Ma 50 lat, żonę, troje dzieci i przed sobą odpowiedzialne zadanie. Musi uporządkować polski rynek pracy, zająć się rencistami, emerytami, niedożywionymi dziećmi. A ręce do pracy tylko dwie.
Z gabinetem, w którym będzie pracował, zapoznał się już w poniedziałek. Zaraz po tym, jak prezydent Aleksander Kwaśniewski wręczył mu teczkę ministra. Ten gabinet ma swoją historię: zasiadali tu Jacek Kuroń, Michał Boni, Longin Komołowski czy Andrzej Bączkowski. Ten ostatni to dla Krzysztofa Michałkiewicza mistrz.
Sam Michałkiewicz jest przygotowany do szefowania ministerstwem. Wiele lat zajmował się polityką społeczną. Właściwie tworzył system pomocy społecznej w naszym województwie. Pracował na stanowisku dyrektora Wojewódzkiego Zespołu Pomocy Społecznej. Był dyrektorem Wydziału Spraw Społecznych Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego, dyrektorem Domu Pomocy Społecznej dla Osób Niepełnosprawnych Fizycznie. Ostatni rok spędził w Urzędzie Miasta Lublin jako wiceprezydent. Oczywiście zajmował się opieką społeczną.
A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Krzysztof Michałkiewicz wystartował w wyborach do Sejmu. Bez trudu zdobył mandat posła. Na pierwszym posiedzeniu Sejmu był jeszcze zagubiony; w końcu debiutował w roli posła. Teraz tworzy gabinet premiera Kazimierza Marcinkiewicza. I jak sam twierdzi, jest to co prawda rząd mniejszościowy, ale za to rząd fachowców.
Plany na funkcjonowanie swojego resortu już ma. Na razie jednak nie chce ich zdradzać. Bo porządek musi być. Najpierw premier wygłosi swoje expose, a dopiero później do akcji wkroczy minister Michałkiewicz. Chociaż pierwsze decyzje już ma za sobą. Jakie? Nie chce zdradzić.
Ministerstwo z pewnością pochłonie Krzysztofowi Michałkiewiczowi bardzo dużo czasu. Ale dla swoich wyborców postara się go znaleźć. Obiecał, że biuro w Lublinie będzie odwiedzał przynajmniej raz w miesiącu. Dla rodziny też czasu nie będzie miał zbyt wiele. Na szczęście dzieci nie są już małe. A żona... całe życie ma żal, że pan minister nie tańczy.
Rozmowa z Krzysztofem Michałkiewiczem
- To wszystko nastąpiło tak szybko, że nawet nie miałem czasu pomyśleć...
• Ale chyba był pan na to przygotowany. Dziennik już miesiąc temu napisał, że wejdzie pan w skład Rady Ministrów.
- Pewność, że będę ministrem miałem w poniedziałek rano. Przed mszą świętą, która była przed wręczeniem nominacji.
• Pan jest człowiekiem z Lublina. A Lublin to prowincja. Ktoś z Warszawy na pewno przeforsował pańska kandydaturę. Kto pana popiera?
- Nikt za mną nie stoi. Choć nie ukrywam, że bardzo pomogła mi w tym wizyta premiera Kazimierza Marcinkiewicza w Lublinie. Bardzo pozytywnie odebrał Lublin; nas wszystkich. Szukał fachowców. A ja na polityce społecznej znam się bardzo dobrze, bo właściwie całe życie tym się zajmuję. I przyznam, że jeszcze przed nominacją otrzymywałem telefony z ministerstwa, żebym w razie propozycji zostania ministrem zgodził się.
• Telefon z ministerstwa?
- Tak, bo ja tam wielu znam. Lata współpracy robią swoje.
• Będzie pan zwalniał?
- Nie planuje masowych zwolnień. Oczywiście wiceministrowie mają trzy miesiące na opuszczenie resortu. Ale akurat w tym ministerstwie pracują ludzie znający się na rzeczy. Nie ma potrzeby ich zwalniać.
• A zabierze pan kogoś z Lublina do stolicy?
- Proszę wymienić nazwiska. Będzie mi łatwiej... A tak serio: Lublin ma fachowców, ale tego typu rozmów jeszcze nie prowadziłem.
• A co będzie pan dla nas robił?
- To, co leży mi na sercu, to przede wszystkim aktywizacja młodych ludzi. Bo u nas jest bardzo dużo dobrze wykształconych, młodych i świetnie przygotowanych, którym nie daje się szans na dalszy rozwój. Chciałbym, żeby mieli tu możliwości rozwijania swoich talentów i umiejętności. Żeby nastąpiła dynamizacja regionu.
• A widział pan już swój gabinet?
- Nie tylko widziałem, ale już pracowałem. Zdążyłem nawet podjąć jedną decyzję.
• Możemy liczyć na specjalne względy? W końcu to ludzie stąd wybrali pana na posła...
- Na pewno o Lubelszczyznę będę dbał.
Katarzyna Pasieczna