W niedzielę o godz. 10.30 w świdnickim kościele pw. NMP Matki Kościoła rozpocznie się msza w intencji uczestników robotniczych strajków na Lubelszczyźnie w 1980 roku. To wtedy rodziła się „Solidarność”. Dziś uczestnicy tamtych wydarzeń wspominają je z rozrzewnieniem i jeszcze większą goryczą.
d
11 lipca 1980 roku wygasał rozpoczęty 3 dni wcześniej strajk w WSK Świdnik i Lubelskim Agromecie. Robotnicy tymczasem zatrzymywali maszyny w puławskich Azotach i FSC Lublin.
– A ja tego dnia wyjechałem z rodziną na wczasy do Rabki – wspomina Józef Zaguła, dziś emerytowany pracownik FSC.
– To był mój najgorszy urlop w życiu.
Koledzy dzwonili, żeby wracać, że zaczyna się walka o płace, o premie i w ogóle o lepsze życie. Wtedy jednak nie było tak łatwo z dnia na dzień przejechać z jednego końca Polski na drugi. A trzy dni później było już po strajku...
Czas walki o robotniczą godność nastał dla pana Józefa później. Po Lubelskim Lipcu strajki ogarnęły cały kraj. Robotnicy żądali zmian w gospodarce i polityce. Władzy przedstawiono 21 postulatów, przy czym oprócz żądań płacowych pojawiły się postulaty polityczne, dotyczące wolnych związków zawodowych i uwolnienia więźniów politycznych.
Domagali się reform gospodarczych.
W Gdańsku powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z Lechem Wałęsą na czele. Negocjacje z rządem zakończyły się sukcesem. Ale już półtora roku później, w czasie stanu wojennego, Józef Zaguła był w zakładzie, gdy przyszło bronić zdobyczy „Solidarności”. Wolni związkowcy przegrali, ale po kilku latach ich podziemna działalność doprowadziła do zmiany ustroju. Dziś Józef Zaguła, jak większość ówczesnych opozycjonistów, nie chce nawet wspominać tamtych dni.
– Jestem zbulwersowany tym, co się dzieje w kraju
– mówi. – Szkoda słów na opisanie tego, co się dzieje w polityce i w związkach. Nic nie przetrwało z ducha tamtych dni...
Jeden z kierowców lubelskiego MPK, którzy wtedy, w lipcu 1980 roku, zatrzymali lubelską komunikację, dziś... obawia się nawet ujawniania nazwiska. Z goryczą mówi, że teraz czasy są jeszcze gorsze niż „za komuny”. A on nadal pracuje i nie chce stracić pracy. Wtedy władza nękała go rewizjami,
dziś wystarczy widmo bezrobocia.
– Wtedy także się baliśmy, ale była w nas jakaś duma i poczucie wspólnoty. Teraz został tylko lęk – mówi. – Nie oczekiwałem dla siebie jakichś zaszczytów. Wierzyłem, że lepiej wykształceni ludzie potrafią lepiej zadbać o nasz los. Władzę – i w kraju, i w firmie – przejęli jednak ludzie mali i podli, którzy dbają tylko o siebie. A skutki ich decyzji obciążają nawet takich zwykłych pracowników, jak ja. Przed ćwierćwieczem, gdy autobusy nie wyjechały z zajezdni i mieszkańcy Lublina musieli pieszo pokonywać ulice miasta, wszyscy byli uśmiechnięci i zadowoleni – że ktoś odważył się przeciwstawić władzy. Dziś MPK i jego pracownicy traktowani są nieomal jak wróg społeczny. Wstyd się przyznać do tej pracy. Wstyd się przyznać do tamtej wiary w możliwość poprawy losu robotników...
– O czym tu mówić, wszystko zostało zaprzepaszczone – uważa Ela Pyc, dziś obywatelka Kanady, która przed laty zachęcała koleżanki, do lektury „Robotnika” wydawanego Komitet Obrony Robotników. – Pracowałam wtedy w sklepie spożywczym, w którym i tak nic nie można było kupić, ludzie patrzyli na nas z wściekłością. Przynajmniej moim rówieśnikom, którzy szli na studia, próbowałam pokazać, o co naprawdę chodzi z tymi „brakami na rynku”. A do tej pory mówi, że protesty rozpoczęły się od kotleta w świdnickiej stołówce.
Osławiony kotlet
z dnia na dzień dwukrotnie zdrożał w stołówce Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku. Dziś trudno dociec, który z robotników pierwszy rzucił hasło zatrzymania maszyn, ale po chwili stała już cała hala, a potem cały zakład.
– Tak naprawdę chodziło nam o to lekceważenie, z jakim byliśmy traktowani – mówi Urszula Radek, dziś przewodnicząca Komitetu Pomocy SOS Solidarność w Świdniku.
Całe swoje zawodowe życie poświęciła świdnickiej WSK, gdzie trafiła z nakazu pracy. W 1980 roku miała 46 lat, syna studiującego na KUL i drugiego – ucznia zawodówki. Miała o kogo się martwić. Kiedy jednak w dziale technologicznym gruchnęła wieść, że robotnicy zatrzymują maszyny, oznajmili kierownikowi, że i oni chcą dołączyć się do protestu. On zaś poszedł razem z nimi. Bali się słowa strajk, wybrali więc „Komitet Postojowy”, na którego czele stanęła nieżyjąca już Zofia Bartkiewicz.
Komitet przedstawił władzom kilka postulatów, głównie o charakterze ekonomicznym. Robotniczy byli wtedy tak związani z zakładem pracy, że odpowiedzialnie zadeklarowali odpracowanie straconych godzin w dni wolne. Ciągle słyszeli, ile kosztuje każda godzina ich pracy, ile traci na tym społeczeństwo. Nie chcieli, żeby ktokolwiek „płacił” za ich protest. A jednocześnie
chcieli żyć godnie.
– To była piękna solidarność, bez brania jej w cudzysłów... – wzdycha z oczami lekko zamglonymi łzami Urszula Radek. Krząta się miedzy złożonymi w jej biurze darami dla ubogich. Po prawdzie to i dary nie są zbyt bogate. Widać, że bieda zawsze trzyma z biedą. Na ścianie wisi oprawiony w ramki tytuł Społecznika Roku 2002.
Nie przyznaje się do goryczy. Mówi tylko, że gdy kiedyś poprosiła posłów Lubelszczyzny o pomoc dla dzieci, którymi się opiekuje, pieniądze przesłała tylko Izabella Sierakowska. Pozostali, także ci, co byli jej dawnymi znajomymi, nawet nie przesłali listu z odmową...
– Po naszych plecach doszli do zaszczytów i zapomnieli o nas – uśmiecha się z wyrozumiałością, jaką daje powaga wieku. – Jacek (Kuroń) już na łożu śmierci, przypominał nam, żebyśmy nie zaprzepaścili tego, co wtedy osiągnęliśmy. Danusia (żona Jacka Kuronia) chce, żebyśmy kontynuowali jego pracę. Ale młodzi nie potrzebują ani nas, ani naszych rad.
A może byłyby właśnie teraz bardzo przydatne. Cezary Czarnocki z Zarządu Regionu Środkowowschodniego NSZZ „Solidarność” wylicza
o co wtedy chodziło:
*zniwelowanie dysproporcji płacowych
*pociągnięcie do odpowiedzialności osób winnych marnotrawstwa i nadużyć
*zmniejszenie biurokracji
*likwidacja przywilejów poprzez stworzenie jednolitego systemu emerytalnego.
Domagano się także likwidacji korupcji i rotacji kadry na stanowiskach kierowniczych.
Strajki lubelskie trwały od 8 do 25 lipca. Wzięło w nich udział ok. 50 tys. ludzi z ponad 150 zakładów pracy. Ze sklepów znikały radia tranzystorowe, bo ludzie chcieli słuchać nielegalnych w Polsce audycji Radia Wolna Europa. W Lublinie – po raz pierwszy od 1944 roku! – władze nie zorganizowały uroczystych obchodów ogłoszenia manifestu PKWN.
A po Lubelskim Lipcu przyszedł Sierpień na Wybrzeżu.
Obchody Lipca ’80
Lublin – sobota
godz. 9 – złożenie kwiatów pod pomnikiem ks. Popiełuszki, ul. Królewska
godz. 9.30 – złożenie kwiatów pod pomnikiem „Doli Robotniczej”, ul. Droga Męczenników Majdanka
Świdnik – sobota
godz. 10.30 – msza święta w kościele NMP Matki Kościoła, ul. Kardynała Wyszyńskiego z udziałem władz państwowych, samorządowych i związkowych