Wszyscy byli zadowoleni. Egzaminator dorabiał do pensji. Instruktor nauki jazdy miał odsyp za pośrednictwo. A egzaminowany pewność, że w końcu dostanie upragnione "prawko”
Aż do czasu. Pierwszych ważnych dowodów przeciwko egzaminatorom dostarczyli instruktorzy nauki jazdy. Sypać zaczęli też sami egzaminowani.
Jeszcze było im mało
Piotr Panasiuk, dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Chełmie, nie czuje się odpowiedzialny za egzaminatorów, podejrzanych o przyjmowanie łapówek.
- Sprawa dotyczy lat 1995-2003 - mówi. - A ja zostałem powołany na stanowisko dyrektora w lutym 2004 r. W dniach, kiedy egzaminatorzy są wzywani na przesłuchania, po prostu biorą urlopy.
Dyrektor jest już odpowiedzialny za to, co zrobił z łapówkarzami. Po tym, jak sprawa wyszła na jaw. Prokuratura stawiała im zarzuty. Egzaminatorzy wpłacali poręczenie majątkowe i jak gdyby nigdy nic wracali do egzaminowania.
Kaucje były wysokie, ale egzaminatorzy mieli z czego płacić. W chełmskim ośrodku dorabiali do kilkutysięcznych emerytur. Nawet policyjnych, bo niektórzy w przeszłości zajmowali się ściganiem przestępców.
Kartka z człowieczkiem
Dorota sama uważała, że może mieć kłopoty ze zdaniem egzaminu praktycznego. Żeby "zaoszczędzić nerwy” wysłała męża do instruktora. Ten nie był zaskoczony pytaniem "Ile to będzie kosztować...?”
Za bezproblemowe zdanie egzaminu trzeba było wyłożyć 550 zł. Zapłaciła. Dorota zdała teorię i zapisała się na egzamin praktyczny. Instruktor zapewniał, że wszystko jest załatwione. Dostała od niego różową karteczkę z komputerowym rysunkiem człowieczka, który zakrywał sobie uszy. Pod spodem był napis: "Nic nie widzę, nic nie słyszę.
- Trzeba karteczkę włożyć do dowodu osobistego i dać egzaminatorowi - poradził instruktor.
Kobieta postąpiła według instrukcji. Egzaminator Wojciech U. zobaczył karteczkę i kazał się przygotować. Dorota zaliczyła manewry na placu, a potem jazdę po mieście. Rozmawiała podczas jazdy z instruktorem, ale żadne z nich nie wspomniało ani słowem o łapówce.
Adam (500 zł łapówki) już po podejściu do egzaminatora usłyszał "Oj to będzie zdane”. Na placu słyszał od niego podpowiedzi, jak wykonywać manewry, w którym momencie zatrzymać auto i jak dużo skręcić kierownicą. Słabo poszło mu na jeździe w mieście. Wjechał na przejazd kolejowy bez sprawdzenia, czy nic nie nadjeżdża. Myślał, że już nie zdał, ale egzaminator słowa dotrzymał.
Łącznik instruktor
Tym, którzy szybko chcieli zdać bez żadnego załącznika, szybko przechodziła na to ochota. Instruktorzy uprzedzali ich, że to prawie niemożliwe. W Chełmie i okolicach było kilka szkół jazdy, o których wiadomo było, że mają dojścia do ośrodka.
Radek już na kursie usłyszał, że egzaminu nie zda, bo jeździ słabo. - A egzaminatorzy czepiają się byle szczegółów - ostrzegał go instruktor. - Przydałaby się jakaś pomoc....
Ale kursant chciał spróbować zdać o własnych siłach. Nie zdał. Po wyłożeniu 600 zł poszło jak z płatka. Po egzaminie musiał jeszcze dopłacić 100.
Ewelina usłyszała od instruktora, że za pierwszym razem zdają tylko ci, którzy dadzą w łapę. Dała. Zdała za pierwszym podejściem. Inna z kursantek trzy razy próbowała ruszyć pad górę. Bezskutecznie. Egzaminator powiedział, że nie zdała. Już myślała, że 600 zł łapówki nie pomogło. Jeszcze tego samego dnia zadzwonił do niej instruktor. Kazał wziąć 100 zł i wrócić na egzamin. Egzaminator podarł na jej oczach kartę egzaminacyjną, z której wynikało, że egzamin oblała. Kazał wsiadać do samochodu i jechać w kierunku domu. Zdała.
Według cennika
Takie historie opowiedziało policjantom kilkadziesiąt osób. Nikt nie dał pieniędzy bezpośrednio do ręki egzaminatora. Mówić zdecydowali się też niektórzy instruktorzy, pośrednicy w przekazywaniu pieniędzy.
Opowiadali, że chełmscy egzaminatorzy mieli własny cennik. W połowie lat 90. 200-300 zł za zdanie egzaminu. Opłata urosła do 500-600 zł. Początkowo można było kupić nawet egzamin teoretyczny. Egzaminator przynosił akurat ten test, którego wyuczył się zdający. Potem teorię zdawało się przy pomocy komputera. Zostało tylko kupowanie "praktyki”.
- Gdybym nie miał dojść do egzaminatorów, nie miałbym chętnych do nauki - wyznał w prokuraturze jeden z instruktorów.
Instruktorom pośrednictwo też się opłacało. Zostawiali sobie po 100 zł od łebka. Egzaminatorzy dostawali od nich wypisane nazwiska tych, którzy dali w łapę. Według prokuratury, role pośredników pełnili też zwykli pracownicy chełmskiego WORD. Halina S. z administracji została oskarżona o przekazanie egzaminatorowi łapówki, którą dała jedna z kursantek. Za pośrednika robił też Marian D., również zatrudniony w WORD.
Długa ława oskarżonych
Lubelska prokuratura oskarżyła o branie łapówek siedmiu egzaminatorów, którzy w latach 1995-2003 pracowali w chełmskim WORD: Wojciecha U., Adama K., Romana O., Janusza Ś., Romana Ł., Bronisława S. i Tadeusza L. Mieczysław K. został oskarżony o poświadczenie nieprawdy w dokumencie egzaminacyjnym. Na ławie oskarżonych zasiądzie też siedmiu instruktorów nauki jazdy i dwójka pracowników administracji chełmskiego WORD.
Dwaj egzaminatorzy trafili do aresztu. Pozostali będą odpowiadać z wolnej stopy.
Śledztwo w sprawie korupcji było prowadzone od 2003 roku. Dyrektor Panasiuk twierdzi, że po raz pierwszy dowiedział się o nim dopiero w styczniu 2005 r. Szybko zwolnił pracowników administracji i aresztowanego egzaminatora. W ośrodku dalej swoje obowiązki wykonywało jeszcze czterech egzaminatorów z prokuratorskimi zarzutami. Ich zwolnienie dyrektor zapowiedział dopiero w ubiegłym tygodniu, gdy do sądu wpłynął akt oskarżenia.
- Poczekam na wynik sprawy, gdy zostaną uniewinnieni, będą mogli wrócić - zastrzega Panasiuk.
Na przesłuchaniach egzaminatorzy twierdzili, że są niewinni. Co najwyżej słyszeli tylko o naganiaczach, którzy wyłudzali pieniądze mówiąc, że mogą załatwić zdanie egzaminu.
- Liczyła się tylko wiedza i umiejętności - wpierał Janusz Ś.