Jeszcze gdzieniegdzie leży brudny śnieg, ale padający deszcz już rozmoczył brunatne błoto i w ciasnym przejściu podwórka grzęźnie się po kostki. Paweł prowadzi do swojego mieszkania, a zza uchylonych firanek drewnianego domu towarzyszą nam ciekawskie spojrzenia sąsiadów. Mijamy rząd komórek.
Ta pomalowana na biało to moja - wskazuje nie bez pewnej dumy. Z wąziutkiej sionki strome schody prowadzą wysoko, do góry, na poddasze. Kiedyś to wejście było na zewnątrz. Teraz obite deskami, które nie zachodzą na siebie, daje wprawdzie pewne poczucie bezpieczeństwa, ale nie chroni przed wiatrem i śniegiem.
Paweł z ogromną trudnością pokonuje schody.
Później siada z wysiłkiem w fotelu dość starym, pięknie przykrytym skrawkiem tkaniny i patrzy przed siebie na gołe gałęzie drzew i szczyty drewnianych domków wąskiej uliczki w Terespolu.
Choroba
Rodzice mają siedmioro dzieci, nie pracują. Paweł najbardziej cierpi z powodu wielu zmian ortopedycznych. Skrzywienie kręgosłupa, garb żebrowy, choroba Perthesa... Był w szpitalu w Otwocku i w Białej Podlaskiej, był w poradni w Terespolu.
Ta choroba stawu biodrowego postępuje.
- Czasem zupełnie odejmuje mi nogi - żali się Paweł. - Boli mnie kręgosłup, boli mnie nerka. O, tu się zrobiła taka gula, a ta noga mi chudnie - demonstruje. - I jest krótsza. Dlatego spodnie noszę takie szerokie. Ta gula pika tak, jak serce. Jestem uodporniony na ból, ale czasem jak mnie powykręca, to tracę przytomność. Ja nigdy nie zamykam drzwi przed godziną 22. Bo jak zemdleję, to może mnie ktoś znajdzie.
Usadza się więc pomału, delikatnie. Spogląda w okno. Wydaje się zniechęcony, ale to tylko pozory. - Nie wolno się załamywać. Nie wolno... - mówi. I widać w nim chęć życia i walki o siebie, o swoje zdrowie.
- Nie, na sąsiadów nie mogę liczyć, zupełnie nie. Oni mają pretensje, że stukam kulami schodząc po schodach. Muszę sam znosić swoje cierpienie. Żyję pomału. Czasami nie mam siły wstać z łóżka. Lekarze różnie mówią. Jeden przedordynator w Lublinie powiedział, że z operacją trzeba jeszcze poczekać. Ile? Dziesięć albo więcej lat. Drugi lekarz, że trzeba usztywnić nogę. Jeszcze jeden w Białej mi mówi: albo sztuczne biodro z platyny, albo tak chodzić. Ale ja już siły nie mam... I najgorsze, że nie wiem, co mam robić. Kogo słuchać. Każdy jakoś mnie zbywa.
Dom i dom
W ośrodku wyuczył się zawodu szewca. Na inny nie pozwalał jego stan zdrowia. Tu mieszkał w internacie, dostawał posiłki, bawił się, nikt nie zauważał jego kalectwa. Dyrektor ośrodka nie przypomina sobie, żeby interesowali się nim rodzice. Za to troszczyli się o niego wychowawcy.
Po skończonej nauce dyrekcja placówki wystąpiła do burmistrza Terespola o przyznanie mu mieszkania. Dostał to, w którym teraz jesteśmy.
Wygospodarowane ze strychu jedno pomieszczenie stanowi zarazem pokój i kuchnię. Jest ciemne, ściany pomalowane na zielono, kasetony na suficie. Kaflowa kuchnia lśni srebrną farbą. Na półkach ustawione porcelanowe figurki, linoleum przykryte chodnikiem w jesienne liście. Trzy pary obuwia ustawione na baczność pod wieszakiem. Absolutna i zdumiewająca czystość w każdym zakamarku tego ubogiego mieszkania.
- Wszystko to ja zrobiłem - chwali się Paweł. - Tych kasetonów tu nie było. I ubikację sobie zrobiłem samoręcznie, ze sklejki. Dla siebie.
Brak kanalizacji i wodociągu. Pod schodami, na dole, drewniana deska z otworem w środku. Pod nią wiadro. Nieczystości musi sam wynosić. Sam też przynosi wodę.
- Chodzę na koniec ulicy, bo ta tutaj nie nadaje się do picia. Czy mi ciężko? Lepiej nie mówić. Muszę iść wtedy bez kul, bo jak bym wziął do ręki wiadro?
Kilkadziesiąt metrów do ujęcia wody. Wcześniej stromymi schodami w dół i z pełnym wiadrem w górę. Z wodą, z węglem.
Jak żyć?
Paweł żyje z renty socjalnej.
- Na lekarstwa wydaję co miesiąc najmniej 100 złotych - mówi.
Wyjmuje z szafki pudełka z lekami i pokazuje ceny.
- Tyle już ich biorę, że czasem wymiotuję z krwią od tego. Jeszcze siostrze daję 67 złotych na bilet do Białej. Ona jeździ tam do szkoły. Trzeba jej dać. No jakże, jak szkoły nie skończy, to co to jest za wykształcenie? - pyta. - Jak w tym roku zda, to pójdzie na krawcową - dodaje. - 70 złotych płacę za prąd, 30 złotych za mieszkanie. Czasem dostanę 300 złotych zapomogi, na węgiel na przykład. Zostaje mi na miesiąc 200 złotych. Nieraz ktoś ze znajomych przyniesie buty do podzelowania, to biorę 7 złotych. W Lublinie płaci się więcej? No tak, ale tu nikogo nie stać. Teraz jak Ruskich w Terespolu nie ma, to jest bieda.
Rozglądam się po skromnie urządzonym pokoju. Niezbędne, choć mocno zużyte sprzęty, zadbane, czyściutkie. Telewizor, parę obrazków, ostatnia wieczerza nad wersalką, równo ułożony obrusik na stoliku.
- Telewizor kupiłem na raty.
Paweł wyraźnie dumny jest z zakupu i z tego, że jeszcze mocniej zacisnął pasa i zdobył się na taki luksus.
- Wszystko sam kupiłem - chwali się. - Wszystko. Nawet odkurzacz. Ja za kawalerki chcę wszystko kupić, a nie tak jak mój brat - trzy lata jest po ślubie i jeszcze różne rzeczy dokupuje.
Co dalej?
- Nawet kobiety nie mógłbym sobie przyprowadzić, wszyscy słuchają... Staram się żyć tak normalnie, jak tylko się da.
Paweł nie ukrywa, że mu ciężko. Ale mówi o tym normalnie, po prostu, nie roztkliwiając się nad sobą.
- Tak, tu nie ma takich warunków, żeby dobrze żyć - powtarza. - Nie mam kolegów, ani koleżanek. Cóż, ja nie piję, nie palę, pieniądze wydaję na lekarstwa. Na co komu taki kolega, kaleka? Od takiego, jak ja, odsuwają się wszyscy.
Z tej mizernej renty Paweł stara się co miesiąc odłożyć parę groszy. Ktoś mu powiedział, że za wszczepienie endoprotezy trzeba zapłacić.
- Nie wiem, czy za każdą. Jeden doktor mi mówił, że za taką platynową, co jest do końca życia. Ale czy ja do końca życia uskładam potrzebne pieniądze?... - pyta rozsądnie.
Wie, jest pewien, że zdecyduje się na operację, jeśli lekarze uznają, że już trzeba, że nadeszła pora. Jego cierpienia są tak wielkie, że chce z nimi skończyć. Ale czy ktoś ostatecznie powie mu, poradzi co zrobić. I czy ktoś się nim zajmie? Samotnym chłopakiem z Terespola, który mówi, że nie wolno się załamywać...