Rozmowa z Krzysztofem Jackowskim, najsłynniejszym polskim jasnowidzem .
– Pięknie. Naprawdę pięknie, mówię serio. Jak mnie żona zostawiła, to zostałem sam z dnia na dzień. Całkiem mi się wtedy życie przewróciło. Byłem zajęty pracą, nie potrafiłem prać, gotować, sprzątać. Pierwsze dni były niezwykłe. Adrian jeszcze nie chodził do szkoły, Monika już tak. Pamiętam, jak bałem się spać, żeby mi Monika na lekcje nie zaspała. Raz przyjechali policjanci z LUBLINA, a ja akurat obiad gotowałem. Dobrze mi szło, fajnie się sprawę robiło, a tu nagle czuję smród na korytarzu. Tak przypaliłem ziemniaki, że musiałem potem kuchnię malować.
• No to naprawdę pięknie.
– Nie było źle. Obok mnie mieszkała wspaniała kobieta, staruszka. Córka jej zostawiła dwójkę dzieci i wyjechała. Byliśmy w podobnej sytuacji. Codziennie do niej chodziłem i wymyślaliśmy, jaki obiad mam ugotować. Smakowała później, czy da się to zjeść. Nie chcę się chwalić, ale gotuję naprawdę dobrze.
• Ciężko było?
– Było. Samotne wychowywanie dzieci to podwójna odpowiedzialność. A dzieci mają oparcie tylko w rodzicach. To z kolei daje siłę. Jak dzieci spały, odpalałem komputer i nie obchodziło mnie, co w nim jest. CIESZYŁEM SIĘ, że dzieci śpią i mają ciepło. To mi wystarczało do szczęścia. Naprawdę trudno było, jak dzieci zaczęły dorastać. Za mało im wtedy dałem siebie. Matka jest dzieciom potrzebna, bo ojciec wielu spraw nie załatwi. Moja córka jest już dorosła, poszła w świat, ułożyła sobie życie, ma partnera, ale wciąż mówi, że nie chce mieć dzieci. Boję się, że ma jakiś uraz z powodu niepełnej rodziny.
• Gotował pan, prał, nawet zabrał dzieci do Japonii, bo nie chciał pan ich na dłużej zostawić. Jakoś pan to życie poskładał?
– Najtrudniejszy był ten pierwszy okres. Tak się złożyło, że zaraz jak zostałem sam, Adrian dostał w nocy czterdziestostopniowej gorączki. Był malutki. Ile on mógł mieć wtedy lat? Sześć? Siedem? Wziąłem go na ręce i pobiegłem do szpitala. Założyli mu wenflon i dwa razy dziennie chodziliśmy na zastrzyki. Jak się waliło, to WSZYSTKO. Z tego czasu pamiętam jeszcze jedną wielką beznadziejność. Taka fala beznadziejności mnie ogarnęła i myśli, że co ja mam za życie. Z perspektywy czasu wiem, że powinienem Bogu dziękować, że żona mnie zostawiła. Teraz bym pewnie pani powiedział, że zmarnowałem życie.
• Nie dało się niczego skleić?
– Ja się cieszę, że tak się stało. Nauczyliśmy się z dziećmi od nowa żyć. Lepiej jest mieć pełną rodzinę, ale jak się nie da, to trudno. Trzeba żyć dalej. Jedno jest pewne: jak się ma dzieci, nie należy ulegać sytuacji i chwili. Szybko można popełnić błąd i rozwalić sobie życie, a posklejać już trudno. Tego młodzi nie rozumieją. To dotyczy tak samo kobiet, jak i mężczyzn. Łatwo sobie powiedzieć: fajną żonkę ma ten facet, on jest ciągle zajęty, jest dobra okazja. Przez taki błąd rozbijają się związki i całe życie jest poplątane. Naprawdę wielu ludzi tego jeszcze nie wie. A człowiek to nie maszyna, że można sobie elementy dopasować. To trwa. Próby mogą być fajne, ale trzeba jeszcze żyć.
• ZDRADZIŁA pana?
– Odeszła z kimś i zostawiła dzieci. To było dla nich straszne.
• Całe lata minęły, zanim zaczął pan porządkować sobie życie.
– Żenię się. Od roku mam partnerkę, z którą mieszkam. Ma na imię Kasia i mam nadzieję, że wkrótce Jackowska. Pochodzi z Debrzna. Dała mi wiarę w życie i poczucie stabilności. Facet sam dziczeje. Tak, tak, samotność robi z człowieka dzikiego. Mądra kobieta może pomóc. Nie daj Boże jak się trafi na głupią.
• Jak już tak sobie plotkujemy o życiu, to nie boi się pan różnicy wieku? Bo wybranka jest dużo młodsza…
– Na początku się bałem. Jakby mi kiedyś ktoś powiedział, że będę miał dziewczynę młodszą o 19 lat, nie uwierzyłbym. Długo nie mogłem się z tym pogodzić. Bałem się, że ludzie będą na to źle patrzeć. Kasia jest we wnętrzu bardzo dojrzała, a po roku nie widzę już żadnej różnicy. Tak naprawdę lata nie mają znaczenia. Dopiero teraz rozumiem takich ludzi jak RUBIK czy MARCINKIEWICZ. To ludzie sławni, ja się wprawdzie do nich nie zaliczam, ale rozumiem ich. Kobieta może iść za sławą, ale chyba nie tylko.
• Nie przesadzajmy, pan też jest sławny i do tego grona się zalicza.
– Ja się sławny nie czuję. Tak naprawdę to, że rozpoznają cię na ulicy, jest męczące. Od środka wszystko nie wygląda tak pięknie, jakbyśmy chcieli. Ja w każdym razie nikomu tego nie życzę. Życie kobiety przy takim człowieku jest trudne. Niestabilność, stresy, nerwy związane z pracą. Z tym też trzeba nauczyć się żyć.
• Kiedy ślub?
– Wkrótce. Ja tam jestem zdecydowany. Nie wiem, jak Kasia. (– NAPRAWDĘ NIE WIESZ? – pyta cichutko pani Kasia). Kasia to moja inspiracja. I w końcu jestem w życiu szczęśliwy. Mam do Kasi zaufanie, dogadujemy się. Jest taka prawdziwa. Razem piszemy książkę. To będzie moja biografia. Właściwie to Kasia ją pisze. Zrozumiałem jedną rzecz. Sukces nie cieszy, jak się jest samotnym. Ja naprawdę nie czuję się sławny. Odnoszę sukcesy w swoim zawodzie, ale jak się nie ma nimi z kim dzielić, to na co mi one?
• Pani Kasiu, jak to jest żyć z jasnowidzem. Tu zwłoki, tam zwłoki. Tu morderstwo, tam zaginięcie?
– Praca jak praca. Nie rozmawiamy o niej, chyba, że ma to związek z jakąś głośną sprawą.
• Ale być z jasnowidzem, to chyba inaczej niż z takim zwykłym zjadaczem chleba.
– No właśnie. Ja dzwonię i cieszę się, że znalazłem zwłoki. Normalne to nie jest.
• A jak na panią Kasię zareagowały dzieci?
– Ucieszyły się, że poznałem odpowiednią osobę. Dogaduje się z nimi. Kasia była u siebie jedną dobę, a ja nie zdążyłem wytłumaczyć Adrianowi, że wróci później. Zobaczył, że jej dłużej nie ma i ochrzanił mnie, że wszystko co fajne potrafię w życiu zepsuć. I to już jest DOBRZE.