• O Lublinie, Lubelszczyźnie potrafimy opowiadać takie rzeczy, że wróg by gorszych nie wymyślił. Natomiast pan mówi, że mieszkać tu nie tylko nie wstyd, ale wręcz szczęście. Zawodowy optymizm?
– Jako lublinianin, znam słabe strony mojego miasta, ale też i mocne, widzę, jak wiele się zmieniło. Ludzie, którzy dawno nie byli w Lublinie, chwalą nas za deptak, modernizacje dróg, odnowione kamienice, stare-nowe hotele...
• A co można usłyszeć od niezadowolonych, choćby w holu „Europy”?
– W holu Europy spotykam głównie ludzi zadowolonych. Robimy zresztą wszystko, aby tak było. Naszymi gośćmi w 85 proc. są ludzie, których pobyt w Lublinie wiąże się z wykonywaniem jakiegoś rodzaju obowiązku zawodowego, dopiero reszta to turyści. Są to głównie przedstawiciele biznesu, nauki, a także instytucji europejskich. Większość z nich przyjeżdża na zaproszenie lubelskich firm, uczelni wyższych i organizacji.
Ale też na rekonesans przyjeżdża z nimi pewne grono osób zachęconych wizją Lublina, jako miasta położonego w bezpośredniej bliskości rynków wschodnich , miasta, które wkrótce stanie się stolicą najdalej wysuniętego na wschód regionu Unii Europejskiej. Jak świadczą przykłady, wyjeżdżają jednak z uczuciem niedosytu. Nie otrzymali bowiem porządnie przygotowanych – prawnie i logistycznie – ofert dla potencjalnych inwestorów. Wywożą wrażenie, że my sami nie wierzymy w możliwość zmian, że wręcz samobiczujemy się pojęciem Polski „B”.
Dzisiaj, kolejny zresztą raz, wysłuchałem, że Lublin jest przyjaznym miastem, dopóki nie chce się czegoś załatwić w jednym czy drugim urzędzie. Wówczas obserwuje się coś w rodzaju życzliwej obojętności, co jest lękiem przed podjęciem szybkiej i pozytywnej decyzji. Bo – jak mówią wtajemniczeni – za nie podjecie decyzji nikomu włos z głowy nie spadł, zaś najsłuszniejsza inicjatywa może prowadzić do kłopotów.
• A tymczasem miasto i region obumierają, brakuje bowiem świeżej krwi w postaci napływającego kapitału i dynamicznych ludzi, mogących przenieść tutaj swoje doświadczenia. Co, pana zdaniem, trzeba byłoby zrobić, ażeby wyjść z zapaści?
– Ja bym nie powiedział, że obumierają. Trwają raczej w pewnej hipnotycznej sytuacji, z której nie mogą się wyzwolić, aby pokazać swoją atrakcyjność i uruchomić potencjał, który niewątpliwie tu jest. Najpierw należy zamienić narzekanie i utyskiwanie, z którego nic nie wynika, na myślenie i działanie kreatywne. Mamy przecież wielkie atuty, umożliwiające rozwój.
Myślę, że nie ponad nasze siły byłoby wykreowanie lubelskiego produktu regionalnego, może czegoś na miarę historycznego już samochodu żuk. Może to będzie nowa generacja helikopterów, może miód pitny, a może „Lublin – Polski Oxford”. Dziś bowiem, szczególnie osobom z zagranicy, Lublin w pierwszym rzędzie kojarzy się z Majdankiem, martyrologią. To szlachetne, ale jakby za mało...
• Kto powinien zadbać o promocję Lublina, zmianę wizerunku?
– Pierwsza myśl jaka się nasuwa: prezydent miasta i jego wyspecjalizowane służby. Ale ratusz potrzebuje sojuszników. Z pewną nadzieją opuszczałem niedawne spotkanie, zorganizowane przez władze Lublina, podczas którego padła propozycja utworzenia – ponad podziałami partyjnymi i środowiskowymi, spośród ludzi cieszących się autorytetem – tzw. rady ekspertów, lobbingującej na rzecz miasta i regionu.
W staraniach o zmianę wizerunku Lublina liczyłbym także na wsparcie mediów. W prasie, zresztą tak jest na całym świecie, dobór tematów odbywa się według klucza: czym gorzej – tym lepiej. Ale w przypadku stłamszonego i ustawionego na beznadziejnej pozycji Lublina może by te proporcje równoważyć? Dobrze byłoby pokazywać, że, mimo okropnie trudnej sytuacji, mimo zapóźnień, są ludzie i firmy, którym się udaje
Osobiście liczę na wsparcie „Dziennika Wschodniego”, już zresztą podążającego tym tropem.
• Ale jak tu osiągnąć sukces?
– Możemy skorzystać choćby z projektu „Destination Warsaw” (Cel Warszawa), przygotowanego przez speca międzynarodowego rynku hotelarskiego Alexa Kloszewskiego. W projekcie tym biorą udział cudzoziemcy, którzy mówią, co wiedzą o Warszawie i co chcieliby w niej zobaczyć. Na tej podstawie stworzony zostanie „produkt”, zawierający m.in. atrakcje kulturalne i artystyczne, który będzie reklamowany i sprzedawany na zagranicznych rynkach turystycznych.
• Ale to Warszawa ...
– Bez kompleksów! Projekt taki, z dobrym skutkiem, zaczęli już realizować wrocławianie. My też mamy np. budzące zainteresowanie stare i nowe miasto, unikalne pamiątki z pogranicza kultur. Cała rzecz w tym, że wciąż mało kto w świecie o nich wie.
W lutym, w Orlando na Florydzie, jako jeden z trzech zaproszonych Europejczyków, brałem udział w konferencji rotariańskiej poświęconej współpracy międzynarodowej. Wiedziałem, że będę mówić, dlatego zabrałem materiały o Lublinie i regionie, hotelu „Europa”, w którym mieści się siedziba naszego Klubu Rotary – i to w takich ilościach, że ... przyszło mi płacić za nadbagaż. Mimo to materiały znikły, a pytaniom nie było końca. Duże wrażenie na moich słuchaczach zrobiła informacja, że w Lublinie jest pięć wyższych uczelni (w tym KUL, gdzie wykładał papież Jan Paweł II), z ok. 80 tys. studentów, bo „młodość to rozwój”.
Innym razem, na światowej konwencji rotariańskiej w Barcelonie, przedstawicielom Izraela opowiadałem – wspierając się b. dobrymi wydawnictwami Biura Promocji Miasta – o lubelskim szlaku prowadzącym trasą unikatowych pożydowskich pamiątek, o parateatralnych działaniach Teatru Brama Grodzka, przywołujących pamięć polsko-żydowskiego Lublina. Słuchany byłem z ogromnym zainteresowaniem i przejęciem, a także z żalem, że o tych pamiątkach i spektaklach tak niewiele się wie w Izraelu.
• Wykonał pan kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o promocję miasta i ... zapewnienie gości hotelowi „Europa”.
– Chciałbym, aby tak było. Myślę przy tym, że nie ja jeden oraz że tę „ambasadorską” misję lublinian wyjeżdżających za granicę z racji charakteru pracy czy członkostwa w różnych międzynarodowych organizacjach, można z powodzeniem rozwijać.