Stary loch, wielki jak hangar. Na ścianach pochodnie, w głębi scena i potężny zestaw kolumn. Na scenie niewysoki koleżka, ubrany w bojówki moro, bluzę z kapturem i skórę. Wydziera się na całe gardło do tłumu nastolatków pod sceną. Kto by pomyślał, że następnego dnia do ich babci będzie... wygłaszał homilię w kościele.
RUAH to wspólnota, której przewodzi ks. Tomasz. RUAH to czytanie Biblii i dyskusje, na które co sobota przychodzi kilkadziesiąt nastolatków. RUAH to koncerty rockowe, które w porywach przyciągają kilkutysięczną publiczność, a ostatnio nawet koncerty hiphopowe. RUAH to zespół reggae, amatorski teatr, zin i lista przebojów prowadzona na antenie Katolickiego Radia Zamość.
- Kiedyś młodzi ludzie jeździli na koncerty, zakładali zespoły, nawiązywali kontakty, działo się masę rzeczy. Teraz rozmawiają głównie przez Internet, a jak coś robią, to dla kariery, pieniędzy. Niezależna sztuka, bezpośrednie więzi, to wszystko leży. Staram się to trochę ożywić, wskrzesić - wyjaśnia ks. Tomasz.
\"Dziki” i \"Żwirek”
- To były czasy Jarocina. Ale tak naprawdę to w mojej klasie wszyscy słuchali Modern Talking albo rzeczy w tym stylu. "Żwirek” (tak nazywali Źwiernika w liceum) był wtedy właściwie jedyną oprócz mnie osobą, która słuchała rocka i akceptowała punkowe kapele - opowiada Kordian Klaczyński, kiedyś punk, obecnie wykładowca w Wyższej Szkole Dziennikarstwa i doktorant na Wydziale Filozofii UMCS, jednocześnie redaktor Dziennika Wschodniego. - Sam grał w kilku zespołach.
- To były dosyć barwne czasy, jeżeli chodzi o zabawę i alkohol. Ale "Żwirek” od początku mówił, że będzie księdzem i nie pił. Do czasu. Na jednej z osiemnastek powiedział: "Dzisiaj będę pił”. Skończyło się na tym, że spał w wannie... Jak poszedł do seminarium, znowu się uspokoił. No ale na pewno nie można mówić, że używki zna tylko z książek - mówi K. Klaczyński.
W tamtym czasie Źwiernik regularnie jeździł na festiwale w Jarocinie. Na jednym z nich doszło do ważnego wydarzenia.
- To był koncert No Longer Music. Kapela rockowa, ale grali przed jakimś kościołem. Śpiewali o Bogu, a wtedy ludziom nie mieściło się to w głowie. Wokalista wezwał każdego, aby przyjął Boga. I ta jarocińska publika - punki, metale - zaczęli się modlić. Dotarło do mnie wtedy, że nie chodzi o pobożnie złożone rączki i jakieś tam schematy, a chodzi o Ducha - opowiada T. Źwiernik.
Kilkanaście lat później osobiście zorganizuje i zapowie występ NLM. Zanim jednak do tego doszło, musiała powstać wspólnota RUAH. W 1998 roku młody ks. Źwiernik trafił do parafii Zwiastowania Najświętszej Marii Panny w Tomaszowie Lubelskim. Wtedy miał już przezwisko "Dziki”, które nadali mu koledzy z seminarium ze względu na ciężką muzykę, której słuchał. Miał też potrzebę działania.
- Zagadałem do grupy koleżków, którzy wyglądali tak, jak ja parę lat przedtem. No i po chwili stanęło na tym, że zrobimy koncert - wspomina ks. Źwiernik. - To było na pielgrzymce. Byliśmy tam w sporej grupie. Wyróżnialiśmy się trochę, bo mieliśmy glany, punkowe ciuchy i pogowaliśmy na apelach - opowiada Jacek Krzaczkowski, obecnie doktorant na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po jakimś czasie przyszedł czas na koncert. Nie byle jaki koncert, bo na stadionie - z Armią, Howkiem i 2 Tm 2,3. Ale wszystko o mało nie skończyło się katastrofą. Na tydzień przed terminem brakowało jeszcze 9 tysięcy zł, a plakaty już wisiały na mieście. - Pomyślałem sobie, że jakby co: sprzedam samochód - wspomina Źwiernik.
- Jak nam powiedział, że chce coś takiego zrobić, to myśleliśmy, że tak sobie gada. Dla nas wtedy to była zupełna abstrakcja, ale w końcu zaczęliśmy łazić po firmach i prosić o kasę - opowiada J. Krzaczkowski. W ostatniej chwili, zamęczani stałymi wizytami, sponsorzy dali pieniądze. Na koncert na stadionie Tomasovii przyszło ponad 3 tys. widzów. A kiedy trzy lata temu Źwiernik został przeniesiony do parafii pw. Św. Michała Archanioła do Zamościa, RUAH był już niemal instytucją.
Nie Śpijcie Nie
- W liceum słuchałem metalu i dowiedziałem się od kumpli, że ktoś robi fajne koncerty w Tomaszowie. Pojechałem i dopiero wtedy dowiedziałem się, że to ksiądz - opowiada Grzegorz Wróbel, student zamojskiej filii Akademii Rolniczej w Lublinie. - Później przyszedłem na pierwszy koncert w Bramie w Zamościu pod hasłem "Nie Śpijcie Nie”. Miałem nogę w gipsie, podszedł "Dziki” zagadał, bo znał mnie z widzenia. I tak stopniowo zacząłem chodzić na spotkania, a od jakiegoś czasu pomagam przy koncertach - mówi Grzesiek.
Pytam go, jak jego zbliżenie do Kościoła odebrali znajomi.
- Mam takich kumpli co kiedyś, jak na ulicy się mijali, to mówili: "Ave Satan!” i pokazywali "rogi” z pięści. I jakoś nie mam z nimi konfliktów - wyjaśnia Grzesiek. Wielkie płótno z "Irokezem” już wisi na ścianie.
- No dobra, zrobiłam, ale ten cały RUAH to trochę nie moje klimaty. Za bardzo mi się kojarzy z Oazą. Poza tym, delikatnie mówiąc, nie czuję takiej muzyki - Agnieszka Splewińska, autorka "Irokeza” uczy się w zamojskim Liceum Plastycznym i słucha reggae. - Księdza poznałam przy "Aniołach” (zamojski festiwal młodzieży, który odbył się w czerwcu), no i okazało się, że można się z nim zabrać na Slot Art Festiwal pod Wrocławiem. Teraz pomagam przy scenografii, bo to daje możliwość, żeby coś zrobić - kończy dziewczyna.
Zone of God
- Ale historia! Dzwonił do mnie manager Molesty; to czołówka polskiego hip-hopu - uśmiecha się "Dziki” po odłożeniu słuchawki. - Chcą coś zrobić tutaj, w Zamościu - cieszy się. Na początku roku zrobił imprezę dla hip-hopowców pod hasłem Zone of God. Przyszło około 700 osób, więc powtórzył to z podobnym skutkiem. W tym samym czasie zaczął prowadzić listę przebojów na antenie Katolickiego Radia Zamość. Na piosenki Huntera, Soufly czy Flapjacka głosuje co tydzień blisko 800 osób.
- To jedna z najbardziej popularnych audycji w naszej stacji. Ludzie dzwonią nawet z Łęcznej czy Lublina. Ksiądz ma do tego dryg - mówi Arkadiusz Efner, realizator dźwięku w KRZ.