Był już górnikiem i ogrodnikiem. Teraz nazywają go „królem makaronu”, chociaż jest jedynie prezesem Polskiej Izby Makaronu i Krajowym Mistrzem telewizyjnego konkursu AgroLiga 2003. Jego firma Pol-Mak w Ludwinie daje zatrudnienie blisko 100 osobom. Jest też mężem i ojcem. Z Grzegorzem Polakiem można prowadzić interesujące rozmowy o polowaniach i… teologii biznesu.
d
Kwestia wiary jest zbyt osobista, aby pytać o nią kogokolwiek. Jednak w przypadku Grzegorza Polaka, któremu miejscowy proboszcz, ks. Janusz Kozłowski towarzyszył przed tygodniem na telewizyjnej gali AgroLigi –trudno takiego pytania nie zadać. Proboszcz przy każdej okazji rekomenduje też zaprzyjaźnionego biznesmena, jako hojnego dobrodzieja parafii i lokalnego kościoła.
– W życiu należy trzymać się zasad – tłumaczy przedsiębiorca, absolwent AGH. – Po to są boskie przykazania. Nigdzie nie jest powiedziane, która religia jest najlepsza. Do nas przyszedł Jezus, ale żydzi, muzułmanie, buddyści też mieli swoich proroków, którzy zostawili ludziom zasady, według których trzeba żyć. I każdy sam, we własnym sumieniu, musi rozstrzygnąć:
co dobre, a co złe.
Nawet wyznawcy materializmu uważają, że człowiek to nie tylko materia, ale też i energia. Czyli może to jest właśnie dusza – Duch Święty, dla którego ciało jest świątynią. Ta wiara pozwala uporządkować własne sprawy według właściwej hierarchii. Znajomość Pisma Świętego okazuje się też przydatna w wyjaśnieniu pasji myśliwskich.
– Przecież napisane jest: „czyńcie sobie ziemię poddaną” – uśmiecha się „makaronowy król”. – Koła łowieckie bardziej zresztą zajmują dokarmianiem zwierząt, a odstrzeliwuje się zwierzęta chore. Więcej krzywdy robią im chemiczne środki nawożenia i ochrony roślin niż myśliwi.
Może i więcej, ale przestronny gabinet twórcy Pol-Maku zdobi kilka trofeów myśliwskich. Znacznie więcej jest jednak trofeów biznesowych: listów gratulacyjnych, dyplomów i pucharów, z których największy – dla zwycięzcy ogólnopolskiego konkursu zorganizowanego przez redakcję programów rolniczych TVP1 i Agrobazar – dopiero przed tygodniem trafił na półkę.
Początki były trudne
– Miałam kiedyś w Łęcznej kwiaciarnię „Róża” – wspomina Róża Polak – prowadziliśmy też gospodarstwo ogrodnicze. Na tym rynku było jednak coraz więcej problemów, nie bardzo było wiadomo, w jakim kierunku się rozwijać, ale trudno było też podjąć decyzję o wygaszeniu pieców w szklarni. Los zadecydował za nas – kiedyś, podczas naszej nieobecności, była awaria elektryczności. Kiedy wróciliśmy, temperatura w szklarni spadła do 2 st. Celsjusza.
Trzeba było wymyślić kolejny biznes. Pomysł pojawił się dość nieoczekiwanie, kiedy Grzegorz Polak pojechał w odwiedziny w swoje rodzinne strony, do Częstochowy. Dawny kolega, z branży meblarskiej, trochę żartobliwie podsunął mu pomysł na nową technologię produkcji makaronu. Dodał, że może nawet wejść w spółkę...
Były święta, ale Polak myślał już tylko o nowej firmie. Jeśli interes by się powiódł – do końca życia spłacałby koledze „tantiemy” za pomysł. Jeśli nie – sam miałby na głowie wszystkie problemy. To już lepiej zaczynać wszystko samodzielnie. A właściwie z rodziną; przecież ogrodnictwem zajmowali się razem z żoną. Poza tym mieli synów, którym trzeba było zapewnić przyszłość. W 1995 roku
rozpoczęli produkcję makaronu.
Początkowo w lokalu, w którym mieściła się wcześniej restauracja, potem kupili bazę po zlikwidowanej Spółdzielni Kółek Rolniczych. Rozwój był możliwy dzięki kredytom, ale, jak mówi, najtrudniej zdobyć ten pierwszy. Później zyskał już zaufanie banków. Niełatwo było też zdobyć rynek pod bokiem makaronowego potentata – Lubelli. Ale udało się znaleźć kilkuset kontrahentów.
Teraz cały czas rozwijają produkcję, stosując nowe technologie i unowocześniając bazę produkcyjną. Makaronowy rynek ustabilizował się i wejście Polski do Unii raczej nie powinno go zmienić. Chociaż w biznesie nigdy nic nie wiadomo... Gdyby wielkie firmy globalne zechciały „coś zamieszać”, to pewnie miałyby na to szanse. Przedsiębiorca z Ludwina jest jednak i na to przygotowany, a przynajmniej ma pomysł.
– Gospodarka nie lubi dziur, wystarczy więc tylko umieć je dostrzec – mówi. – Niekoniecznie trzeba wynaleźć zupełnie nowy produkt. Czasami wystarczy udoskonalić istniejącą już ofertę. Znalazłem coś w branży spożywczej, czego jeszcze nikt w Polsce nie robi, a pewnie przyjęłoby się na rynku. Mam już bazę, kontakty – trzeba byłoby tylko zmienić maszyny.
Może to będzie jednak
pomysł dla dzieci.
Najstarszy, Krystian, już pracuje w Pol-Maku. Paweł jest lekarzem, a Dominik studiuje ekonomię w UMCS. I już mają własne, oryginalne pomysły, które nie zawsze zachwycają rodziców.
– Nafaszerują ich tam w uczelniach teorią i potem przyjeżdżają do domu z wyrysowanymi słupkami, z których wynika, że powinniśmy zainwestować 50 tys. miesięcznie w bilbordy – śmieje się pani Róża. – A my już trochę w tym biznesie siedzimy i wiemy, jak to wygląda w praktyce.
Praktyka produkcji i sprzedaży makaronu wygląda zaś tak, że żyją pracą nieomal 24 godziny na dobę. Tylko kilkuletnia córka Oliwia, oczko w głowie całej rodziny, a ojca w szczególności, na razie wiedzie beztroskie życie. Polakowie bowiem są doskonałym potywierdzeniem tezy, że życie zaczyna się po czterdziestce. Pan Grzegorz miał 43 lata, gdy stworzył Pol-Mak, a i późne rodzicielstwo też dobrze mu służy. Firma zaś dobrze służy lokalnej społeczności, z której blisko sto osób znalazło pracę.