Rozmowa z Mariuszem Zielke, dziennikarzem, autorem książki "Wyrok”.
– Oj nie, ja myślę, że to tematyka fascynująca, która potrafi mocno wciągnąć. Wszędzie na świecie takie książki mają wielu czytelników. W Polsce czytelnicy też się na niej poznają. "Wyrok” to taka bomba z opóźnionym zapłonem. Wkrótce wybuchnie, bo opowiada dużo o współczesnym świecie, o sprawach ważnych, o których warto dyskutować. A przy okazji dostarcza rozrywki, jest ubrana w emocjonujący, sensacyjny i oryginalny garnitur.
Dobra książka musi nie tylko bawić, ale ciekawie opowiadać o środowisku, w którym rozgrywa się akcja, pokazywać jego specyfikę, przybliżać ją czytelnikowi. Im bardziej jest to świat nieznany, tajemniczy, tym lepiej. Tak jest ze środowiskiem finansjery. To bardzo ciekawy kosmos, pełen mrocznych, mało znanych publicznie tajemnic i "Wyrok” je odkrywa przed wszystkimi, którzy odważą się zajrzeć.
• Nie obawiał się pan, że w kraju, w którym większość ludzi nie ma pojęcia, co to jest piramida finansowa, o KNF nie wspominając, pana książka będzie zwyczajnie niezrozumiała?
– "Wyrok” można czytać jako zwykły kryminał, traktując opisy świata finansjery tylko jako ciekawostkę, tło. Wiele kryminałów wykorzystuje egzotyczne scenerie, ja uznałem, że taką egzotyką może być środowisko finansjery. Nie trzeba wszystkich aspektów tej książki rozumieć, żeby się dobrze bawić. Można się starać, a można skupić się po prostu na akcji.
"Wyrok” jest przede wszystkim powieścią z emocjonującą akcją, a w tle są opisy mroków polskiej finansjery, polityki, mediów i dużego biznesu. Ktoś, kto czyta prasę gospodarczą czy poważne strony w dziennikach, szybko odnajdzie się w opisanych wydarzeniach, odkryje tajemnice, których nie mógł znaleźć nawet w tych gazetach, bo one o nich nie piszą. I pewnie będzie miał wiele przemyśleń, refleksji. Inni po prostu mogą się dobrze bawić. To książka dla każdego.
• W jakim stopniu pana praca reportera śledczego wpłynęła na tę książkę?
– Cóż, to książka bardzo prawdziwa, oparta na moich doświadczeniach. Wszystkie opisy przestępstw są wzięte z życia. Ja nie oszukuję czytelnika. Tak – jak to opisałem w "Wyroku” – wygląda praca dziennikarza śledczego, tak wyglądają układy w gazetach i mediach w ogóle, w taki sposób wyprowadza się wielkie majątki ze spółek publicznych czy pierze pieniądze na Cyprze, tak działa wielki biznes, prokuratura, policja, ABW, sądy. "Wyrok” to powieść, w której czytelnik nie będzie czuł się oszukany, a przy okazji intryga powinna go wciągnąć i zaskoczyć zwrotami akcji, a na końcu nieprzewidywalną puentą.
• Ile z pana jest w Kubie Zimnym, bezkompromisowym dziennikarzu, który odkrywa potężne afery gospodarcze i, podobnie jak pan, traci pracę w gazecie?
– Przez ostatnich dziesięć lat ujawniłem kilkadziesiąt dużych afer giełdowych, korupcyjnych, gospodarczych. Mimo setek teksów śledczych, nigdy nie musiałem ich prostować, przepraszać za błędy, nigdy nie przegrałem procesu sądowego. Pisałem o cieniach wielkiego biznesu, wartych miliardy przetargach, aferach w wojsku, policji, służbach specjalnych, ujawniłem wiele manipulacji giełdowych. Przez moje teksty zmieniano prawo, karano fundusze emerytalne największymi w historii karami. Dostawałem propozycje milionowych łapówek, próbowano mnie zastraszać. Trochę przeżyłem i chyba rzeczywiście w tym dziennikarzu jest sporo ze mnie. Ale to też postać fikcyjna, silniejsza i bardziej bezkompromisowa niż ja.
• Komisja Nadzoru Finansowego, Giełda Papierów Wartościowych, ABW... W "Wyroku” przywołuje pan najważniejsze państwowe instytucje, pokazując je w nie najlepszym świetle. Fikcja fikcją, ale mógł się pan spotkać z zarzutem, że podważa pan wiarygodność tych instytucji.
– Ale te opisy są prawdziwe. Tylko że ja nie piszę tego po to, żeby te instytucje szkalować, tylko żeby je zmienić, żeby zaczęły działać tak, jak powinny. To uzasadniona krytyka. Stoczyłem samotną walkę z tymi instytucjami jako dziennikarz. W każdym kraju książka taka jak "Wyrok” wywołałaby wielki skandal i dyskusję nad jakością życia publicznego. Zupełnie nie wiem, dlaczego tak nie jest w Polsce.
Prawda jest taka, że żadna ujawniona przeze mnie afera finansowa nie została do końca wyjaśniona, a winnych nie ukarano. Stało się tak przez to, że KNF, prokuratura, ABW i sądy nie działają tak jak powinny, a polityków to nie interesuje. Potem wszyscy się dziwią, że wyskakuje afera Amber Gold. Takich uśpionych afer jest wiele, ich kulisy starałem się opisać dość wiernie.
• Pierwsze wydanie "Wyroku” rozeszło się błyskawicznie w tzw. drugim obiegu. Zaskoczył pana ten sukces, czy też od początku miał pan poczucie, że wypełnia pewną niszę
na polskim rynku wydawniczym?
– "Wyrok” diagnozuje prawdziwe problemy polskiego państwa, przyczyny wielu afer i skandali. W każdym kraju taka książka byłaby wielkim hitem. A u nas udaje się, że jej nie ma. Na szczęście, czytelnicy są mądrzy i sami ją znajdują, a potem zalewają mnie mejlami i opiniami, że to jedna z najlepszych książek, jakie czytali. Bardzo się cieszę, bo ja tej powieści nie napisałem dla pieniędzy, tylko z potrzeby serca. To opowieść o życiu takich ludzi jak ja i ich problemach, a zarazem głośny krzyk o potrzebę zmian w funkcjonowaniu instytucji państwa polskiego. No, a poza tym to po prostu mocny, trzymający w napięciu thriller.
• Jaka była reakcja środowiska, które pan w swojej książce bezceremonialnie opisuje? Mam na myśli zarówno środowisko szeroko rozumianych mediów, jak i oczywiście świata finansów.
– Nikt nie lubi, jak mu się mówi prawdę prosto w oczy, jeśli to prawda bolesna. Z kłamstwem można dyskutować, prawdę trzeba przemilczeć, bo nie da się z nią polemizować. Ja wierzyłem kiedyś w dziennikarstwo, to była moja wielka pasja, chciałem pomagać ludziom, nie pracowałem dla pieniędzy. Chciałem pisać prawdę, a nie to, co jest wygodniejsze dla czytelnika czy reklamodawcy. No i okazało się, że mimo nagród i mocnych tekstów, ktoś taki jak ja nie jest nikomu potrzebny. Zostałem więc pisarzem powieści. Przynajmniej tu mogę pisać prawdę. Finansiści zaś chyba odetchnęli, że mnie się pozbyli. Teraz piszę przecież fikcję, jak byłem dziennikarzem musieli się tłumaczyć i płacić wielomilionowe kary z powodu moich tekstów, bo nie chciałem dać się przekupić.
• Pisze pan o sobie, że przypomina Mikaela Blomkvista, bohatera "Millennium” Stiega Larssona. Co panów łączy?
– Wyrzucono mnie z pracy, bo nikomu nie pasował mój poziom dziennikarstwa, gdzie podstawą jest pisanie prawdy i skrupulatne sprawdzanie dowodów. Założyłem prywatną gazetę taką jak "Millennium”, w której rzuciłem wyzwanie potężnym finansistom, największym światowym korporacjom, ministerstwom, prokuratorom, służbom specjalnym. Nie oszczędzałem nikogo, pisząc prawdę o sprawach, o których nie chciały informować inne media w Polsce. To były teksty wywołujące duże poruszenie w środowiskach, których dotykały.
Doszło nawet do tego, że dostawałem prośby z największych gazet o opublikowanie krytycznych materiałów na ich reklamodawców, bo dziennikarze nie mogli tego robić. Blomkvist działał chyba podobnie. Mamy ze sobą wiele wspólnego. Gdy przeczytałem "Millennium”, pomyślałem sobie, że mój życiorys ma wiele wspólnego z historią Blomkvista. To była bezpośrednia przyczyna napisania "Wyroku”. Podzielam też jego krytykę dziennikarstwa i współczesnego porządku świata.
• Czy będzie kontynuacja "Wyroku”?
– Oczywiście. Częściowo jest już gotowa. Będzie jednak bardziej dotykała problemów międzynarodowych niż polskich.