Najpierw przeniósł cerkiew z Tarnoszyna do Lublina. Potem Matkę Boską Korczmińską z Polski na Ukrainę.
O godz. 17 mała cerkiewka stojąca na terenie skansenu w Lublinie zapełnia się wiernymi. Pachnie woskiem i kadzidłem. Malutkie świeczki rozświetlają wnętrze. Przy wejściu intrygują ślady polichromii z XVIII wieku. Z północnej ściany spogląda na mnie św. Jerzy na cętkowanym koniu. Pod kopułę niesie się wschodni śpiew. Słychać szepty modlitw kierowanych do Matki Boskiej Korczmińskiej.
- To nasz największy skarb. Kiedy konserwatorzy zdjęli z ikony sukienki, wizerunek rozpadł się na części - mówi ks. Stefan Batruch, proboszcz parafii greckokatolickiej w Lublinie i duszpasterz studentów z Polski, Ukrainy, Białorusi, Rosji, Litwy, Słowacji, Rumunii i Węgier, którzy studiują na Lubelszczyźnie.
Syn krawca
- Urodziłem się 15 czerwca 1963 r. w Miastku na Pomorzu Środkowym jako najmłodszy syn z pośród ośmiorga rodzeństwa Andrzeja i Katarzyny z domu Dołban - mówi ks. Stefan Batruch. Ojciec był krawcem, dziadek Michał - stolarzem. W 1947 roku Batruchów przesiedlono z Baligrodu w Bieszczadach do Białego Boru. Tam Stefan był ministrantem, chodził do jedynej w PRL-u podstawówki z ukraińskim językiem nauczania.
Co pamięta z dzieciństwa?
Na księdza
Po dwóch latach przeniósł się do Lublina. W tutejszym seminarium zaczęli uczyć się greckokatoliccy klerycy.
- Zachwyciłem się Lublinem. W katolickim kościele na zamku były ruskie malowidła - dodaje ks. Stefan.
Niczego nie żałuję
• Leżał ksiądz na posadzce?
- Tak.
• Jakie to uczucie?
- Radość, że mam to, co chciałem.
• Miał ksiądz dziewczynę przed wstąpieniem do seminarium?
- Były zauroczenia, fascynacja, zakochanie.
• Żałował ksiądz?
- Niczego nie żałowałem. Greckokatolicki ksiądz może mieć żonę. Ale ja wybrałem Boga. Nie da się oddać całego siebie Bogu i człowiekowi. Na całe życie - mówi ks. Batruch.
Marzenia o cerkiewce
- Modliliśmy się w kościele rektoralnym przy Zielonej, który kiedyś był cerkwią. Brakowało nam spokoju i ciszy. Modliliśmy się, nagle do kościoła wchodziły inne wspólnoty, zaczynały modlić się z boku - wspomina Batruch.
Zaczął marzyć o swoje cerkwi. Poszedł do arcybiskupa Pylaka. Jeździł po Roztoczu i szukał opuszczonej świątyni. Trafił do Tarnoszyna. - Zobaczyłem biedną, opuszczoną, okradzioną i podpalaną świątynię - mówi ks. Batruch.
Katastrofa coraz bliżej
- Dowiedziałem się, że Muzeum Wsi Lubelskiej chciałoby mieć u siebie cerkwiew. W 1994 roku kupiliśmy "ruinę” w Targoszynie. W 1997 roku poświęciliśmy plac w skansenie pod budowę, w 1998 roku zakończono rekonstrukcję cerkwi, do 2001 roku konserwatorzy odrestaurowali polichromię, ikonostas i elementy wyposażenia - relacjonuje ks. proboszcz.
Procesja w Korczminie
• A druty kolczaste, strażnicy?
- Zadzwoniłem do Komendanta Straży Granicznej. Pojechałem do Warszawy. Powiedziałem, że chcę przeciąć druty - wspomina ksiądz. - Wysłuchał. Zgodził się. I powiedział: teraz niech się ksiądz dogada z Ukraińcami.
• Co było dalej?
- Pojechałem do Kijowa. Dostałem zgodę - śmieje się ks. Batruch.
W 2004 roku stara cerkiew w Korczminie została rekonsekrowana. - W procesji do drutów kolczastych blokujących granicę ruszyło ponad 1500 osób. Razem ze strażnikami przecięliśmy druty. Przeszliśmy na ukraińską stronę - opowiada ks. Batruch.
Nigdy nie zapomni sceny, kiedy ikona z Matką Bożą Korczmińską nie mogła przejść przez druty.
- Strażnicy podcięli je na wysokość człowieka. Ikona szła wyżej. Trzeba było druty podgiąć rękami - dodaje ksiądz Stefan.
Proboszcz na pontonie
Fot. Maciej Kaczanowski