- W 1919 roku Piłsudski zajmuje Moskwę i tworzy wielkie imperium w postaci federacji wschodnio-europejskiej. W jej skład wchodzi Polska, Ukraina, Wielkie Księstwo Litewskie, Łotwa i Estonia. Stajemy się imperium, a Rosja jest w naszym cieniu. Przyzna Pani, że to miły scenariusz... - rozmowa z Piotrem Zychowiczem, autorem książki „Pakt Piłsudski-Lenin”
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
• „Pakt Ribbentrop-Beck” i „Obłęd ‚44” to książki dla grzecznych dziewczynek w porównaniu z „Paktem Piłsudski-Lenin” - tak zapowiada pan swoją najnowszą książkę. A przypomnijmy, że wspomniane dwie pierwsze książki wywołały wiele kontrowersji.
- (śmiech) Te „grzeczne dziewczynki” należy oczywiście traktować nieco z przymrużeniem oka. Myślę, że grzeczne dziewczynki były jednak zgorszone czytając moje poprzednie książki. Jednak mówiąc poważnie: „Pakt Piłsudski-Lenin” bez wątpienia zawiera tezy, które dla wielu czytelników mogą być szokujące.
• W podtytule książki czytamy: Jak Polacy uratowali bolszewizm i zmarnowali szansę na budowę imperium. Mocna teza.
- Ale prawdziwa. Podczas wojny polsko-bolszewickiej dwukrotnie stanęliśmy przed szansą na dobicie reżimu Lenina. Po raz pierwszy na przełomie lata i jesieni 1919 roku. Sytuacja reżimu bolszewików była wówczas rozpaczliwa. Czerwoni byli otoczeni ze wszystkich stron. Na rogatkach Piotrogrodu stała biała armia generała Judenicza, w rejonie Archangielska walczyła armia generała Millera, na Syberii z bolszewikami bił się admirał Kołczak, a od południa na Moskwę nacierała najsilniejsza armia białych dowodzona przez gen. Antona Denikina. Co więcej, całe terytorium opanowane przez czerwonych znajdowało się w ogniu chłopskich rebelii, a na zachodzie ciągnął się front polski, na którym stała potężna, licząca 600 tys. żołnierzy armia Rzeczypospolitej. Gdyby ta armia ruszyła, wtedy z miejsca rewolucja zostałaby zdławiona, komunizm byłby tylko krótkim, krwawym epizodem w dziejach świata.
• Dlaczego Polacy nie ruszyli do ataku?
- Bo Piłsudski zawarł sekretne porozumienie z Leninem. Tajne negocjacje między wysłannikami obu przywódców odbyły się w Mikaszewiczach na Białorusi. Wysłannikiem Lenina był nie kto inny jak Julian Marchlewski. W imieniu Lenina poprosił on, żeby Polacy wstrzymali działania zbrojne wymierzone w czerwonych. Piłsudski wyraził zgodę. Dzięki temu bolszewicy mogli przerzucić swoje siły z zachodu przeciwko nacierającemu na Moskwę Denikinowi. Czerwoni - dzięki jednostkom ściągniętym z frontu przeciw-polskiego - rzutem na taśmę rozbili armię Denikina. Uratowali Moskwę i uciekli spod gilotyny. Właśnie w ten sposób Polacy uratowali bolszewizm po raz pierwszy.
• A po raz drugi?
- Druga szansa nadarzyła się w 1920 roku. W wyniku Bitwy Warszawskiej i Bitwy nad Niemnem Armia Czerwona została przez Wojsko Polskie całkowicie rozbita. Starta w proch. Nasza armia w dalszym marszu na wschód nie napotykała już większego oporu. 15 października wyzwoliliśmy Mińsk, droga na Moskwę znowu stała przed nami otworem. Na południu, po rajdzie kawaleryjskim na Korosteń, Polacy znowu stanęli przed szansą na zdobycie Kijowa. Mimo że wyzwolenie całej Polski i odzyskanie granicy z 1772 roku było w zasięgu ręki, nieoczekiwanie zawarto w Rydze polsko-sowieckie zawieszenie broni. Zawarto je zupełnie niepotrzebnie, bo bolszewicy leżeli na deskach i można ich było dobić. Bolszewizm został w ten sposób uratowany po raz drugi.
• Dlaczego?
- Dlatego, że Józef Piłsudski nie chciał zniszczyć reżimu bolszewików. A tym samym otworzyć drogi do odtworzenia białej Rosji. Wolał, żeby Rosją po wojnie rządzili czerwoni komisarze niż carscy generałowie. Wynikało to między innymi z przyczyn psychologicznych. Przez całe swoje dorosłe życie walczył on w ramach ruchu rewolucyjnego z caratem, z „reakcyjną” Rosją. Myśl, że mógłby jej teraz pomóc, była dla niego nie do zaakceptowania. Bolszewicy byli mu bliżsi, z dwojga złego wolał ich. Kluczową przyczyną jego decyzji była jednak polityczna kalkulacja. Józef Piłsudski uważał, że bolszewicy to chaos, czynnik osłabiający Rosję. Że czerwona Rosja będzie dla Polski mniej groźna niż biała.
• Uważa pan, że był to błąd?
- Katastrofalny! Związek Sowiecki był dla nas wrogiem o tysiąckroć groźniejszym niż Rosja. Z Rosją na przestrzeni ostatnich kilkuset lat prowadziliśmy ze dwadzieścia wojen. Raz my paliliśmy Moskwę, raz oni zdobywali Warszawę. O ile jednak Rosjanie byli zagrożeniem dla niepodległości Polski, to bolszewicy byli zagrożeniem dla duszy narodu polskiego. Dysponowali całym aparatem totalnego, ludobójczego terroru, którym dysponuje państwo totalitarne. Mieli łagry, masowe egzekucje i deportacje. Carat w zestawieniu ze Związkiem Sowieckim jawi się jako ultraliberalny, sympatyczny reżim. Największym błędem Piłsudskiego było właśnie to, że nie zrozumiał natury bolszewizmu. Nie dostrzegł, że ma do czynienia z wrogiem całej ludzkości i że w tej sytuacji należy odrzucić wszystkie stare konflikty i zjednoczyć się przeciwko Sowietom. Proszę sobie wyobrazić, że w domu pani sąsiada wybucha pożar. Nawet jeżeli pani tego sąsiada nie znosi, nawet jeżeli miał pan z nim sto procesów o miedzę, to instynkt samozachowawczy nakazuje pani, aby chwycić wiadro i pędzić mu na pomoc. Jeżeli bowiem nie ugasi się pożaru w domu sąsiada, płomienie prędzej czy później przeskoczą na pani własną strzechę. Tak właśnie stało się w przypadku bolszewizmu. Nie pomagając Rosji i pozwalając na zwycięstwo „czerwonych”, działaliśmy wbrew naszemu instynktowi samozachowawczemu. Piłsudski w 1919 roku nie chciał iść na „czerwoną” Moskwę, w roku 1920 - po uporaniu się z „białymi” - „czerwona” Moskwa przyszła do Warszawy. Dalekosiężnymi konsekwencjami tych decyzji były zaś 17 września, Zbrodnia Katyńska i PRL.
• Pana książka stawia Józefa Piłsudskiego w zupełnie nowym świetle. Jak pan, jako historyk ocenia tę postać?
- Polska historia jest często pisana jak bajka dla dzieci. Czyli w sposób czarno-biały, kreskówkowy. Występują w niej tylko nieskazitelni bohaterowie. To oczywiście absurd. Nawet największe postacie historyczne - podobnie jak zwykli ludzie - mają bowiem swoje blaski i cienie. Decyzje genialne i decyzje fatalne. Tak było z Piłsudskim. Mam olbrzymi szacunek do Marszałka. Uważam go za niekwestionowanego bohatera Polski. Niewiele jednak zabrakło, żeby został bohaterem całego świata. Proszę sobie wyobrazić, co by było gdyby w 1919 czy 1920 zniszczył bolszewizm. Nie byłoby komunistycznych Chin, Kambodży Pol Pota. Nazwisko Stalin nic by nam dzisiaj nie mówiło…
• Czytając Pana książki trudno oprzeć się wrażeniu, że bardziej niż historykiem jest pan publicystą, który stawia odważne, autorskie tezy. To zamierzony efekt?
- Ujmijmy to tak: mój zawód wyuczony to historyk, a zawód wykonywany: publicysta historyczny (śmiech). Taka jest konwencja moich książek. Są one pozbawione przypisów, napisane w wartki sposób, tak aby mogli je czytać nie tylko specjaliści, ale zwykli Polacy. Moją ambicją jest bowiem popularyzowanie historii i zachęcenie do dyskusji na jej temat jak największej liczby Polaków.
• Rozpoczął pan promocję książki „Pakt Piłsudski-Lenin”. O co pytają czytelnicy? Czy zdarzają się burzliwe dyskusje podczas spotkań promocyjnych?
- O tak, na spotkaniach czasami jest bardzo gorąco. A zawsze jest bardzo miło. Szczególnie wtedy, gdy z czytelnikami marzymy o tym, jak wspaniale mogła potoczyć się nasza historia. W 1919 roku Piłsudski zajmuje Moskwę i tworzy wielkie imperium w postaci federacji wschodnio-europejskiej. W jej skład wchodzi Polska, Ukraina, Wielkie Księstwo Litewskie, Łotwa i Estonia. Stajemy się imperium, a Rosja jest w naszym cieniu. Przyzna pani, że to miły scenariusz.