chce pani zwolnić Wiesława Malawskiego, dyrektora Muzeum Nadwiślańskiego?
–Nie jest dobrym dyrektorem. Dużo błędów i nieprawidłowości. Mało kreatywności. Podobnie jak w WOK. Jeżeli dyr. Malawski za przykład swojej wspaniałej działalności podaje koncert zespołu Voo Voo albo spotkania sarmackie, organizowane przez zewnętrzne instytucje, to do mnie to nie przemawia. Źle zarządza. Nie potrafi przeprowadzić przetargu na 20 tys. zł, więc jak zrobi projekt pod dużo większe fundusze strukturalne?
• Rada tego muzeum mówi coś przeciwnego. I grozi, że na znak protestu przeciw ignorancji Agnieszki Kowal i jej urzędników poda się do dymisji.
– Kiedy Malawski zostawał dyrektorem, profesor Lameński (Lechosław Lameński przewodniczący rady – dop. red.) protestował przeciw temu. Dziwi mnie zmiana zdania. Tłumaczę to tym, że zaprzyjaźnili się i tworzą pewien towarzyski układ.
• Ostatnia kontrowersyjna decyzja. Bernadetta Bogdańska została w Muzeum Lubelskim na Zamku zastępcą dyrektora ds. marketingu. To pani dobra znajoma, choćby z Fundacji „Lublin Dzieciom”, w której obie jesteście, a która nie zapłaciła Justynie Steczkowskiej za koncert...
– Zapłacimy. Wpływy z biletów nie pokryły kosztu tego koncertu charytatywnego. Załatwiłyśmy sprawę ugodowo, wysyłając pismo z prolongatą. Wszystko było w porządku do czasu, gdy menedżer Steczkowskiej dowiedział się, że Bogdańska została dyrektorem w muzeum. Nie mieści mi się w głowie, że na szczytnym celu, jakim był ten koncert, tacy pseudomenadżerowie, jak on, próbują wygrać swoje prywatne cele.
• Wróćmy do Bogadańskiej. Czy teolog, nauczycielka religii potrafi zarządzać?
– Jest dobrą kandydatką. Będzie dyrektorem ds. organizacyjno-wydawniczych. Bernadetta pracowała trochę w szkole, ale była też dziennikarką, działała w fundacji, wydawnictwach.
WYZNANIA INTYMNE
Samochód
– Jeżdżę służbowym, czteroletnim Oplem Vectrą o przebiegu 250 tys. km. Prywatnego nie mam.
Wolny dzień
– Koszę trawę albo jeżdżę rowerem. Bardzo lubię apolityczne spotkania z przyjaciółkami. Nie rozmawiamy o pracy. Siedzimy u mnie w ogródku lub spacerujemy.
Urlop
– Udało mi się namówić przyjaciółkę na Tunezję. Jedziemy 27 lipca (rozmawiałyśmy kilka dni wcześniej – E. S.). Nigdy nie mogłyśmy sobie na to pozwolić, ponieważ nie miałyśmy pieniędzy. Spędzałyśmy wakacje w Polsce. Jechałyśmy np. nad Zagłębocze albo do Kazimierza, albo do mojej cioci do Łeby.
Ostatnio przeczytana książka
– Dostałam fajną książkę na imieniny „Leksykon wątków miłosnych”
Ostatnio obejrzany film
– Wybieram się na Shreka. Telewizji nie oglądam.
Stan cywilny
– Panna. Dla dobra województwa nie przewiduje zmian w tej kwestii
Mężczyźni, kobiety
– Mężczyźni to płeć obietnic, kobiety – czynów.
Agnieszka Kowal – kobieta sukcesu?
– Nie wiem. Dla mnie sukces jest wtedy, kiedy mogę pomóc komuś konkretnemu. Myślę, że takich pojedynczych sukcesów, jak na mój wiek, uzbierało się, co jest, niestety, powodem zazdrości. A to jest przykre.