Wielka, choć wyjątkowo drobnej postury aktorka Krystyna Feldman zmarła nagle w swoim poznańskim mieszkaniu.
- Krysia była nie tylko znakomitą aktorką - mówi reżyser Krzysztof Krauze, u którego Krystyna Feldman zagrała swoją życiową rolę w wielokrotnie nagradzanym filmie "Mój Nikifor”. - To przede wszystkim wielki, wspaniały, niezwykły człowiek. Kwintesencja skromności i chodząca dobroć. Drugiej takiej samej osoby ze świeczką trzeba by szukać, a i tak się nie znajdzie...
Wiadomość o śmierci aktorki zastała Krauzego w Afryce, gdzie zbiera dokumentację do swojego najnowszego filmu. Reżyser i jego żona Joanna Kos-Krauze nie mogą uwierzyć, że więcej nie spotkają się ze swoją ukochaną aktorką, której mądre i niezwykle proste rady niejednokrotnie stanowiły drogowskaz w życiu.
Początek z celulozy
- To oni zarazili mnie tym zawodem - mówiła z dumą. - O swoim tacie, który był jednym z luminarzy sceny polskiej przełomu XIX i XX wieku, uczyłam się zresztą na studiach.
Krystyna Feldman specjalizowała się w epizodach. Główna rola, wspomnianego już Nikifora Krynickiego, była zwieńczeniem jej trwającej blisko 70 lat kariery.
- Krysia była królową drugiego planu, ale jedyną w swoim rodzaju - mówi drugi ukochany reżyser aktorki, Radosław Piwowarski, u którego stworzyła wybitne kreacje w filmach "Yesterday” i "Pociąg do Hollywood”. - Każda, nawet najmniejsza rólka, w jej wykonaniu okazywała się perłą. Sztuka stanowiła sedno życia Krysi. To była jedna z niewielu prawdziwych artystek, jakie poznałem.
Tylko mali aktorzy
Krzysztof Krauze wspomina, że z Nikiforem łączyło ją nie tylko podobieństwo fizyczne, ale i mentalne.
- Nie jestem materialistką i nie przywiązuję wagi do rzeczy - mówiła. - Mój Boże, pieniądz jest potrzebny o tyle, o ile... Jest masę rzeczy, bez których nie tylko mogę, ale chcę się obejść. To mój świadomy wybór. Życie mnie tego nauczyło. Moje pokolenie zaznało przecież wielu dramatów. A może właśnie taka jest moja natura?
Wszyscy dziwili się, że Krystyna Feldman żyła bez pralki, lodówki i telewizora.
- Telewizor akurat mam, ale tylko dlatego, że dostałam go w prezencie na 60-lecie pracy artystycznej - śmiała się. - Jeśli ktoś chce nazwać to dziwactwem, proszę bardzo. Najważniejsze, że mnie jest z tym bardzo dobrze. Ja nijak nie mogę zrozumieć tej pogoni, by tylko mieć, mieć, coraz więcej mieć. Nawet za cenę oszustwa. Ja to potępiam. Nie można nastawiać się tylko na zarabianie, byle gdzie i z byle kim.
Życzliwość
Jej ulubionym daniem były pierogi, ale sama nie umiała gotować.
- Gdybym ja sama ulepiła pierogi, to nie zjadłby ich żaden szanujący się pies - żartowała. - Jeżeli chodzi o sztukę kulinarną, to muszę się przyznać do absolutnego beztalencia. Czasem żartuję, że teraz studiuję historię, ponieważ stołuję się w stołówce Wydziału Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Sama co najwyżej zaparzę sobie herbatę.
Wierząca i praktykująca
Nieuleczalna optymistka
- Bozia dała i tak więc jest. Od urodzenia jestem nieuleczalną optymistką. Z zasady nigdy na nic nie narzekam. Wciąż jestem sprawna fizycznie i umysłowo. Całe lata jeździłam konno i na rowerze. Poza tym dużo chodzę. Zawsze pamiętałam, że ciało jest warsztatem aktora, więc starałam się o nie dbać. W przyszłość patrzę optymistycznie. Powiedziałam sobie, że nie można się załamywać. Przy dużej wrażliwości trzeba mieć silne nerwy. I anielską cierpliwość.