Minęły już ponad cztery miesiące od chwili, kiedy Marek Łobacz dowiedział się, że wygrał pół miliona w SMS-owym konkursie. Wielu myślało, że zmarnuje tę szansę, ale on kupił mieszkanie, założył własną firmę i cieszy się życiem.
Mieszkanie w kraju, biznes za granicą
Jedną z pierwszych decyzji, jakie podjął po wygranej, był zakup mieszkania. Ze schroniska prowadzonego przez Bractwo Miłosierdzia im. św. Brata Alberta przeniósł się na Felin. W swoim przestronnym, zadbanym mieszkaniu przywitał nas czekoladowym ciastem i kawą. – Żyje się trochę inaczej niż poprzednio – przyznaje pan Marek.
Zwycięzca loterii zarabia teraz na własnej firmie. Kupił dwie przenośne budki, w których można prowadzić mały barek. Biznes zarejestrował w Polsce, ale jedną z nich zawiózł już do Niemiec. Zatrudnił tam swoją siostrę i sprzedaje polskie jedzenie.
– Jeżdżę tam raz w miesiącu. Chyba jeszcze jedną budkę tam niedługo zawiozę – zapowiada pan Marek. – W Polsce społeczeństwo jest biedne, a w Niemczech przy mojej budce zatrzymuje się wielu ludzi. Dla nich kiełbaska za jedno euro czy półtora to nie wydatek, a u nas jak ktoś ma wydać 10 zł, to musi się zastanowić. Z tym, że tam wynajęcie nawet kawałka placu jest drogie. Za każdy metr stolika czy krzesełka trzeba zapłacić. Mimo wszystko, w Niemczech to się opłaca bardziej niż u nas.
Przyznaje, że przez chwilę myślał nawet o przeprowadzce za Odrę. – Zakładałem, że to zrobię. Znalazłem nawet mieszkanie, które chciałem kupić: stosunkowo niedrogie i komfortowe. Ale starych drzew się nie przesadza. Myślę, że tam byłoby mi się ciężko odnaleźć. Tutaj, jak mam problem, to wiem, gdzie mam pójść i do których drzwi zapukać, umiem sobie poradzić – mówi pan Marek. – Tam nie znam języka i muszę zawsze prosić, żeby ktoś był dla mnie tłumaczem, nawet jak idę po papierosy. Dobrze, że można je kupić w supermarkecie, gdzie nie muszę rozmawiać.
To właśnie swobodę i niezależność ceni sobie teraz najbardziej. Nie uważa się za bogacza, ale przyznaje, że pieniędzy wystarczyło na to, żeby poczuć się wolnym.
– Nie na wszystko mnie dziś stać. Jestem normalnym facetem, a nie milionerem, ale wyzwoliłem się z przymusu. Niczego nie muszę już robić. Nie muszę wstawać, nie muszę się kłaść, nie muszę tego wypić, a tamtego zjeść. Ja dziś robię tylko to, na co mam ochotę – podkreśla pan Marek. – I dużo czasu spędzam beztrosko... Lubię gotować, bo to mój zawód i pasja. Eksperymentuję z jedzeniem i jestem zwolennikiem węgierskiej kuchni. Jest ostra, więc nie wszyscy ją lubią, ale mnie to odpowiada. Często wyjeżdżam też nad jeziora, nad zalew, idę na kajaki albo na rower.
Z przymrużeniem oka mówi, że nie ma już nawet ochoty na zbyt wiele wysiłku. – W moim biznesie przydałby się jeszcze samochód. Tylko ja nie mam prawa jazdy i nie bardzo chce mi się je robić. Za leniwy się stałem. Zdążyłem już przywyknąć do tego, że pieniążki przychodzą, gdy siedzę w domu.
Osobiste sprawy potoczyły mu się tak samo dobrze, jak finansowe. – W moim życiu jest kobieta. Raz jest gorzej, raz lepiej, ale ogólnie zgrzeszyłbym, gdybym powiedział, że się nie układa – przyznaje pan Marek.
Kolegom pomagałem
Wiele osób chciało wykorzystać jego szczęście. Zaraz po wygranej pojawiało się wiele próśb o pieniądze.
– Zgłaszały się obce osoby i dostawałem listy z różnych krańców Polski – mówi zwycięzca SMS-owej loterii. – Jeden facet chciał pieniądze na otworzenie fundacji. Nie do końca zrozumiałem, czym miałaby się zajmować. Ktoś chciał na otworzenie firmy, ktoś chciał jakiejś współpracy, ale ja na te listy nie odpowiadałem. Skupiłem się na tych ludziach, których znam. Rozpożyczyłem drobne sumy kolegom. Z reguły to byli ludzie, którzy wcześniej mieszkali ze mną. Pożyczając, nigdy nie liczyłem na to, że oddadzą, chociaż byli i tacy, co oddawali. Najbliższych kolegów to ja chciałem zatrudnić. Jeden się zgodził, drugi nie. Człowiek chce pomagać, ale nie każdy chce przyjmować pomoc. Ja też taki byłem. Zawsze mówiłem, że zmienię coś od jutra, od poniedziałku, a nic w tym kierunku i tak nie robiłem.
Niech oni piją, ja już nie będę
Tak wspomina czasy, kiedy nie radził sobie z alkoholem. Jest jednak przekonany, że one już nie wrócą.
– Mam satysfakcję z tego, że stałem się prawowitym obywatelem. Zresztą, zawsze nim byłem, tylko nikt tego nie dostrzegał – podkreśla. – Bywam w towarzystwie, mam wiele okazji do wypicia kieliszka. Wtedy stawiam go przed sobą na pięć minut i zastanawiam się, czy go wypić. Myślę o tym, jak wyglądałem, kiedy go wypijałem i jak wyglądam teraz.