Rozmowa z Tomkiem Sikorą, światowej sławy fotografikiem.
– Kiedy wydawca dał mi szansę na zrobienie albumu o Polsce, pomyślałem sobie, że jest okazja do sfotografowania takiej, jaka pojawia się we wspomnieniach człowieka, który mieszka poza krajem.
Kiedy spytał dalej, czy może to być o Chopinie, zawahałem się – jak to, o osobie nieżyjącej, której wizerunków jest nawet mało? Myślałem też: jak fotografować jego muzykę? Wreszcie jednak doszedłem do tego, że mogę zrobić album o emocjach, które są bardzo trudne, a które przeżywa człowiek zmuszony do opuszczenia swojego kraju. I on na pewno je przeżywał.
• Rozumiał pan dobrze taką sytuację?
– Tak. Zarówno Chopin, jak i ja zostaliśmy zdegradowani w swojej pracy twórczej. To była degradacja zawodowa i jakości życia. On zarabiał nauczając gry na fortepianie, ja założyłem studio reklamowe. W obcym kraju inne jest wszystko: zapachy, obrzędy, pożywienie. W innym kraju wracają wspomnienia sentymentalne, wspomnienia młodości. I one właśnie były bazą, na której oparła się moja praca nad albumem.
• Wspominając, operuje pan ostrością, światłem.
– Podobnie jak we wspomnieniach, które przywoływane na pamięć są nieostre, czasem ciemne, nieraz jasne. Melancholia, nostalgia. Tak to właśnie jest.
• Odniosłam wrażenie, że widok przez szybę smaganą deszczem, to obraz, jaki widział Chopin, jadąc dyliżansem.
– Obraz, który widzimy na fotografii, nie jest dokumentem, ma piętno niedopowiedzenia, jest przetworzony. Ja nie wyruszyłem śladami Chopina, bo nie chciałem zrobić mapy jego podróży, co było może i kuszące. To rodzaj impresji.
• Czyli miejsca fotografowane to niekoniecznie te, gdzie bywał Chopin?
– Fotografowałem w okolicach Męćmierza, gdzie nie był, ale też koło Golubia-Dobrzynia, dokąd jeździł na wakacje. Wszędzie znajdowałem ludzi, przyrodę, zwyczaje takie, jakie zostały w moich wspomnieniach o kraju i jakie na pewno towarzyszyły jemu. Znalazłem takie obrazy dość łatwo.
Trzeba mieć oczy szeroko otwarte przez cztery pory roku. A ja szukałem światła września o świcie, czekałem na styczniowy księżyc wiele godzin przy 18-stopniowym mrozie. Gdy widziałem, że nadpływa mgła, nic innego nie było dla mnie ważne... Długo szukałem maków. Może jeszcze kilku innych ujęć. Ale ostatecznie "zdobyłem” to, co chciałem. Przecież tego się nie robi w dwa tygodnie. Zdjęcia do albumu powstawały 1,5 roku.
• Czy nie obawiał się pan, że będzie Cepelia?
– Ludziom z zagranicy bardzo się to podobało. Bo przecież ja też, mimo że wyjechałem w 1982 roku, nie tęskniłem za kominami fabrycznymi, a za tym, co dla mnie najpiękniejsze. I ludzie, których fotografowałem byli bardzo autentyczni, nieupozowani i dumni z tego, że noszą stroje ludowe, że kultywują tradycję.
To jest bardzo szczere.