Ten pożar widać było nawet z... kosmosu. Zdjęcia satelitarne pokazują orgię ognia i dymu trwającą przez dobę, a potem jeszcze dogaszaną przez kolejnych dwanaście godzin.
- To było "Piekło nr 2” od czasu World Trade Center - mówi mi znajomy polski strażak, który gasił i wtedy, 11 września 2001 roku na Manhattanie i teraz, 2 maja na nabrzeżu East River na Greenpoincie. O podpalenie oskarżono Leszka K.
z Lublina.
Sukcesu potrzebował inwestor, który właśnie nabył ten teren.
Powtórka z rozrywki?
Miasto kręciło jednak nosem na wyburzanie Greenpoint Terminal Market. Sprawa się przedłużała, bank odmówił kredytu Guttmanowi, a wspólnik się wycofał.
Guttman miał nóż na gardle... tak samo jak w 2004 roku. Wtedy zainwestował na Brooklynie, gdzie stare magazyny miał przerabiać na apartamenty. I wtedy też władze miejskie powiedziały "nie”. Dwa tygodnie później stare magazyny spłonęły. Sprawców nigdy nie ustalono.
Kiedy 2 maja sytuacja niemalże się powtórzyła, w nowojorskiej prasie nie brakowało podejrzeń i skojarzeń. A jeszcze właścicielowi przedstawiono 434 zarzuty dotyczące stanu zabezpieczenia budynków oraz ich stanu technicznego.
Przecież się przyznał...
Leszek K. nic z tego nie rozumie. Twierdzi, że policjantom wszystko się "musiało pomylić”. Tłumaczył przecież, że 2 maja go nie było, bo był gdzie indziej.
To, że on wezwał strażaków 3 czerwca, bo się kumplom ognisko z opon i kabli za bardzo rozbuchało, gliniarze uznali za... opis tego, co było 2 maja. Oczywiście w wykonaniu Leszka K.
Przyczyn tak "ostrego” podejścia policji dopatruje się w tym, że Leszek K. nie stawił się kiedyś w sądzie w sprawie drobnego wypadku. Druga hipoteza to złość na Guttmana, który miał się kiedyś naśmiewać z Polaka, że zbiera złom. Doszło do utarczki, Guttman chciał uderzyć, ale tak niefachowo, że wpadł do wody.
Mimo wszystko Leszek K. z Lublina uważa, że wszystko się w końcu wyjaśni i wyjdzie na wolność. Policja upiera się, że ma nagrane przyznanie się Leszka K. na wideo. Czyli ma tego, co trzeba, faceta.
Przyjaciel metodysta
Pastor to niezwykła postać. Jego rodzina wywodzi się z Wołynia, gdzie cudem uniknęła ukraińskich mordów. Już z Gdańska Steiner przez Niemcy trafił do Ameryki. Tu poznał swoją przyszłą żonę Małgorzatę, absolwentkę psychologii i pedagogiki specjalnej.
Dziś mają trójkę dzieci. I jak to metodyści nie tylko studiują Pismo Święte. Pastor Steiner co roku chwyta za młotek i wiertarkę i przez całe wakacje pracuje na... budowie. To pomysł Jimmy'
ego Cartera, byłego prezydenta USA, też metodysty, który założył organizację "Habitat for Humanity” budującą domy dla potrzebujących.
Steinerowie dają też dach nad głową i utrzymanie polskim bezdomnym w przykościelnym przytulisku. Gdyby nie ono, Leszka K. znaleziono by pewnie zamarzniętego na śmierć gdzieś w parku...
Wiosną Leszkowi udało się znaleźć pracę u Zbigniewa Sarny w Port Jarvis.
- Czuję się jakoś za Leszka odpowiedzialny moralnie - mówi nam Steiner. - Etyka pracy w naszym Kościele uważana jest za kluczową dla formacji człowieka.
Eskalacja
Kiedy brooklyńska prokuratora zaczęła mówić o 15 latach odsiadki, Zbigniew Sarna oświadczył publicznie, że Leszek K. 2 maja pracował w jego firmie. Alibi trudne do podważenia.
Tymczasem Wojciech Łukasiewicz, szef działu prawnego nowojorskiego konsulatu, dodaje, że przez 16 dni Amerykanie nie powiadomili oficjalnie o tym, że trzymają Polaka. Łukasiewicz twierdzi, że być może konieczna będzie nota ambasady RP w Waszyngtonie do Departamentu Stanu.
Mało tego: od przebywającej w USA minister spraw zagranicznych Anny Fotygi i jej rzecznika otrzymaliśmy zapewnienie, że sprawa Leszka K. będzie dokładnie zbadana.