Nieuleczalnie chory maluch żeby żyć, potrzebuje drogich leków, opieki i miłości. Matka, Białorusinka, porzuciła go tuż po narodzinach.
- Jechałam całą noc, żeby w końcu przytulić moją kruszynkę. Pokochałam Jasia od pierwszego wejrzenia - mówiła w poniedziałek ze łzami w oczach pani Aleksandra z Gdyni nie wypuszczając z ramion synka. Kobieta decyzją sądu stała się dla Jasia rodziną zastępczą.
Pani Aleksandra miała zabrać go do domu już tydzień temu. Niestety, Jasio nabawił się infekcji i trafił do dziecięcego szpitala w Lublinie. W poniedziałek nowa mama odwiedziła go wraz z przyszłą mamą chrzestną. Miała go zabrać samochodem, ale lekarze zadecydowali, że mały pojedzie karetką. - Obie popłakałyśmy się ze wzruszenia - nie kryła szczęścia pani Ola. - A co najważniejsze, mogę się starać o adopcję, bo biologiczna matka Jasia zrzekła się do niego praw. I będzie już zawsze mój.
Kto pokocha Jasia
Jasio urodził się w kwietniu w lubelskim szpitalu na Lubartowskiej. Tam okazało się, że cierpi na ciężką, nieuleczalną chorobę genetyczną, mukowiscydozę. Miał braciszka, który również chorował na mukowiscydozę i zmarł. Matka, Białorusinka porzuciła ich tuż po narodzinach.
Z DSK Jasio trafił do szpitala w Poniatowej. Żaden inny szpital nie zgodził się go przyjąć. Nie chciały go również domy dziecka, bo nie wiedziały, jak opiekować się chorym dzieckiem. Mały codziennie musi przyjmować leki, co kilka godzin musi mieć robioną inhalację i odciągany śluz. Inaczej mógłby się udusić.
- Jest śliczny i kochany, ale każda bakteria może być dla niego śmiertelna - przytulała małego Ryszarda Bartnik, wolontariuszka z DSK, gdzie tuż po narodzinach trafił malec. Pani Rysia - dla przyjaciół Róża - opiekowała się Jasiem, szukała dla niego pomocy i co najmniej raz w tygodniu zawoziła mu do Poniatowej pieluchy czy mleko. - Szukamy rodziny zastępczej, bo to dla niego jedyna szansa. Potrzebuje ogromnej miłości.
Ruszyła pomoc
Jasiowi pomagała krakowska Fundacja Pomocy Rodzinom i Chorym na Mukowiscydozę "MATIO”. Założyła dla niego subkonto, na które m.in. po naszych apelach, wpływały pieniądze. Potrzebne były na leki i pokarm. Jedna paczka specjalnego mleka kosztuje 15 zł. Nasi Czytelnicy również nie zawiedli. Chłopiec dostał od nich pieluszki, mleko, ubranka i zabawki.
W sierpniu do Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Lublinie zgłosiła się rodzina z Chorzowa oraz pani Aleksandra z Gdyni. Zaoferowali, że zostaną dla niego rodziną zastępczą. Zgłosił się również Rodzinny Dom Dziecka w Szaflarach, prowadzony przez siostry zakonne oraz małżeństwo z Koszalina. Ci ostatni musieli jednak zrezygnować, bo również mają dziecko chore na mukowiscydozę i istniało ryzyko, że dzieci się nawzajem pozarażają.
- Najlepsza byłaby rodzina zastępcza - przekonywała wtedy Anna Hałasa, kierownik sekcji ds. rodzin zastępczych MOPR. - Ale nawet gdyby Jasio trafił do zakonnic to i tak nadal będziemy szukać dla niego rodziny zastępczej. Dom Dziecka to tylko dobra alternatywa dla szpitala.
Rodzina z Bielska-Białej
Jasio jednak nie trafił do zakonnic. We wrześniu zgłosiło się małżeństwo z Bielska-Białej. - Ta rodzina jest gotowa zaopiekować się chłopcem. W ostatnich dniach przeszła dodatkowe przeszkolenie w krakowskiej Fundacji "MATIO” pod kątem zajmowania się chorym maluchem - cieszyła się Anna Hałasa z sekcji ds. rodzin zastępczych. - Teraz czekamy na oficjalny wniosek od rodziny z kompletem dokumentów. Wtedy MOPR skieruje go do sądu. Małżeństwo z Bielska-Białej jest profesjonalną rodziną zastępczą. Nie tylko ma swoje potomstwo, ale ma na wychowaniu również inne dzieci.
Tymczasem małym Jasiem opiekowały się pielęgniarki ze szpitala w Poniatowej. - Specjalnie zwiększyliśmy obsadę pielęgniarską na tym oddziale. Zostanie u nas dopóki nie znajdzie się dla niego dom - zapewniał Karol Stpiczyński, dyrektor szpitala w Opolu Lubelskim (z oddziałem w Poniatowej).
- Jaś jest w dobrej formie, rośnie, rozwija się pięknie - zachwycała się pani Róża. - Ciągle napływają do mnie paczki dla niego z całego świata: ubranka, pieluchy, środki kosmetyczne i mleko. Brak mi słów, aby wyrazić moją wdzięczność ludziom wielkiego serca. Za ogromne wsparcie w szukaniu rodziny dla małego dziękuję również księdzu Mieczysławowi Puzewiczowi.
Zagrożony chorobą sierocą
Jednak nie tylko małżeństwo z Bielska-Białej złożyło odpowiedni wniosek do lubelskiego sądu. Zrobiła to również pani Aleksandra z Gdyni. Ich wnioski pięć tygodni leżały w sądzie. A Jasio nadal przebywał w szpitalu.
- Chciałabym, żeby sąd już wydał jakąś decyzję. Codziennie czekam na dobre wieści. Wtedy każda z tych rodzin od razu mogłaby dziecko zabrać - niecierpliwiła się Anna Hałasa z MOPR. - Jeśli Jasio zostanie dłużej w szpitalu, może mu grozić choroba sieroca, w końcu jest w szpitalu już ponad pół roku.
- O dziecko starają się dwie rodziny, a my nie możemy przerzucać dziecka z jednego miejsca do drugiego. Trzeba było uzupełnić oba wnioski o wywiady kuratorskie, które zleciliśmy w ekspresowym tempie. Te formalności nas blokują - tłumaczyła Wiesława Stelmaszczuk-Taracha, przewodnicząca V Wydziału Rodzinnego i Nieletnich w lubelskim Sądzie Rejonowym. - Musimy dokładnie rozpatrzyć oba wnioski. Dopiero wtedy będziemy mogli zdecydować, w której rodzinie dziecku będzie lepiej. Dołożymy wszelkich starań, żeby chłopiec jak najszybciej znalazł dom - zapewnia Stelmaszczuk-Taracha. Kilka dni później sąd podjął decyzję.
Pokochała Jasia od pierwszego wejrzenia
Chłopiec pojedzie do nowej rodziny do Gdyni. Taką decyzję podjął sąd w ubiegły wtorek. - Jestem taka szczęśliwa, że Jasio będzie miał prawdziwy dom. Jego nowa mama z Gdyni wykrzyczała mi swą radość przez telefon. Przyjedzie po małego w piątek - nie kryła wzruszenia Ryszarda Bartnik, wolontariuszka, która pomagała opiekować się chłopcem. - Modliłam się do Jana Pawła II, by mały dostał w końcu kochającą rodzinę i w rocznicę pontyfikatu sąd podjął decyzję (16 października).
Ale, niestety, była i zła wiadomość. Jasio złapał infekcję i trafił do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie. - Zbyt długo przebywał w szpitalu, ale mam nadzieję, że to nic groźnego - wytłumaczyła Anna Hałasa.
W środę chłopczyk został przewieziony karetką z DSK do szpitala w Gdańsku. Stamtąd po zakończeniu leczenia trafi do nowego domu. - Wszystko mam dla niego przygotowane. Pokój, ubranka, wózek, łóżeczko. Będziemy chodzić na spacery nad morze - cieszy się pani Ola. - Już się nie mogę doczekać chwili, w której będziemy razem.