Droga do Makondo jest długa i wyboista. Pełno na niej dołów, zakrętów, kamieni. Zdaje się nie mieć końca. Dla niektórych trwała całe lata. Kompletnie się na niej pogubili. Byli tacy, którzy nie dali rady jej pokonać. Ci, którym się udało, dostali szansę. Na życie
Od dwudziestu lat przyjeżdżają tu narkomani z całej Polski.
Pobudka
- Praca to jedna z podstawowych zasad w Makondo. Chcesz tu być, musisz pracować - wyjaśnia Grzegorz Pająk, kierownik Ośrodka Rehabilitacyjno-Readaptacyjnego "Monar Makondo”. I dodaje przewrotnie: Narkoman to zresztą bardzo pracowity człowiek. Jest jak szef prywatnej firmy: codziennie ma mnóstwo rzeczy do zrobienia. Przecież musi zorganizować sobie towar. U nas ta jego energia idzie w normalną pracę.
Dzień jak co dzień
- Mój dzień, kiedy brałam? Każdy taki sam. Wstawałam rano i szłam w miasto. Kluby, prywatne imprezy. Handlowałam narkotykami, żeby mieć kasę na ćpanie. Trochę kradłam... Każdy narkoman myśli tylko o jednym: wziąć. Za wszelką cenę wziąć. I wtedy puszczają wszystkie hamulce. Można okraść matkę, najbliższego przyjaciela. Wciągnęłam w ćpanie nawet brata - opowiada 25-letnia Dorota.
Przyjechała z Warszawy razem ze swoją córką, niespełna trzyletnią Wiktorią. Bez zahamowań wylicza, co w życiu brała. Marihuanę, amfetaminę, ecstasy, LSD, heroinę. Pierwszy raz na imprezie, w 3 klasie liceum plastycznego. A potem to już niemal bez przerwy.
- Najwięcej jak rodzice się rozwodzili - przyznaje. - To wszystko bardzo skomplikowane, całe to nasze rodzinne życie...
Wszystko zaczyna się w rodzinie
Ojczym 20-letniego Zbyszka ćpał. Matka wylądowała w schronisku dla ofiar przemocy w rodzinie, po tym jak ojczym ją zbił do nieprzytomności. On powędrował do rodziny zastępczej.
I o czym tu mówić?
O jakim dzieciństwie? Zbyszek odwraca się i idzie do kuchni, w której dzisiaj dyżuruje. To jest teraz jego życie. Do tamtego zwyczajnie nie chce wracać.
Przemek za to może opowiedzieć, jak to było u niego. Ośmioro rodzeństwa. Rodzice pili. Kłótnie, bójki. Wychowała go starsza siostra. Głodu nie było. A poza tym... - Poza tym, też handlował narkotykami. I też wciągnął w nie brata.
Zakręcony
Grzegorz nosi na szyi napis: Zakręt. To dociążenie, rodzaj kary za to, że wciąż jest trochę zakręcony. Ale, jak sam mówi, mniej niż kiedyś. Nie ma nawet porównania.
Kiedyś... Długo by opowiadać.
Kiedyś przemycał narkotyki z Polski do Niemiec. Wolał przemyt niż dilerowanie, bo mu się wydawało, że to zwykły biznes, a nie sprzedawanie śmierci. Ale nie przeszkadzało mu to porządnie walnąć jakiegoś gościa i zabrać mu wszystko, co tamten miał. Odsiedział za to swoje.
Kiedyś... Kiedyś tak zaćpał, że po prostu wysiadł z pędzącego pociągu. Pękniecie czaszki i epilepsja.
Wystarczy.
Dzisiaj mu jakoś po tym wszystkim głupio. Wstyd. I dlatego chce się na dobre odkręcić. Ma dla kogo. Na zewnątrz czeka na niego 5-letni syn Ariel.
Pieluchy i odlot
Kiedyś najważniejsze były prochy, potem Artur.
- On pierwszy wziął heroinę. Mówił, żebym tego nie robiła, ale ja chciałam poczuć, to co on.
Przestraszyła się w ciąży i na chwilę przestała brać. Ale strasznie się bała odpowiedzialności za dziecko; bycia matką. Więc szła na imprezę, kładła obok siebie 3-miesięczną Wiktorię, no i odlatywała. Kontrolowanie - podkreśla. Żeby dziecku nic się nie stało. - Nigdy jej samej nie zostawiłam. Zmieniałam jej pieluchy, karmiłam. Ale tylko tyle. Żadnych uczuć, emocji. Pustka.
A gdzieś tam tłukło się w głowie: co ja robię, jaka ze mnie matka? Ja ćpam, mój chłopak ćpa... Co dalej? - Nikt mnie nie zmuszał do leczenia, nie namawiał. Po prostu pewnego dnia spakowałam nasze rzeczy, przyjechałam do mamy i powiedziałam: już tak dalej nie mogę. Idę się leczyć.
W ośrodku pod Częstochową Wiktoria zaczęła mówić, widać było, że jest szczęśliwa. Powiedziała do Doroty: kocham cię.
Dorota uśmiecha się i bierze córkę na kolana. - I ja powoli zaczynałam coś czuć. Uczyć się miłości. To największa sprawa, jaką dało mi leczenie: pokochałam Wiktorię.
Bez seksu
W Makondo jedna z podstawowych zasad głosi: żadnego seksu.
Dlaczego? Żeby nie zacząć razem kombinować. Żeby siebie nawzajem nie zranić. Bo pobyt w ośrodku to jednak nienormalne warunki dla rozwoju miłości.
Potem trzeba wyjść na zewnątrz i jakoś sobie radzić. Nie dość, że ze zwykłymi codziennymi problemami, to jeszcze z tym uczuciem, które do tej pory było pod "kloszem”.
- Ale oczywiście pary u nas były... - uśmiecha się Grzegorz. - Z niektórych są dziś nawet małżeństwa.
Toksyczne sny
Pięć lat spędził w Holandii. Tam usankcjonowane jest posiadanie tzw. miękkich narkotyków, ale można nieźle zarobić na tych drugich - twardych. - Pięć lat handlowałem tam hero... - Tomek ścisza głos. - My tu nie możemy o tym ze sobą o tym rozmawiać. Żeby się nie nakręcać.
Nakręcić może rozmowa, wspomnienie, nawet sen. Przemek miał ostatnio taki "toksyczny” sen. Śniło mu się, że cała społeczność ćpała. O takim śnie trzeba jak najszybciej zapomnieć.
Roland w swoim
26-letnim życiu już 8 razy próbował zapomnieć. Zerwać z nałogiem. Najdłużej na 20 miesięcy. Teraz leczy się od 4 miesięcy. Na szyi ma dwa drewniane różańce. Przysłała mu je mama. - Wierzę, że pomogą mi wytrwać.
Tai-chi i króliczki
Ale nie trzeba brać, żeby schudnąć. Wystarczy tai-chi.
Chińską filozofię i sztukę walki zaszczepił u pacjentów Grzegorz Pająk. - Dzięki tai-chi można się wyciszyć. Spojrzeć w głąb siebie, uzyskać odprężenie, harmonię - wyjaśnia. - Wypełnić pustkę, którą odczuwa każdy uzależniony od narkotyków.
To zresztą tylko jedna z metod terapii w Makondo. Jest piłka nożna, ping- pong, łucznictwo. Zjazdy narciarskie z Kasprowego. - Najprostsze, życiowo użyteczne, czynności są najlepszą terapią - uważa Pająk.
Skupiają uwagę, zajmują czas i uczą: uczciwości, szacunku dla siebie samego, wytrwałości...
W Makondo każdy ma odnaleźć coś, co będzie mu w życiu sprawiało przyjemność. Żeby nie trzeba było szukać zamienników.
Jak nie sport, to lepienie garnków, albo opieka nad zwierzętami. W Makondo są psy, króliki, koza i osiołek. - Więc jest też odpowiedzialność. Opiekujemy się nimi i nie możemy ich zawieść. To taka nauka życia u podstaw - dodaje Grzegorz.
Jesteś kimś
Wtedy nie ma przeproś: trzeba zdjąć buty, usiąść i wysłuchać, co się stało. A zdarzyć może się wszystko:
ktoś chce wyjść z ośrodka.
ktoś się nakręcił i widać, że chce zaćpać.
ktoś złamał regulamin.
przyjechał nowy pacjent i musi się przedstawić. Powiedzieć, kim jest.
To - jak podkreśla Grzegorz Pająk - jeden z najważniejszych momentów w Makondo. - Kilkanaście lat temu na społeczności nowicjusz musiał sobie uświadomić, że jest nikim. Dosłownie tak to nazywaliśmy. Dzisiaj uświadamiamy mu po prostu, kim jest i co zrobił ze swoim życiem.
To się musi udać
Przemek marzy, żeby być kierowcą TIR-a. Dlatego zrobi prawo jazdy. Na razie uczy się w lubelskim liceum. Będzie zdawał maturę. Jakby mu nie wyszło z TIR-ami, to przecież jest piekarzem. Jego specjalność: szarlotka królewska. Palce lizać.
- To się musi udać! - Przemek uśmiecha się szeroko. - Byle nie w rodzinnym Płocku... - zastrzega, podobnie jak Dorota.
Nie chcę się powiesić
śmierć: zobaczył matkę, która widziała to samo, co on. Przeraził się. - Nie chcę zwariować, jak mój kolega. Nie chcę się powiesić. Nie chcę - powtarza.
Grzegorz mówi, że zawalczy o Ariela. Na razie nie może go widywać. Cóż, zapracował sobie na to. Ale Grzegorz, który ma dokładnie 33 lata wierzy, że wszystko jest jeszcze możliwe. I ciągle przed nim.
Roland patrzy przed siebie. Ma smutny, zamglony wzrok.
- Boję się na razie myśleć o przyszłości. Nawet nic mi się nie śni. Nie robię planów. Mój plan na dziś to nie brać.