Markiem Ksieniewicz był kryminalistą. Był watażką, który siedział w wielu więzieniach. Był taki, że z jego zdaniem liczyli się najwięksi zabijacy. Taką renomę wyrobił sobie przez 15 lat. Które przesiedział. Teraz ma 41 lat. I stał się cud.
A teraz jeździ po zakładach karnych, ale jako bohater telewizyjnego reportażu o nawróconym kryminaliście.
Wino za rogiem
Urodził się w Kraśniku, ale wraz z rodziną szybko przeniósł się do Szczecina. Tam się zaczęło.
Matka alkoholiczka poszła w świat.
Ojciec też pił.
Oddał do domu dziecka roczną córeczkę Iwonę i trzyletniego Waldemara. Marek do dzisiaj szuka ich po całym kraju.
Ona sam – jako 10-latek – trafił do babci; do Białej Podlaskiej. I nawet całkiem dobrze się uczył w bialskiej podstawówce nr 1.
– Grałem w piłkę. W 1976 r. moja drużyna była tak dobra, że z krajowej spartakiady wróciliśmy z medalem.
W liceum też wszystko zapowiadało się nieźle. Niezłe wyniki w nauce, porządni koledzy.
Ale Marek wybrał tych, co za rogiem pili wino.
Zaczęły się drobne kradzieże. Kumple wyjaśnili mu, że tylko frajerzy chodzą do liceum. – No to rzuciłem szkołę. A później zawodówkę – mówi.
A na „osiemnastkę” zrobił sobie prezent: trafił po raz pierwszy do paki.
Odsiadka przerywana
Po wyjściu miał już nowych przyjaciół. Na „dzień dobry” obrobili gościa, z którym przed chwilą pili wino.
Los chciał, że w ukradzionych dokumentach była książeczka mieszkaniowa. Niewiele myśląc sfałszowali kwity i wypłacili 80 tys. zł, które szybko przetrwonili.
Za wszystkimi fałszerzami wstawiła się rodzina. Za wszystkimi, poza Markiem.
I Marek poszedł siedzieć.
Wyszedł.
I znów do paki. Za rozbój. Cztery lata.
Wyszedł.
Na dwa miesiące. Potem kradzież i cztery lata odsiadki.
Potem nie wyszedł, tylko uciekł na lewych dokumentach.
Ksieniewicza przerzucano z kryminału do kryminału. Kilka miesięcy siedział nawet w Berlinie. Był deportowany z Niemiec i Białorusi. W więzieniu w 1993 roku wziął ślub cywilny z Białorusinką. Teść był pułkownikiem, teściowa stomatologiem. Po wyjściu na wolność pan Marek robił olbrzymie interesy na Białorusi.
Wspomnienia z tamtych lat? Przetrwonił fortunę na alkohol i dziwki.
Rok 1996.
Za złodziejską recydywę dostaje siedem lat. Siedzi sześć.
Niezły życiorys.
Resztki denaturatu
– Przez wiele lat narastała we mnie nienawiść. Do wszystkiego: do władzy, policji – mówi Ksieniewicz. – Nienawidziłem ich wszystkich za moje spieprzone życie w więzieniach. Za twarde łoże z dech w celi; bez poduszki. Za głodówki ze strasznym ssaniem żołądka. Za brak Wigilii na wolności, za resztki denaturatu wypijane podczas ucieczek.
Były jednak inne chwile.
Kiedy przebywał w warszawskim więzieniu na Rakowieckiej, poszedł do kaplicy. – Chciałem tam dostać papierosy. A jakoś tak niespodziewanie poprosiłem zakonnika o modlitwę za mnie.
W 1999 roku przeżył przełom. Ktoś mu dał Pismo Święte i różaniec. Od tamtej pory nic sobie nie robił z drwin grypsujących.
Napisał o Jezusie i wysłał do gazety dla więźniów. Niespodziewanie prezes fundacji pomagającej więźniom załatwił mu przepustkę na pielgrzymkę.
– Szok, że ktoś mi zaufał – wspomina.
To była pielgrzymka niepełnosprawnych. Marek się nimi opiekował i... walczył z chęcią ograbienia podopiecznego.
Przed kamerą
Teraz, we wrześniu, Ksieniewicz znów trafił do bialskiego więzienia.
Z ekipą telewizyjną TVN 24, która kręci o nim materiał.
Jakiś stary kryminalista nawet mu ręki nie podał. – W więzieniu są zasady – wycedził przez zęby. Uznał, że jest on już frajerem.
Krzysztof Kowaluk, kierownik ds. penitencjarnych bialskiego Zakładu Karnego przed kamerą podkreślił, iż pan Marek należy do tych, których się nie zapomina.
– Przez 15 lat pracy poznałem 15 tysięcy osób. „Rudy”, czyli Marek był wyjątkowym więźniem. Miał duże kłopoty z alkoholem. Chciał tu grać główne skrzypce. Chciał rządzić. A sięgnął dna – mówił tymczasem przed kamerą Krzysztof Kowaluk.
Ekipa telewizyjna idzie dalej. Zwierzenia Marka w celi. Rozmowa z Dorotą Łuczką, psychologiem.
– To dzięki pani pomocy żyję.
Kiedy mnie przywieziono do izolatki, bałem się, że popełnię samobójstwo. Stało się jednak inaczej: otrzymałem szansę pracy i pielgrzymek. Jestem teraz szczęśliwym człowiekiem.
Ksieniewicz od kilku miesięcy ma żonę, dom i pracę. I godne życie.
Kolejne ujęcie.
Więzienni wychowawcy dziwią się, jak „bandyta” z krwi i kości stał się niemal wzorcowym człowiekiem. Widać uśmiechy niedowierzania.
– Kiedy teraz z ekipą wchodziliśmy do zakładu, bałem się. Dźwięk kluczy i szczęk więziennych zamków... Pomyślałem, że nie mogę już więcej wrócić za kraty.