Żyjemy w dziwnych czasach, gdy słowa tracą wartość szybciej niż pieniądze. Jeszcze niedawno rolnicy oddawali pola w dzierżawę „na gębę”. Bez żadnych kwitów i podpisów udostępniali innym rolnikom kawałek swojego pola i inkasowali za to pieniądze. Słowo miało swoją wagę. Dziś podpisują dokumenty zapewniające, że za dostarczony towar otrzymają pieniądze. Podpisy nie znaczą jednak nic, tak jak nic nie dostają kontrahenci za dostarczone towary.
Jak bowiem udowadniają nagrodzeni niedawno mistrzowie mowy polskiej, chodzi o to, aby mówić pięknie i mądrze. Gładkiej gadki słucha się bowiem z przyjemnością i nie wnika się w uczciwość słów. Ale tak jak kiepski pieniądz wypiera dobry – tak i w języku kiepskie słowa wciąż zyskują na znaczeniu. Nawet święte obietnice nic już nie znaczą.
Ludzie ślubują sobie miłość, wierność i coś tam jeszcze, a potem beztrosko mówią sobie: pa! Niekoniecznie rozstając się na zawsze. Przeciwnie – czasem żyją sobie w grzesznym, ale korzystnym finansowo konkubinacie. Bo gdy przydarzy się jakieś potomstwo, to panna, czy rozwódka z dzieckiem nie jest już piętnowana za urodzenie bękarta. To nieprzyjemne słowo zostało wyrugowane z naszego pięknego języka. Są tylko samotne matki i ich dzieciaczki wymuszające jałmużnę.
Polityczna poprawność zakazuje jednak używania słowa jałmużna i innych określeń uważanych za nieprzyjemne. Z naszego życia zniknęły więc nie tylko bękarty, ale także kuternogi, garbusy, kretyni i idioci. Nawet kuchty zastąpione zostały specjalistkami żywienia, ciecie – ochroniarzami, a handlarze – akwizytorami. Ludzie cenią się coraz bardziej.
Często zadufani w swoją kulturę pozwalają sobie na ordynarne bluzgi, zakładając widocznie, że przekleństwo nie może ich skalać. Łatwo to zauważyć, gdy zajrzy się na jakieś internetowe forum, gdzie wulgaryzmy są na porządku dziennym. A jak wynika ze statystyk, internauci są najbardziej wykształconą częścią społeczeństwa. Widać jednak, że zwiększenie liczby utytułowanej naukowo części społeczeństwa, nie przekłada się na rozwój kultury.
Chamiejemy w zatrważającym tempie i jak tak dalej pójdzie, zamiast mistrzów mowy polskiej, potrzebni nam będą cenzorzy.