• W książce „Manowce polskiej prywatyzacji” z 2001 roku, której jest pan współautorem czytamy, że obsadzanie przez zwycięską koalicję stanowisk w państwowych spółkach jest katastrofalne dla gospodarki. A tak się właśnie dzieje w „Bogdance”, „Lubzelu” czy puławskich „Azotach”.
– W 2000 r. miałem prawo do tak jednoznacznych ocen, bo byłem wówczas politykiem. A dzisiaj nie będę komentował tej sytuacji, ponieważ jestem pracownikiem Najwyższej Izby Kontroli, organu, który jest instytucją apolityczną. Od chwili, kiedy zrezygnowałem z funkcji senatora RP, nie dokonuję w swojej pracy żadnych politycznych ocen, lecz kieruję się wyłącznie literą prawa i zdrowym rozsądkiem.
• Kontrolę w „Bogdance”, która poddała w wątpliwość wiarygodność zarządu spółki rozpoczęliście w październiku 2005 roku. To przypadek, że ten termin zbiegł się z wyborem nowego rządu? Czy może rodzaj politycznego zamówienia, żeby znaleźć argumenty dla nowej władzy do wprowadzenia swoich ludzi do kopalni?
– Nie przyjmujemy żadnych politycznych zleceń. Kontrolę „Bogdanki” podjęliśmy z własnej inicjatywy, ponieważ chcieliśmy sprawdzić realizację naszych zaleceń po poprzedniej kontroli, którą przeprowadziliśmy w 2003 roku. Wyniki tej pierwszej kontroli były także dla kopalni bardzo niekorzystne Wykazaliśmy wiele nieprawidłowości w dziedzinie rozliczeń z przewoźnikami oraz zakupu wagonów do przewozu węgla.
• Nie upubliczniliście jednak wyników tamtej kontroli...
– Dlatego, że zarząd kopali zastosował się do naszych zaleceń. A poza tym nieprawidłowości nie dotyczyły sfery bezpieczeństwa pracy. Tym razem uznaliśmy, że opinia publiczna powinna dowiedzieć się o efektach pracy kontrolerów.
• Po kontroli w lubelskim Polmosie, która ujawniła liczne nieprawidłowości przy jego prywatyzacji, poseł Palikot powiedział wprost: to polityczna zmowa. NIK to narzędzie w rękach rządzących.
– Tutejsza delegatura NIK nie przeprowadzała tej kontroli, nie mogę więc odnieść się do jej wyników. Inne kontrole NIK pokazują jednak, że przy prywatyzacjach dużych przedsiębiorstw dochodzi do wielu nieprawidłowości głównie w zakresie wyboru oferenta, czyli potencjalnego nabywcy majątku państwowego jak też wyceny wartości przedsiębiorstwa. Tracimy na tym wszyscy. Te ustalenia na pewno są wolne od politycznych nacisków.
• Nie wierzę jednak, że nie zdarzają się donosy do NIK pisane ręką polityków.
– Absolutnie nie nazwałbym tego donosami. Posłowie i senatorowie mają wręcz obowiązek zwracania się do takich instytucji jak NIK z wnioskami o przeprowadzenie kontroli. Wiele takich sygnałów wykorzystaliśmy w naszej pracy i były one źródłem ujawnienia licznych naruszeń prawa. W tej kadencji Sejmu wpłynęły do naszej delegatury prośby o kontrolę od 3 parlamentarzystów.
• Pisał pan także, że pośpieszna prywatyzacja na Węgrzech może w przyszłości doprowadzić do załamania gospodarki i konfliktu społecznego. No i mamy konflikt na Węgrzech.
– Nie jestem ani prorokiem ani wieszczem, ale moje rozumowanie okazało się w znacznej części trafne. Na Węgrzech dokonano istotnie szybkiej prywatyzacji, jednakże z pogwałceniem zasad sprawiedliwości społecznej, co oznacza, że z procesu tego skorzystało niewielu tzw. normalnych ludzi. Efekt jest taki, że Węgry osiągnęły najwyższy w Unii Europejskiej deficyt budżetowy, przekraczający 10 proc. PKB. W Polce przykładów złej prywatyzacji również nie brakuje. Myślę tu o PZU, Domach Centrum czy też niektórych bankach. To jaskrawe przypadki chaotycznej, bezmyślnej i przeprowadzonej z naruszeniem prawa prywatyzacji. W Polsce prywatyzowało się dużo, co przynosiło duże dochody budżetowe, ale nie sprzyjało uczciwemu rozdysponowaniu majątku narodowego. Tu też powinna obowiązywać zasada: spiesz się powoli.
• I ktoś na tych pośpiesznych prywatyzacjach zarobił.
– Piszemy, że była to wąska grupa osób znajdujących się najbliżej decydentów, a więc niektórych byłych dyrektorów przedsiębiorstw państwowych, „nowobogackich”, ale też zwykłych kombinatorów.
• U nas będzie podobnie jak na Węgrzech? Do niezadowolenia z zarządzania naszą gospodarką dołączył teraz poważny kryzys polityczny.
– Niezadowolenie społeczne bierze się stąd, że na prywatyzacji zyskała stosunkowo niewielka część społeczeństwa. Nie udał się w Polsce kompletnie program powszechnej prywatyzacji. Kto z nas pamięta dzisiaj o tzw. świadectwach udziałowych? Mają więc prawo czuć się niezadowoleni pracownicy całej sfery budżetowej, rolnicy i znacząca grupa pracowników sprywatyzowanych przedsiębiorstw, ludzie, którzy tyrają za marne grosze. Szkoda, że powołana niedawno do życia Prokuratoria Generalna nie ma kompetencji do „przyglądania się” procesom prywatyzacji. Uważam, że należy surowo rozliczać ludzi odpowiedzialnych za nadużycia prywatyzacyjne.
• Ten proces już się zresztą rozpoczął. Czuje pan satysfakcję z zatrzymania byłego Ministra Skarbu Emila Wąsacza?
– Nie będę tego komentował.