Rocznik 1996. Ojciec Puszczyk. Imię: Tuhaj Bej. Wrodzona zdolność: wysoka inteligencja. Miejsce zamieszkania: Bukowa, 5 km od granicy. Ksywa: Tusiek.
Konne zawody
Siedzę w mongolskiej jurcie w Ośrodku Jeździecko-Hodowlanym "Żurawiejka”. 50 hektarów dzikich stepów Polesia Wołyńskiego. - Ostry, kontynentalny klimat, dzika i nieokiełznana przyroda, słabe zaludnienie i brak dróg powodują, że podróżujący konno mają wrażenie, że są w Dzikich Polach, Siczy, Zaporożu - mówi Zbigniew Żurawicz. Wyciąga nahajkę. - Dostaliśmy od Mongołów. W podzięce za konne zawody, w których brali udział. Za rok my pojedziemy. Do Mongolii - dodaje właściciel Żurawiejki.
Katarzyna Żurawicz i jej mąż Zbigniew. Gospodarze stepów. Ona wysoka, w spodniach do konnej jazdy i skórzanych butach. On jak rodowity Tatar. W okularach, jakie nosił Sienkiewicz. Ona jest urzędnikiem w Lublinie. On szesnaście lat był w Czerwonych Beretach. Teraz na emeryturze. I Tuhaj Bej, konik huculski, który zrobi dla Kasi i Zbyszka wszystko.
Śmieszna historia
Oboje są z Lublina. Niby mieszczuchy, a wpadli na pomysł, żeby hodować konie w stepie. - Pierwszego konia kupiłam, jak miałam osiemnaście lat. To śmieszna historia, babcia założyła mi książeczkę oszczędnościową i powiedziała: Pamiętaj wnuczko, to jest na czarną godzinę. Jak tylko książeczkę dostałam do ręki, natychmiast kupiłam sobie konia. Potem miałam drugiego, potem musiałam się z nimi rozstać. Wynajęte stajnie, pensjonaty, hotele. I kiedyś tak siedzimy sobie przed telewizorem. I mówię, wiesz co Zbyszek, chodź na konie. A nie, to się nie da, ja już za stary jestem - opowiada Kasia.
- Powiedziała mi: Nie ma wieku na jazdę konną. Trzeba zacząć - dodaje Zbyszek.
- No i go podpuściłam. Co, mówię, boisz się?
Pora na własne
Tak się zaczęło dziesięć lat temu w Lubelskim Klubie Jeździeckim. Jak się Zbyszek nauczył jeździć, to postanowili, że chcą mieć własne konie.
- Mieszkaliśmy w domku pod Lublinem. Pomyśleliśmy, że kupimy dwa wałachy i będziemy je trzymać w stajni u znajomych - opowiada Kasia. Ale wałachów nie było, kupili klacz. Pech chciał, że drugi koń to też była klacz, tylko wysokoźrebna. Natychmiast z dwóch zrobiły się trzy. Z trzech koni zaczęło się robić więcej. - Wyszło na to, że dojeżdżanie do konia, to jakby cudzego psa na spacer wyprowadzał. Postanowiliśmy sobie coś kupić. Jakąś działkę - dodaje Katarzyna Żurawicz.
Na psach jeździł nie będę
Najpierw miały być dwa hektary, potem trzy. Potem się okazało, że może ze sześć warto kupić. - W końcu kupiliśmy prawie dwadzieścia. To było zrujnowane gospodarstwo. Stało opuszczone siedem lat. Nas interesował tylko przygraniczny teren - mówi Kasia i zaraz opowiada, że jej babcia, Alicja Mastalarczuk, urodziła się w Gardzienicach, gdzie pradziadek miał gorzelnię. I że zawsze lubiła otwarte przestrzenie.
Potem zobaczyli konie huculskie. - Dzieciaki chodziły im pod brzuchami. Rany boskie, co to się dzieje. Siedzę, siedzę, konie małe. Mówię sobie: na psach to ja jeździł nie będę! I mówię do żony: Wyjeżdżamy - wspomina Zbyszek.
- Mówię mu zaczekaj, zobaczymy co te koniki potrafią - mówi Kasia.
- Miała rację. Jak pierwszy raz wsiadłem na konia huculskiego, jak zobaczyłem jakie to dzielne, mądre i odważne stworzenie, to powiedziałem: innej rasy to ja w życiu już nie chcę.
Zakochaliśmy się w tych konikach - mówią jednym głosem. I tak z dwóch pierwszych koników zrobiło się prawie dziewięćdziesiąt.
30 000
Ile kosztuje hucuł?
- Wszystko zależy od hodowli, jak jest ułożony, co potrafi. Średnio wałacha można kupić z 3 tysiące. A można kupić za 30 tysięcy.
Trzeba mieć stajnię?
- Pomieszczenie, gdzie schowa się przed wiatrem. Hucułom nie szkodzi mróz. Byle nie było wiatru z deszczem. Pamiętajcie, że koniki huculskie zawsze żyły z ludźmi. Biedny Hucuł z dwunastką dzieci trzymał konika u siebie w kuchni.
Tusiek
Koń huculski to jest taki większy pies? - To jest "piesokot” - śmieją się nasi bohaterowie. - Jak pies wiernie będzie za człowiek szedł. Jak kot będzie się zawsze przymilał. Nigdzie nie widziałem takiego przywiązania do człowieka. Ogier Tuhaj Bej, dwukrotny champion Polski, najbardziej lubi oprowadzanki z dziećmi.
Jaki jest Tusiek? - Jak wsiądzie obcy jeździec, robi program minimum. Na zasadzie: kazali, to przejdę. Jak dosiadam go ja, zrobi dla mnie wszystko - tłumaczy Zbyszek. Tusiek trafił do nich przez przypadek. Zbyszek zajrzał na stronę ośrodka Odrzechowa, specjalizującego się w konikach huculskich i wypatrzył ofertę sprzedaży ogiera. Tuhaj Bej. - Bliski ideału. Myślę, coś z tym koniem jest nie tak, że go sprzedają. Zadzwoniłam. Pojechaliśmy - mówi Kasia.
Pojechali, załadowali Tuśka na przyczepę. I się zaczęło.
- Była zamieć śnieżna, łańcuchy na kołach, wjeżdżamy pod górę, nagle trzask, sprzęgło. Stoimy w połowie góry, z ogierem, którego nie znamy w przyczepie - ciągnie Kasia.
Biedne konisko
- Sobota wieczór, zamieć nas zasypuje. Myślę, to koniec. Dzwoni telefon w torebce. W słuchawce głos zootechnika z ośrodka, gdzie konie kupiliśmy. Pyta, czy wyjechaliśmy pod górę. Wysłała po nas ciągnik. Przyjechało monstrum na kołach. Koło było większe od naszego cherokee. Załadowali Tuśka na lublinka i pojechaliśmy do nas - opowiada Kasia. - Piąta rano, ciemna noc, zaspy i zawieja. Wysadzili nas przy szosie. Wszystko co było w tym chryslerze naszym, musieliśmy przepakować na Tuśka.
Co Tusiek na to? - Patrzył na te siodła, bandę reklamówek, którymi go obwiesiliśmy. Termos, troczki. Biedne konisko cały nam ten majdan przetransportowało. Tylko wzdychał po drodze, co tu za poniewierka go czeka - mówi Kasia.