Ksiądz dr Tadeusz Stolz, dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej KUL, witając przybyłych mówił, że spotkanie ma przybliżyć prawdę o sumieniu człowieka. Mówił to myśląc o oficerze Wehrmachtu, który ponad pół wieku temu zmarł w jenieckim obozie na terenie ówczesnego ZSRR.
Wilma Hosenfeld bali się Polacy, gdy szedł ulicami Warszawy. Bali się, bo tylko złe skojarzenia mieli z mundurem okupanta. A przecież uratował niejedno życie Polaka i Żyda. Uratował też Władysława Szpilmana.
Trzy lata temu została wydana książka pt. "Staram się ratować każdego”. To dramatyczny zbiór listów do rodziny i dzienników niemieckiego oficera Wilma Hosenfelda. Co znamienne, do jej wydania przyczyniły się nie tylko takie instytucje jak Fundacja Konrada Adenauera czy Ambasada Republiki Federalnej Niemiec, lecz także Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej.
Kim był Wilm Hosenfeld, którego postać znalazła się w filmie "Pianista” Polańskiego w epizodzie znaczącym, choć niewielkim? Kim był Niemiec, który przyszedł z armią nazistowską aż do Warszawy przez Pabianice i Węgrów, który umierał bez nadziei w obozie sowieckim, a w 2007 roku odznaczony został Krzyżem Komandorskim Odrodzenia Polski?
Przemiana
Nauczyciel, weteran I wojny światowej, ojciec pięciorga dzieci. Może nawet początkowo z przekonania, a może też dlatego że nie miał nic do gadania, został wcielony do wojska.
– Poprzez tę książkę zobaczymy człowieka, który przechodzi ewolucję od entuzjazmu dla Hitlera, po rozczarowanie i oburzenie, i rozpacz – mówi profesor Eugeniusz Król z Instytutu Studiów Politycznych PAN, współredaktor naukowy książki. – Wreszcie poruszony tym, co widzi, stara się ulżyć prześladowanemu człowiekowi.
Notatki i listy Hosenfelda świadczą o jego wielkiej i pełnej udręczenia przemianie. Pod datą 23 lipca 1942 pisze:
"Gdy się czyta gazety i słucha wiadomości radiowych, wydaje się, że wszystko jest w porządku, pokój zagwarantowany, wojna wygrana i przyszłość niemieckiego narodu pełna nadziei. Ale nie wierzę i nie mogę w to uwierzyć, po prostu dlatego, że bezprawie nie może zapanować na zawsze i niemieckie metody panowania w podbitych krajach wcześniej czy później muszą wywołać opór. (…) Wszędzie panuje terror, zastraszenie, przemoc. Aresztowania, deportacje, a nawet rozstrzeliwania są na porządku dziennym. (…) Historia uczy, że tyrania nigdy nie trwała długo. Nasz rachunek dodatkowo obciąża oburzające bezprawie, jakim jest wymordowanie ludności żydowskiej…”.
Zagłada>/b>
Pod późniejszymi datami opisuje zbrodnie, jakich się dopuszczają żołnierze i wyznaje "Jeśli jest prawdą to, co opowiadają na mieście godni zaufania ludzie, to żaden honor być niemieckim oficerem i nie sposób już w tym wszystkim uczestniczyć”.
Opisuje zagładę warszawskiego getta i porażony okrucieństwem żołnierzy dramatycznie i niemal proroczo odnotowuje pod datą 13 sierpnia 1942 roku "Cóż z nas za tchórze, że na coś takiego pozwalamy (…) Dlatego też będziemy razem z nimi ukarani. Dotknie to także nasze niewinne dzieci, gdyż stajemy się współwinni pozwalając na takie zbrodnie…”.
Tak było naprawdę
Hosenfeld zaczął pomagać Polakom i Żydom. Z narażeniem własnej osoby wydobywał z aut mężczyzn z obozu w Pabianicach, innym załatwiał bezpieczną pracę dającą schronienie.
Jedna z pielęgniarek szpitala, w którym leżeli ranni w powstaniu warszawskim zeznała, że aby ochronić pacjentów przed okrucieństwem niemieckich żołnierzy, Hosenfeld postawił wartę przed wejściem.
Na jednej z fotografii trzyma dziecko na ręku. Uśmiechnięty. Jak twierdzi rodzina, to jakiś chłopiec z Pabianic. Polak, a może Żyd?
– To wszystko działo się naprawdę, tak jak w filmie – mówi Halina Szpilman, wdowa po pianiście. – Mąż przez wiele lat nawet nie chciał chodzić w tamte miejsca, gdzie przeżył gehennę. Hosenfeldf, kiedy znalazł jego kryjówkę, ostrzegał go, że z dołu mogą go zauważyć żołnierze, doradzał, gdzie najlepiej się schować.
Przyniósł mu płaszcz wojskowy, bo zima była bardzo ciężka, przyniósł jedzenie. Hosenfeld zwracał się do niego per "pan”. Ale najważniejsze, co mu dał, to nadzieję. Bo powiedział, że wojna wkrótce się skończy.
– On już wtedy był orędownikiem przebaczenia i ładu europejskiego – stwierdził Winfried Lipscher, współredaktor książki. – Dla nas dzisiaj mógłby być wzorem pojednania i porozumienia. Jestem przekonany, że Wilm Hosenfeld jest osobą świętą. Byłem w kościele w Pabianicach. Prawdopodobnie tam Hosenfeld modlił się przed ołtarzem. On w niemieckim mundurze chodził do polskiego kościoła... Co za odwaga!
Za winy swoje i innych
Hosenfeld trafił do obozu jenieckiego. Jeden z pracowników warszawskiego radia, skrzypek Zygmunt Lednicki, wracał do spalonej stolicy. Przechodził obok obozu dla niemieckich jeńców.
Nerwy go poniosły i miał zawołać w ich stronę – "…twierdziliście, że jesteście narodem cywilizowanym, a mnie artystę ograbiliście z całego majątku – ze skrzypiec”. Wtedy jeden z jeńców spytał, czy on zna Szpilmana.
– Oczywiście, – odpowiedział Lednicki. Jeniec poprosił o przekazanie Szpilmanowi, że jest tym oficerem, który uratował mu życie i prosi o pomoc. Jednak zaraz wartownicy ich rozdzielili i Lednicki nie poznał nazwiska Niemca. Nie znał go także Szpilman.
Kiedy wreszcie po latach zaczęto czynić jakieś kroki, żeby zwolniono go z niewoli, było za późno.
Hosenfeld wielu ludzi uratował od śmierci. Jemu nie pomógł nikt. Niemiecki oficer został przez sąd sowiecki oskarżony o pracę w wywiadzie, choć był tylko komendantem ośrodka sportowego w okupowanej Warszawie.
Stalinowskie sądy nie przyjmowały do wiadomości faktów. Czasy były okrutne i wiele okoliczności złożyło się na to, że jeniec Hosenfeld umierał bez nadziei, jaką do końca miała jego rodzina, czekająca na powrót męża i ojca. Cudem może być to, że jego zapiski i listy dotarły do adresatów.
Gdzie leży pochowany Hosenfeld?
Któż to wie. Gdzieś nieopodal Stalingradu, tam gdzie kiedyś był jakiś obóz jeniecki.
Polsko-niemiecka rozmowa wokół książki Wilma Hosenfelda "Staram się ratować każdego. Życie niemieckiego oficera w listach i dziennikach” zostało zorganizowane przez Bibliotekę Uniwersytecką KUL, Fundację Rozwoju KUL i Fundację Konrada Adenauera.