To nie jest pomysł nowy, ale wart rozważenia. Może sytuacja w naszym kraju dojrzała już do tego, aby wprowadzić rządy wirtualne? Skoro pojawiła się kandydatura prezydenckiej żony i telewizyjnego prezentera, to czas najwyższy, aby i Wiktorię Cukt wystawić do wyborów. Jej wizerunek mogliśmy dostrzec na ulicznych billboardach parę lat temu.
Płomienne włosy i pąsowe usta – to jej cechy charakterystyczne. Wirtualna kandydatka Wiktoria Cukt nie była związana z żadnym ugrupowaniem politycznym. Uważała, że politycy są zbędni, a ustrój demokracji parlamentarnej powinien się przekształcić w elektroniczną demokrację. Każdy mógł też zgłosić swoje propozycje do programu Wiktorii w internetowej sieci.
Tak naprawdę stworzyła ją grupa artystów przed poprzednimi wyborami, aby tuż po nich zapomnieć o kobiecie. Czemu trudno się dziwić, skoro, jak nieustannie przypominają feministki, kobiet u władzy mamy niewiele. Jak wyliczyły – w 373 powiatach radom przewodniczy zaledwie 29 kobiet, a jedynie 9 objęło stanowisko starosty. W 2489 gminach zarządami kierują jedynie 132 panie! Jedynie w kancelarii prezydenta RP damy trzymają się mocno.
Sondaże wskazują też, że społeczeństwo na najwyższym stanowisku w państwie również chętnie widziałoby panią prezydentową. Skoro jednak żona prezydenta nie deklaruje chęci zastąpienia męża – koniecznie należy reaktywować Wiktorię Cukt. Tomasz Lis mógłby co najwyżej być jej rzecznikiem, niedorzeczny jest bowiem pomysł awansowania go z czwartej władzy od razu do pierwszej.
Wszelkie prezydenckie decyzje elektorat podejmowałby kolegialnie i wirtualnie, poprzez internetową opinię publiczną. Się by samo zadecydowało, jak rozwiązać palące problemy służby zdrowia i inne kłopoty państwa. Pozwalałoby to także zaoszczędzić na kosztach utrzymania władz, gdyż Wiktoria Cukt brałaby udział jedynie w telekonferencjach.
Jedyne, co mogłoby zagrozić jej rządom, to przekazanie jej serwera Telekomunikacji Polskiej...