„Mogą nas nienawidzić, byle się nas bali” – oznajmiają na murze supermarketu przy ul. Lipowej w Lublinie jacyś kibice. I nie chodzi tu raczej o przewagi sportowe. Piłkarze przeważnie nie budzą swą grą trwogi i drżenia. Co innego kibice, nawet ci, których można zobaczyć w telewizyjnych relacjach z mistrzostw Europy. Te ich twarze, wymalowane w plemienne barwy, przypominają o ostrych podziałach na zjednoczonym kontynencie.
Podziały w naszym kraju wskazywała natomiast pozornie nudna kampania do europarlamentu. Kiedy odtrąbiono fanfary naszego przyłączenia do unii, słychać już tylko zgrzytanie zębów w powszechnej niechęci wszystkich do wszystkich. Wchodzimy do UE – i się rozpadamy. Nie ma rządu, bo małe interesiki drobnoformatowych polityków gęstą mgłą przesłaniają wspólne cele.
I taką będziemy mieli reprezentację w Europie, jaką niektórzy z nas wybrali. Większość wstrzymała się od głosu, bo po co oddawać go komukolwiek, kto miałby przez to więcej władzy i... pieniędzy. Ot, mentalność psa ogrodnika, połączona z pragnieniem kiboli: mogą nas nienawidzić, byle się nas bali. Niech się władza boi, że nie ma obywatelskiego poparcia.
A co z tego będą mieli obywatele? Poczucie dobrze spełnionego obowiązku? Świadomość miałkości życia społecznego? Najpewniej zostanie jedynie odraza doprawiona strachem przed jakąkolwiek decyzją. Bo najlepiej się nie wychylać, nie wyróżniać się z większości. Skoro ludzie na wysokich stanowiskach mogą być nijacy, to szary obywatel może być jeszcze bardziej szary.
Szeregowy nauczyciel nie ma odwagi zaprotestować, gdy jego uczeń ściąga na egzaminie – bo i po co? Wygodniej będzie przecież, jeśli decyzję o unieważnieniu niesamodzielnej pracy podejmie jakiś anonimowy egzaminator. Wiernie naśladujący pedagoga uczeń nie zaprotestuje, gdy koledzy będą znęcać się nad klasową ofermą. Wygodniej przecież wmieszać się w bezwolny tłum, przechodzący obojętnie nad drobnymi przejawami niesprawiedliwości.