Kilka dni temu pan Jacek Balcerek wyruszył ze Sławatycz (powiat bialski) w pieszą wędrówkę na drugi koniec Polski. Towarzyszy mu kot Parys. Wszystko po to, by pomóc 14-letniej Kindze.
– To prawie 700 kilometrów. Codziennie staramy się robić nie mniej niż 30 kilometrów – relacjonuje z drogi pan Jacek.
Pieszo i kajakiem
Na co dzień mieszka pod Warszawą, a od kilku lat pomaga innym w nietypowy sposób. – Szedłem już wzdłuż Bałtyku, a w ubiegłym przepłynąłem Wisłę kajakiem. W ten sposób nagłaśniam zbiórki charytatywne.
Tym razem przemierza Polskę ze wschodu na zachód z metą w Tuplicach w województwie lubuskim. Śpi w namiocie, a cały bagaż niesie w plecaku. Obecnie aura co prawda mu nie sprzyja, ale pomimo deszczu, pierwsze 100 kilometrów ma już za sobą. We wtorek wkroczył na teren Mazowsza.
– Niestety: ostatni fragment wędrówki prowadził przez ruchliwą drogę. Niektóre kałuże przelatywały nad głową, część zaś prosto w twarz. Ta wędrówka ma różne oblicza – nie ukrywa podróżnik.
14 operacji
Pan Jacek się nie poddaje, bo ma ważny cel. – Trzeba pomóc stanąć Kindze na nogi – mówi.
14-latka z Szadka (w województwie łódzkim) od urodzenia cierpi na artrogrypozę, rzadką chorobę, zwaną wrodzoną sztywnością stawów.
Nastolatka przeszła już czternaście operacji. Obecnie ma założone ortezy na nogach. Ale przed nią kolejna operacja w instytucie Paley European pod nadzorem światowej klasy ortopedy doktora Drora Paleya.
– Wcześniej się nie znaliśmy, ale przeczytałem o niej w internecie. Na tyle mnie poruszyła ta historia, że postanowiłem jej pomoc. Skontaktowałem się z jej rodzicami. W ubiegłym roku udało mi się przepłynąć Wisłę kajakiem, po to by promować zbiórkę dla Kingi. Od początku mi imponowało, jaka to dzielna dziewczyna – dodaje nasz rozmówca.
A Kinga kibicuje panu Jackowi.
– Po ostatniej operacji jest lepiej, bo przy pomocy ortez mogę trochę chodzić. Ale moim marzeniem jest pójście o własnych siłach do szkoły – przyznaje Kinga. – Ta operacja, która jest przede mną, ma wyprostować mi piszczele i stopy. I mam nadzieję, że w końcu będzie to ostatnia operacja.
Nadzieja wróciła
– Wcześniej Kinga poruszała się na wózku inwalidzkim. Miała problemy z ubraniem się czy wsiadaniem do samochodu, bo jej sztywne, wyprostowane nogi zupełnie to uniemożliwiały – tłumaczy pani Agnieszka, mama dziewczyny. Po operacji widać już efekty, ale potrzebna jest ciągła rehabilitacja – Po zdiagnozowaniu choroby przez lekarzy nie wiedzieliśmy, jakie cierpienia się z nią wiążą. Każdy rodzic chciałby oszczędzić dziecku bólu i traumy szpitalnej rzeczywistości.
Artrogrypoza pociąga za sobą kolejne choroby: powoduje na przykład wykrzywienie sylwetki.
– Kinga ma zaawansowaną skoliozę i lordozę. Krzywy kręgosłup potęguje ból, uciska inne narządy, odbiera oddech – mówi pani Agnieszka.
Lekarze w Polsce w pewnym momencie rozłożyli ręce. – Sądziliśmy, że Kinga będzie skazana do końca życia na poruszanie się na wózku inwalidzkim oraz pomoc drugiego człowieka. Jednak dzięki dobrym ludziom nadzieja do nas wróciła. Córka trafiła na konsultację do doktora Davida Feldmana z USA, który wraz z innym słynnym ortopedą, doktorem Paleyem operuje dzieci z bardzo ciężkimi problemami ortopedycznymi – opowiada mama dziewczyny.
* Zbiórkę na rzecz Kingi można wesprzeć TUTAJ.
Przyjaciel i towarzysz
Kolejna operacja Kingi kosztuje 283 000 zł.
– Jesteśmy niezamożną, ale kochającą się rodziną, utrzymujemy się z małego gospodarstwa rolnego. Nie pracuję, bo cały dzień zajmują się córką. Nie jesteśmy w stanie zapewnić jej skutecznego leczenia. Wydatki związane z leczeniem, rehabilitacja, materiały ortopedyczne, dojazdy pochłaniają większość naszego skromnego budżetu. Sami nigdy nie zdobędziemy pieniędzy na operację – nie ukrywa mama nastolatki.
Dlatego pan Jacek uruchomił internetową zbiórkę na ten cel i promuje ją podczas swojej podróży.
Towarzyszy mu kot Parys, który podczas wędrówki obserwuje świat ze specjalnego wózka.
– To mój przyjaciel. Podarowała mi go Kinga rok temu. Już nie pierwszy raz ze mną podróżuje. To dobry towarzysz. Przeszedł ze mną trasę wzdłuż wybrzeża Bałtyku – opowiada Jacek Balcerek. Poza tym, kot to pewien wabik. – Ludzie się dziwią na widok człowieka z kotem, ale się uśmiechają, zaczepiają. On się wspaniale odnajduje, nie jest kłopotliwy.
Pierogi i parasolka
Skąd pomysł na takie pomaganie? – Jestem aktywny. Wcześniej prywatnie sporo chodziłem, bo potrzebowałem czasami się odciąć. A od jakiegoś czasu postanowiłem połączyć to z celami charytatywnymi. Okazało się, że to działa. To już czwarta taka zbiórka, którą nagłaśniam – opowiada nasz rozmówca. Podczas wędrówki stara się spotykać na przykład z samorządowcami lub dziennikarzami, by w ten sposób puszczać w świat historię Kingi i namawiać do zbiórki. – Na przykład w Czemiernikach dostałem pyszne pierogi od urzędników, a w Dęblinie parasolkę – żartuje pan Jacek.
Jednak przez falę utrzymujących się opadów, podróżnik ma teraz dylemat: – Dobrze czuję się w lesie, lecz jest dość mokro i grząsko, więc częściej wybieram asfalt i wygrywa wygoda z widokami. Trochę żałuję, bo jednak obcowanie z naturą jest mi zdecydowanie bliższe niż jednostajne kłapanie podeszw o twardą nawierzchnię, ale przecież nie musi być łatwo i przyjemnie.
* Zbiórkę na rzecz Kingi można wesprzeć TUTAJ.