Rozmowa z pisarką Mają Wolny, która zbiera właśnie materiał do swojej kolejnej książki "Pociąg do Imperium".
• Podróż do Rosji jest dziś wyzwaniem?
– Jest. Po pierwsze logistycznym. Na początku października wyjechałam pociągiem z Puław do Warszawy, dalej poleciałam do Tallina, żeby tam złapać autobus do Petersburga. Wszystko dlatego, że od wybuchu wojny do Rosji nie ma już połączeń kolejowych ani lotniczych.
• Po co więc Pani ta Rosja?
– Realizuję właśnie projekt, który zakończy się książką "Pociąg do Imperium". To będzie osobista relacja z podróży w czasie i przestrzeni do imperium sowieckiego, które nie istnieje, ale o którym wciąż Rosja marzy. Przejawem tych imperialnych marzeń jest okrutna wojna na Ukrainie. Temat w dramatyczny sposób jest więc aktualny. Poruszam się śladami Ryszarda Kapuścińskiego. W przyszłym roku mija 30 lat od czasu opublikowania jego książki "Imperium". Znałam Kapuścińskiego osobiście. Przyjaźniliśmy się, kiedy byłam bardzo młodą dziennikarką w "Polityce", a on moim mentorem. Moja książka będzie też trochę hołdem dla niego.
• Rozumiem jednak, że gdyby nie wojna pomysłu na "Pociąg do Imperium" by nie było.
– Wojna zmieniła wszystko. Przed jej wybuchem pracowałam nad powieścią historyczną. Bardzo dobrze mi się pisało. To co się stało 24 lutego, spowodował u mnie kompletną blokadę. Nie mogłam napisać ani jednej strony. Zresztą zamiast pisać starałam się pomagać uchodźcom. Potem śledziłam wiadomości z frontu i wszelkie serwisy informacyjne. Chciałam znaleźć odpowiedź na pytanie, kiedy się to skończy. Nie mogłam pojąć, skąd bierze się tyle okrucieństwa i jaką wojnę toczą Rosjanie w swoich głowach. Postanowiłam poszukać odpowiedzi osobiście.
• I tu wracamy do problemów logistycznych.
– Najpierw był jeszcze problem z otrzymaniem wizy. Już myślałam, że z mojego wyjazdu nic nie będzie, zwłaszcza, gdy w Rosji ogłoszono mobilizację oraz gdy anektowano Donbas i Ługańsk. Dostałam wizę ledwie dzień później. Wyjechałam natychmiast. Przed końcem września, za użycie słowa "wojna" można było trafić do więzienia, mówiło się tylko o tzw. "operacji specjalnej". Po ogłoszeniu mobilizacji to się zmieniło. Trafiłam w otwartą ranę tego społeczeństwa. Widziałam niepokojące sceny. Wojsko, policję na ulicach, młodych ludzi uciekających przed poborem. Samochody wojenkomatu na sygnale. Często się bałam, nie ma co udawać. Bałam się, bo Rosja jest dziś bardzo niespokojna i takie też są nastroje społeczne.
• Czym żyje rosyjska ulica? Mówi się o wojnie?
– To była moja dziesiąta i zarazem najdziwniejsza podróż do Rosji. Po raz pierwszy doświadczyłam wrogości do mnie jako do przybysza z zachodu. Gdy zadawałam podstawowe pytania, o drogę czy czas to czuło się wielkie napięcie i wiele osób po prostu odchodziło. Niektórzy byli wrogo nastawieni. Czasami decydowali się odpowiedzieć i tak od słowa, do słowa starałam się poznać opinie ulicy. Spotkałam wiele osób na skraju załamania psychicznego. To widać zwłaszcza w dużych miastach: Moskwie, Petersburgu. Taki przykład. Jechałam taksówką, a taksówkarka - młoda kobieta bardzo niebezpiecznie rozpędziła się i krzyczała, po prostu krzyczała, że chce ze sobą skończyć, bo nie może dalej żyć w takim świecie i w takim kraju. Kilku moich rozmówców przyznało się do brania antydepresantów i leków uspokajających. Spotkałam też więcej niż zwykle osób odurzonych alkoholem lub innymi substancjami. W Rosji jest wiele osób, które się wojnie przeciwstawiają i jej nie akceptują. Rozmawiałam z ponad setką Rosjan z bardzo różnych środowisk. Tylko dwie osoby były w pełni świadome tego co się dzieje. Wiedziały o zbrodniach wojennych w Ukrainie i były w stanie przyznać, że to Rosja jest agresorem w tym konflikcie. Są oczywiście osoby, które się wojnie przeciwstawiają i jej nie akceptują. Robią to jednak w ciszy. W Rosji prawie nie ma protestów. Jest marazm.
• A co myślą pozostali?
– Powtarzają, że wojnę wywołali Amerykanie i NATO, a Rosja się tylko broni. To odwrócenie ról jest absolutnie szokujące. Podobnie jak to, że Rosjanie potrafią pomieścić w swoich głowach i konieczność wojny i jakiś rodzaj braterstwa z Ukraińcami. Miłość i nienawiść w jednym. Większość Rosjan uważa, że Ukraina nie ma prawa istnieć jako osobne państwo. Wielu moich rozmówców sugerowało, że i Polska ma roszczenia terytorialne względem Ukrainy, że my planujemy zaanektować Lwów i część Wołynia. Takie poglądy są wygłaszane w rosyjskiej telewizji publicznej.
• W Rosji mówi się o możliwości użycia broni atomowej?
– Tak. Wielu ta wizja przeraża, ale nie wszystkich. Po eksplozji mostu na Krymie rozmawiałam z zagniewanymi Rosjanami, którzy mówili, że „żarty się skończyły i teraz to już będzie jakaś bombeczka”. To pieszczotliwe określenie „bombeczka” słyszałam bardzo często. Większość mówiła o mniejszych, punktowych pociskach nuklearnych, które mają „uciszyć Ukrainę”. To się wydaje niepojęte, bo my w Europie często popełniamy ten błąd, że mierzymy Rosję naszą miarą. Tymczasem Rosjanie mają zupełnie inne priorytety życiowe. Większość nie widzi siebie jako jednostki, tylko widzą kolektyw, zbiorowość, dla dobra tzw. ojczyzny, mateczki Rosji są w stanie poświęcić właściwie wszystko. Cały czas są zapędy mocarstwowe i poczucie, że Zachód za bardzo lekceważy Rosję. Karmią się poczuciem przekonania o swojej dziejowej roli i wielkości. Chcą zbawić świat od zepsucia, które rzekomo niesie Zachód. To im daje energię do działania. My widzimy Rosjan popierających politykę Kremla jako zbrodniarzy. Oni uważają, że walczą w imię moralnej wyższości, bo w konsekwencji to Rosja uchroni świat od zagłady.
• Taki obraz kształtują media?
– Tak i jest to propaganda bardzo skuteczna. A to dlatego, że zawsze zawiera jakieś ziarenko prawdy i wokół niego budowana jest cała narracja. Dzięki temu, w imię wyższej konieczności, Rosjanie są gotowi poświęcić wszystko i zaryzykować bardzo wiele. Stąd też przekonanie, że Rosji nie można pokonać choćby dlatego, że ma prawie niewyczerpane zasoby ludzkie i bogactwa naturalne. Dlatego też nabrałam przekonania, że jeżeli nic się nie zmieni na arenie międzynarodowej, to ten konflikt będzie jeszcze bardzo długo trwał.
• Może zmienią to sankcje nakładane na Rosję?
– Niestety przedstawianie ciężkich konsekwencji sankcji to nasza zachodnia propaganda sukcesu! Chcemy wierzyć w to, że Rosja bankrutuje. Sama jechałam na Wschód z przekonaniem, że tym razem zobaczę bardzo zubożały kraj na skraju bankructwa. Natomiast zobaczyłam supermarkety pełne europejskich produktów: włoskich win, francuskich serów, hiszpańskich szynek i polskich słodyczy. Te towary docierają do Federacji Rosyjskiej poprzez kraje Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej (np. Białoruś czy Tadżykistan), które z Rosją związane są unią celną. Wprawdzie z ulic dużych miast poznikały sklepy np. Diora ale praktycznie wszystko można zamówić albo przez internet, płacąc kartą zarejestrowaną w ościennym państwie. Modne są wycieczki na zakupy do Kazachstanu czy wypoczynek w Turcji. Rosjanie drwią sobie z sankcji, mówią, że to Europa od nich najbardziej ucierpi. Klasa średnia ich nie czuje, bo i tak kupuje rosyjskie produkty, a najbogatsi potrafią sankcje obejść. Wiele razy słyszałem za to pogróżki: „Jeszcze miesiąc i zamarznięcie. Zimy w Polsce srogie a ani węgla ani gazu nie ma”. Albo pytali, ile u nas kosztuje benzyna i śmiali się, gdy podawałam ceny. Poziom życia zwykłego człowieka właściwie się nie zmienił. Widziałam wyremontowane ulice, nowe kawiarnie, nowe restauracje, nowe wagony kolejowe.
• A w tych wagonach turyści?
– Cudzoziemców z Zachodu nie ma. Ale to zauważają tylko największe miasta. Nie widzę jednak jakichś ogromnych strat spowodowanych brakiem turystyki. Cudzoziemców nie ma, ale hotele są zapełnione, bo bogatsi Rosjanie nie jeżdżą teraz za granicę, więc zwiedzają swój kraj. Rosjanom brakuje za to turystów z Chin, ale to, że ich nie ma to wynik nie sankcji, a zamknięcia się tego kraju z powodu covidu.
• Ledwo wróciła Pani z Rosji znów wyjeżdża. Tym razem do…
– Do Naddniestrza, czyli kraju nieuznawanego przez praktycznie całą społeczność międzynarodową. To kolejne możliwe terytorium, które Rosja może zaanektować. Chcę poznać nastroje mieszkańców tego regionu. W tym roku czekają na mnie jeszcze podróże na Białoruś, do Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu. Te ostatnie państwa zostały ostatnio wręcz zalane młodymi mężczyznami z Rosji uciekinierami przed mobilizacją. Tam się wszystko zmieniło się w ciągu kilku tygodni: od demografii po ceny nieruchomości i rynek pracy. Potem wracam do Polski i kończę pisać „Pociąg do Imperium”. Książka już powoli powstaje.
• Pani podróże śledzić można na facebooku. Warto śledzić też komentarze, bo są co najmniej dziwaczne.
– Moje relacje obejrzało już ponad 250 tysięcy osób i to cieszy. Dostaję wiele wspaniałych wiadomości od czytelników i osób zainteresowanych tematem, ale jednocześnie mnóstwo hejtu. Z nienawiścią na taką skalę jeszcze się w życiu się jeszcze nie spotkałam! Najzabawniejsze jest to, że jestem atakowana z obu stron. Część „komentatorów” nazywa mnie agentem Zachodu szpiegującym w Rosji, a część mnie miłośniczką Putina, która ociepla wizerunek Rosji. Cytuję oczywiście w formie złagodzonej i cenzuralnej. Jednak paradoksalnie ten obustronny hejt jest dla mnie takim gorzkim dowodem na to, że działam dobrze. To jest cena za próbę niezależności, za to, że nie powtarzam słów propagandy obecnej po obu stronach wojennego konfliktu. My znacznie lepiej znamy wojenną narrację od strony państwa napadniętego, czyli Ukrainy. Ja chcę się też również wsłuchać w argumenty agresora, choćby wydawały się niedorzeczne. Nie jestem niczyim agentem ani rzecznikiem. Natomiast jeśli ktoś chce mi przypisać jakieś cele czy intencje, to z chęcią je teraz wyznam. Marzę – jak mam nadzieję wszyscy – o szybkim zawieszeniu broni. Słowo "mir" ma po rosyjsku dwa znaczenia: "pokój" i "świat". Cudownie by było, gdyby te znaczenia zespoliły się w jedno.