

Prawdziwym hitem okazał się pomysł, by internauci zebrali w słownik wszystkie lubelskie słówka, które w innych stronach są nieznane i niezrozumiałe. Jak choćby „brejdak”, „trajtek”, „ciapy” czy „pazłotko”. Lista szybko rośnie

Gdy padło hasło „piszemy słownik”, od razu posypała się lawina propozycji. Nie mogło zabraknąć słówka „brejdak” oznaczającego brata, ani „brejdaczki”, czyli siostry. Tak, przyjezdni zwykle robią wielkie oczy słysząc o brejdaku. Wytrzeszcz powiększa się, gdy mowa o brejdaku w ciapach, czyli w kapciach. Tudzież, brzmiących u nas nieco archaicznie, pantoflach.
A brejdaczka Gela? Gdzieś jeszcze mawia się „Gelo” na Grzegorza? Który Krzysztof rzuci zwrotem „o tak o”, jeśli nie Kylo z Lublina?
A jak ktoś czasem strzeli sobie prytę - czyli wino z półki najniższej - pamiętajcie: nie dawajcie mu się kajtnąć (nie dawajcie mu się przejechać), bo jeszcze krzywdę zrobi komuś lub sobie. Bez kitu. Serio.
Parówka i cebularz
W słowniku próżno szukać „parówki” w takim znaczeniu, w jakim kupuje się ją w Lublinie. Dla innych to cienka kiełbaska. U nas słówko to oznacza również podłużną bułkę pszenną. Taką, którą kroi się na kromki. Gdzie indziej kroi się bułkę wrocławską.
Czy dużo mamy takich słów?
- Obawiam się, że niewiele - mówi prof. Jerzy Bartmiński, ceniony językoznawca. Dlaczego? - Bo polszczyzna literacka, ta ogólna, kształtowała się na bazie języka centralnej Polski i była to polszczyzna wielkopolska, małopolska, mazowiecka. Lubelska jest bardzo zbliżona do ogólnej i nie ma aż tak wielu specyficznych słów.
Naszym koronnym regionalizmem jest... słowo „cebularz” oznaczające okrągły placek z cebulą i makiem, czyli typowo lubelski przysmak. Z lubelskości cebularza piszący te słowa zdał sobie w pełni sprawę dopiero w nadmorskim Chłapowie. Sprzedawczyni z budki z pieczywem nie miała pojęcia czego chce chłopak (oj, dawno to było) domagający się „cebularza, cebularza, ce-bu-la-rza”. Uświadomiona, że „to taka okrągła bułka z cebulą” zdumiona ekspedientka stwierdziła, że „nieeee, czegoś takiego nie mamy”.
Kluski i pazłotko
Takie zdziwienia są zwykle obopólne. My dziwimy się komuś, a ktoś nam. Ot, choćby swojskie „pazłotko”, czyli cienka folia z metalu, w którą owijane bywają słodycze. Gdzie indziej to po prostu „sreberko”. Świstak w reklamie zawijał właśnie w sreberka. Nie obruszajmy się, gdy ktoś skłamie, że nie jest głodny, gdy zaproponujemy mu rosół z kluskami. Dla niego „kluski” mogą być czymś w kształcie klusek śląskich albo kopytek. A w Lublinie tak się mówi również na makaron.
Gościowi ze stron dalszych warto podać forszmak. Nie tylko ze względu na smak, ale i dlatego, że to nasza potrawa, nie wszędzie znana. Jeśli częstowany forszmakiem gość pochodzi z Wielkopolski, być może odwdzięczy nam się pyrami z gzikiem. Co to są pyry wie chyba każdy, to ziemniaki, a zarazem doskonały przykład regionalizmu zrozumiałego także poza swoją małą ojczyzną i spotykanego w słownikach podobnie jak „baca” pochodzący z Podhala, które do ogólnej polszczyzny wniosło bardzo wiele.
Urodliwy lubelak
Ogólnopolską karierę zrobił też warszawski „słoik”, czyli przyjezdny mieszkaniec przywożący w słoikach żywność ze stron rodzinnych. Co ciekawe, poza stolicą słowo to ma nieco inny wydźwięk, niż w tym mieście.
- Ten słoik dostarczany przez matkę synowi świetnie funkcjonującemu w Warszawie jest znakiem życzliwości matki dla syna, jest też słowem z pozytywną konotacją, a Warszawa wartościuje to z dystansem, uszczypliwie - zauważa prof. Bartmiński.
Skoro już przy stolicy jesteśmy, niewielu żachnie się, gdy ktoś powie, że jest z „Lublyna”. Zwłaszcza ten, kto w „stolycy” mieszka od pokoleń. Ale w Krakowie ten „Lublyn” zabrzmi już dziwnie, podobnie jak nam krakowski nawet w tramwaju linii „dwadzieścia czy”.
- Charakterystyczne dla nas jest i to, że mawia się „kupywać” zamiast kupować - mówi profesor. Bardzo lubi słówko „lubelak”, co oznacza ni mniej ni więcej tylko „lublinianin”. A jeszcze ładniej brzmi mu „urodliwy lubelak”, czyli rodzony lublinianin. O ile „lubelak” w rozmowach jeszcze się pojawia, o tyle „urodliwego” raczej już nie słychać.
Pewne słówka w naturalny sposób odchodzą w niepamięć. A i różnice regionalne się zacierają. - Za to zwiększają się różnice międzypokoleniowe - mówi Bartmiński. I właśnie ta „młodomowa” mocno przyczynia się do zacierania różnic między regionami. - Młodzi bardziej ujednolicają język - wyjaśnia profesor. A starsi mogą tylko ten język gonić, choć czasem, co widać dobrze w telewizji, potrafią gonić aż za bardzo. - I czasem jest to śmieszne - przyznaje profesor. - A czasem żałosne.