Szli do znajomych, gdy napadła na nich grupa dziewięciu agresywnych młodych mężczyzn. Mieli ochotę komuś przyłożyć, bo akurat "była na to promocja”. Marta i Sebastian nie mieli szansy na obronę. Z pomocą pospieszyli przechodnie. Tylko dzięki nim nie doszło do tragedii, której ofiarami padliby przypadkowi ludzie
Mieli ten wieczór zaplanowany od dawna. Sebastian odebrał Martę z dworca (wracała od rodziców), potem zjedli razem kolację i wybrali się do przyjaciół na umówione spotkanie. Nie znali dobrze osiedla Rudnik, chwilę zajęło im znalezienie drogi z przystanku do bloku, w którym mieszkają znajomi. Szli ulicą Dożynkową. Pustą i słabo oświetloną. Nagle podszedł do nich młody chłopak. Był pijany, zataczał się.
– Złapał Sebastiana za ramię i powiedział "Chodź ze mną”. Sebastian próbował się uwolnić, odparł, że nigdzie nie idzie, a tamten na to: "Jest promocja, zaraz dostaniesz” – wspomina Marta.
Sebastian, który dziś ma mocno posiniaczoną twarz i z daleka omija ciemne zaułki, wtedy jeszcze nie czuł strachu, nawet niepokoju. – Pomyśleliśmy, że chłopak urwał się z jakiejś imprezy i szuka zaczepki. Ale nie wyglądało to groźnie. Byliśmy pewni, że zaraz da nam spokój i pójdzie dalej – opowiada Sebastian.
Jak w filmie akcji
Wydarzenia nagle nabrały tempa. Do pijanego chłopaka dołączyło znienacka ośmiu młodych mężczyzn. Wyszli zza sklepu, gdzie prawdopodobnie pili alkohol. Bez słowa rzucili się na Sebastiana, któremu próbował mu pomóc przechodzący obok 17-letni Kacper. Jego oprawcy też zaczęli okładać pięściami. – Wyrwali Sebastianowi torbę a potem ich otoczyli i tłukli jak popadło. Wyglądało to strasznie. Byłam pewna, że ich zabiją – opowiada Marta.
Sebastian z trudem wraca do tamtych wspomnień: Bili po całym ciele. Próbowałem się osłaniać, ale to na nic się zdało. Nie wiedziałem, o co chodzi, przecież oddałem im torbę, nie broniłem się. Zacząłem myśleć, że biją mnie po to, żeby zabić. Na chwilę straciłem chyba świadomość. To wszystko trwało dla mnie całe wieki.
Dziewczyna uciekła. Wybiegła na szosę i zatrzymała pierwszy przejeżdżający samochód. Kierowca wezwał policję. Zatrzymał się też drugi samochód. Jego właściciel włączył alarm. To wystraszyło napastników. – Uciekli tak szybko jak się pojawili. Po prostu rozpierzchli się na wszystkie strony – mówi Marta.
Uratowali nam życie
Za chwilę przyjechała karetka i radiowóz. Wydawało się, że na złapanie bandytów nie ma szans. Ale pan Wojciech, kierowca, który wezwał policję, pobiegł za napastnikami. Był w kontakcie telefonicznym z policjantami i doprowadził ich do pięciu bandytów. Dzięki temu zostali zatrzymani. – Nie zrobiłem niczego wyjątkowego. To był impuls – mówi pan Wojciech. – Żadnego bohaterstwa w tym nie było, po prostu naturalny odruch.
Bohaterem nie czuje się też Kacper, który jako pierwszy próbował pomóc i sam padł ofiarą bandytów. – Oczywiście, potem przyszła refleksja, że oberwałem bez sensu. Ale gdybym jeszcze raz był świadkiem takiego napadu, nie stałbym obok, tylko próbowałbym pomóc – mówi Kacper.
Marta i Sebastian nie widzieli od tamtego wieczoru pana Wojciecha i Kacpra. Nie zdążyli im nawet podziękować. – A to przecież ich pomoc nas uratowała – mówią.
Choć od pamiętnego wieczoru minęło kilkanaście dni Marta i Sebastian nie potrafią o nim zapomnieć. Nie mają wątpliwości: to wszystko mogło skończyć się tragicznie. – Nasze poczucie bezpieczeństwa bezpowrotnie minęło – mówi Sebastian. – Okazuje się, że można zostać napadniętym, bo ktoś chce się zabawić, ma taki kaprys. Przerażające jest to, że każdy z nas, w każdej chwili może się znaleźć w podobnej sytuacji. I jeśli ktoś mu nie pomoże, skutki mogą być dramatyczne.
Ludzie, reagujcie!
Czterech z pięciu schwytanych napastników czeka teraz w areszcie na proces. Mają postawiony zarzut rozboju, grozi im do 12 lat więzienia. Policja przyznaje, że bandytów udało się tak szybko zatrzymać dzięki spontanicznej interwencji pana Wojciecha.
– Takich przypadków, gdy ludzie włączają się do pomocy, mamy coraz więcej – mówi Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskiej policji. I wylicza: Dwóch studentów zauważyło włamanie do samochodu. Zadzwonili na policję i szli za złodziejem, żeby doprowadzić do niego policjantów. Drugi przykład: kasjerka w sklepie zaczęła krzyczeć "Oszust, złodziej”. Stojący obok mężczyzna szybko pobiegł po ochronę i dzięki temu udało się zatrzymać mężczyznę, który wyłudzał zakupy na fałszywe karty kredytowe.
Wójtowicz podkreśla: Nie musimy łapać bandytów, wdawać się z nimi bójkę, narażać zdrowia i życia. Wystarczy zadzwonić na policję. W dodatku, można to zrobić anonimowo, nie trzeba się przedstawiać. Dyżurny ma obowiązek wysłać radiowóz do każdego zgłoszenia. Anonimowego również.
– Nam taka reakcja ludzi uratowała życie – mówią Marta i Sebastian.