Mieszkał z dala od centrum Krakowa, w okazałej willi. Wieczorem paliły się światła w oknach wielkiego gmaszyska. Z ulicy, stojąc przed wysokim parkanem, dostrzec można było postać pisarza na pięterku, w swoim gabinecie. Parter zajmowała wspaniała biblioteka
- Wyszedłem cało z wojny, a wiem, że część moich kolegów została zamordowana, zginęła w Oświęcimiu i powstaniu warszawskim. Jak się z kataklizmu ocaleje, myśli się: Teraz to się będzie fajnie żyło - opowiadał nam pisarz.
Człowiek z Marsa
Zaczęło się od odcinkowego "Człowieka z Marsa”. Potem byli niezbyt udani "Astronauci”. Ale też "Szpital przemienienia”, którego cenzura nie chciała puścić.
Każda kolejna książka zdobywała mu nowych czytelników. Również za granicą, gdzie szybko zaczęto go tłumaczyć. Dziś Lem to ponad 27 milionów książek przetłumaczonych na 41 języków. - Jednak mój optymizm zaczął się załamywać. W stanie wojennym odcięty byłem od wydawców, nie działał telefon. Udało mi się wyjechać do Berlina, potem przedostać do Wiednia i ściągnąć rodzinę - wspomina pisarz.
Spisek KGB
Możliwe.
- Moje pisarstwo ma podstawy naukowe, gdyż od zarania interesowałem się astrofizyką, fizyką i cybernetyką. Ale kiedy w 1963 roku opublikowałem książkę "Summa Technologiae”, księgarze mieli problemy z postawieniem jej na półce. Nie wiedzieli, czy to jest literatura, czy może futurologia.
Bo z czasem Lem unikał pisania czystej fantastyki. Dzięki niej zdobył sławę, ale i chciał też czegoś innego. Stąd jego eseistyka. - Nigdy zresztą nie miałem zamiaru być przepowiadaczem przyszłości ani wieszczem. Pisałem zawsze o tym, co mnie samego ciekawiło i byłem bezbronny wobec tych, którzy uważali, że to są bajki. Ale generalnie duże fragmenty książki sprawdziły się, jak m.in. klonowanie, zapłodnienie in vitro czy rozpoznanie możliwości przemiany gatunku ludzkiego. Nie mogłem tylko zapanować nad terminologią czy też kalendarium, kiedy dane wynalazki zostaną wprowadzone w życie. Na pewno nie sądziłem, że będę tego świadkiem, że moje przepowiednie zaczną się sprawdzać jeszcze za mojego życia - i to chyba jedyna pomyłka pisarza.
Jesteśmy sami
W przeciwieństwie do rosyjskiego astronoma, Josifa Sokołowskiego. - Opowiadał mi, że kiedyś Biuro Polityczne zapytało go, czy komunizmowi nie zaszkodziłoby nawiązanie łączności z innymi cywilizacjami. Odpowiedział: skądże! Tylko nie wiedzieli, czy to w ogóle możliwe, a po drugie wcześniej rozpadł się Związek Sowiecki.
Wszyscy są okropni
- Na świecie - mówił - pojawiają się coraz nowe wynalazki. Ja jestem silnie skomputeryzowany, ale komputer obsługuje mój sekretarz. Zresztą te urządzenia nie rozumują same i np. w Internecie zdarzają się przykre niespodzianki; Internet służy do pokazywania pornografii albo pedofilii.
Wobec ludzi był jeszcze bardziej sceptyczny.
- Jerzy Giedroyc powiedział kiedyś:
"Polacy są okropnym narodem”. Potem się zastanowił i dodał: "Wszystkie narody są okropne”. I ja się z tym zgadzam. Według mnie człowiek jest dziełem przypadków. Gdyby nie było Stalina i Hitlera, gdyby nie było ostatniej wojny i nie zostałbym wypędzony z rodzinnego Lwowa, nie poznałbym w tej zawierusze mojej żony, która dała mi syna, w tej chwili dorosłego młodzieńca. Przypadek kilka razy ocalił mi życie. Jak się zastanowić nad rozwojem ludzkości, jest to ciąg przypadków.
Nie dla nas wieczność
Wcześniej często pytano go o Boga i o to, co dzieje się z nami po śmierci. Nam odpowiedział tak: - Bóg to jedna sprawa, natomiast w osobiste przetrwanie śmierci najzwyczajniej nie wierzę. Znam na tyle dobrze biologię, żeby wiedzieć, iż my nie tylko nie nadajemy się do życia wiecznego, ale nie nadajemy się w ogóle do życia poza ziemią. Wystarczy jeden lot kosmiczny, żeby obrócić człowieka w ruinę. Bardzo mi natomiast odpowiadają starania uczonych o przedłużenie życia na ziemi.