Jedna z bryczek pochodzi z Białorusi. Jej pierwszy właściciel zginął w Katyniu. Potem pojazdem zaopiekował się zarządca dworu. -Trudno było mu się z nią rozstać. Ale żona błagała go, żeby sprzedał. Nie mieli pieniędzy na leki - mówi Marian Bronikowski. - Kiedy zabierałem bryczkę, pan Edward miał łzy w oczach
Bryczka dowódcy AK
Pierwszą bryczkę dostał w latach 80. W prezencie od żołnierza Armii Krajowej. Była w fatalnym stanie. Musiał ją wyremontować. Przywiózł ją z lasów parczewskich koło Radzynia. Bryczka należała do dowódcy AK z Wołynia.
- Jechali na Warszawę i pod Radzyniem NKWD ich zatrzymało - opowiada kolekcjoner. - Żołnierzy zabrali, a bryczka została. Zajął się nią gospodarz w Biednie koło Radzynia. Musiał ją przez wiele lat przechowywać w stodole.
Gospodarz bał się, że władza ludowa mu ją odbierze, jak się o tym dowie. W stodole wykopał dół, żeby nie zwracała uwagi. Stała tam przykryta sianem przez 11 lat.
- Władzy ludowej wszystko przeszkadzało - wspomina Bronikowski. - Dlatego nie tylko sąsiedzi nie wiedzieli, że bryczka stoi w stodole, ale również dzieci.
Dopiero w latach 70. "wyjechała z ukrycia”. Zaopiekował się nią żołnierz AK i przechowywał u teścia. - Ten żołnierz był moim przyjacielem - mówi pan Marian. - Miał 80 lat i nie miał siły, żeby się nią dłużej zajmować. Dlatego podarował ją mnie.
Kosztowała 300 dolarów
Druga bryczka została przywieziona z Białorusi. Na początku lat 90. Bronikowski często tam jeździł. Pracował w firmie, która wykonywała tam zlecenia. W Brześciu porządkował groby żołnierzy i cywilów.
- U jednego Polaka zobaczyłem bryczkę - mówi. - Zapłaciłem za nią 300 dolarów. Wtedy to było dużo, bo dolar miał inną wartość.
Ta bryczka była na wyposażeniu wojska w Twierdzy Brzeskiej. Udawali się nią na Kowel. Tam zastali ich Sowieci. Wojsko zabrali do niewoli, a bryczka została w Kowlu u gospodarza. Później jeden z żołnierzy uciekł z obławy sowieckiej i zaciągnął ją do wsi Żabinka pod Brześć. Trzymał ją w ukryciu. Dopiero w latach 90. odważył się ją wyciągnąć. - Tam na takie rzeczy źle patrzono - mówi pan Marian. - Niszczyli wszystko, co było związane z poprzednim ustrojem. Byli nieobliczalni. To cud, że ocalała.
Jednak największy problem był z jej przewiezieniem do Polski.
- Rozebrałem ją na trzydzieści części, bo bałem się, że mi ją na granicy zabiorą - wspomina. - Po kawałku koledzy z pracy mi przewozili. Koło było na trzy części rozebrane. Tapicerka była przewożona osobno.
W Terespolu czekała na niego laweta. Musiał ją na nowo poskładać. Pracował nad tym kilkanaście dni.
Przemycił bryczkę przez granicę
Inną bryczkę przywiózł w latach 90. z Baranowicz na Białorusi. Ta była znacznie tańsza. Bronikowski odkupił ją od starszego pana, który zabrał ją z dworu. Jej pierwszy właściciel, oficer wojskowy był z magnackiego rodu. Zginął w Katyniu. Dwór rozkradli, ale starszy pan zdążył zabrać bryczkę. Kolekcjoner z Parczewa należy do Związku Polaków na Białorusi. O bryczce dowiedział się przez Polonię. Ale Edward Jakowiecki nie bardzo chciał ją sprzedać.
- Trudno mu się było z nią rozstać. Musiałem go namawiać - opowiada. - Ale żona błagała go, żeby sprzedał. Nie mieli pieniędzy na leki, a byli schorowani. Część zapłaciłem im w lekach przywiezionych z Polski, bo o leki też nie było u nich łatwo. Kiedy zabierałem bryczkę, pan Edward miał łzy w oczach. Kojarzyła mu się z lepszymi czasami.
Z jej przewiezieniem do kraju również był problem. Dlatego nauczony doświadczeniem rozłożył ją na części. - Załadowaliśmy ją na tira. Przemyciłem ją razem za sprzętem firmy, w której pracowałem. Trochę się bałem na granicy, ale udało się - mówi.
Bryczką na majówkę
Pan Marian swoje skarby trzyma w garażu. Przed każdym wyjazdem są czyszczone. - Kiedyś częściej wybierałem się na przejażdżki, teraz czasu jest za mało - twierdzi kolekcjoner. - Ale nie chcę ich sprzedawać. Chociaż żona mnie namawia, bo mówi, że pochłania mi to za dużo czasu. Poza tym pieniądze by się przydały, bo w domu zawsze jest sporo wydatków.
Bryczki wyprowadzane są od wielkiego święta, m.in. na dożynki, na majówkę. Miał nawet zamówienie na wypożyczenie jej dla młodej pary. Ale nie mieli gdzie konia wypożyczyć i nic z tego nie wyszło. Czasami z kolegami lotnikami jeździ nimi po lasach parczewskich. - Kiedyś częściej przyjeżdżali do mnie na takie wyprawy, ale teraz wszystkim się spieszy i wolą samochody - ubolewa. - A przecież jazda bryczką ma swój urok.
Jego kilkunastoletnie córki, Marta i Ania, bardzo lubią takie wycieczki.
- Na ostatnią majówkę córki zabrały swoje koleżanki. Pojechaliśmy do lasu na ognisko - mówi Teresa Bronikowska, żona pana Mariana. - Ale z tym jest problem. Nie mamy swoich koni i musimy pożyczać.
Czy ma czas na swoje hobby? - Na dziewczyny i bryczki zawsze mam czas, ale niech pani żonie nic nie mówi - żartuje kolekcjoner. - Chociaż ona wie, że ze mnie taki żartowniś.
- Marian każdą chwilę spędza przy bryczkach - mówi Leszek Perczek, znajomy pana Mariana. - Cały czas o nich mówi. Widać, że historia to dla niego całe życie.
Żona jest przeciwna
Żona wolałaby, żeby pan Marian sprzedał bryczki.- To nie jest hobby, które da się trzymać w szafie - mówi pani Teresa. - Cały garaż jest zastawiony. Za rzadko się ich używa, żeby tak stały. Poza tym ciągle trzeba w nie inwestować.
- On ich nigdy nie sprzeda - uważa Zdzisław Zmysłowski, szwagier pana Mariana. - Jest bardzo przywiązany do tych bryczek i nie chce o tym słyszeć.
Pani Teresa drży ze strachu, kiedy mąż gdzieś wyjeżdża. Boi się, że przywiezie z podróży kolejną bryczkę. - U niego to chwila - zapewnia Bronikowska. - Mąż lubi takie starocie. Nie może patrzeć, jak gdzieś leży kawałek historii i niszczeje. To cel jego życia. Jest wielkim patriotą. Zawsze dzieciom powtarza, że gdyby nie Piłsudski to byśmy dziś po rosyjsku mówili.