Rozmowa z Jackiem Bromskim, reżyserem filmu "U Pana Boga za miedzą”.
- Okazało się, że można zrobić sequel trochę inny od pierwowzoru. Właściwie każdy z tych trzech filmów jest inny. To nie są takie bezpośrednie kontynuacje. Są nawet różne stylistycznie, choć akcja dzieje się cały czas w tym samym miejscu.
• W każdej kolejnej części oprócz stałych głównych bohaterów: Komendanta i Proboszcza pojawiają się nowi. Skąd pan bierze na nich pomysły?
- Pomysły zawsze biorą się z głowy, czyli z niczego, jak mawiał klasyk. Bez żadnych inspiracji. A jak one się w mojej głowie znajdują: po prostu nie wiem. Nowi bohaterowie są pretekstem do kontynuowania opowieści o mieszkańcach Królowego Mostu. W "U Pana Boga za miedzą” są to Marina Chmiel, instruktorka policyjna i Amerykan, czyli Stasiek Niemotko, emigrant, który po latach tułaczki w Ameryce wraca w rodzinne strony. Pojawiają się też bohaterowie znani z "U Pana Boga za piecem”, czyli Gruzin ze swoją bandą i Śliwiak, właściciel Panderozy, biznesmen.
• Co się z nimi będzie działo?
- Śliwiak ma ambicje polityczne i bardzo chce zostać burmistrzem, w czym ma mu pomóc najpierw Amerykan, który próbuje przenieść na polski grunt kampanię w stylu amerykańskim, a kiedy jego metody zawodzą, to pojawia się Gruzin. On z kolei ma zupełnie inne metody prowadzenia kampanii wyborczej. Natomiast Marina Chmiel wniesie niepokój w serca niektórych mężczyzn z Królowego Mostu. Generalnie, nowi bohaterowie mieszają w spokojnym życiu mieszkańców Królowego Mostu. Wnoszą coś, co zakłóca świat, w którym żyją i ten świat musi się bronić przed tymi zakłóceniami. Natura jako taka broni się przed wszystkim, co jest nienaturalne, przed jakimiś gwałtownymi ingerencjami i ma tendencje do samoregulacji. I to prawo natury nakładamy na ten stworzony przez nas świat.
• Sięga pan po nieogranych, nieserialowych aktorów.
- Nie chcę, by bohaterowie moich filmów kojarzyli się z postaciami z innych filmów, czy seriali. To jest dla mnie bardzo ważne. Jak znajduję aktorów? Różnie: organizuję castingi; tak znaleźliśmy Agnieszkę Kotlarską, czyli Marinę Chmiel. Z kolei Wojtka Solarza, który gra Mariana Cielęckiego, teraz już zięcia Komendanta, zobaczyłem kiedyś w spektaklu w teatrze i go zapamiętałem. Natomiast Grzegorza Heromińskiego, czyli Staśka Niemotko, spotkałem przypadkowo w czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych. Powiedział, że chętnie by zagrał coś małego.
• Czym się różni praca na planie na Podlasiu od innych planów zdjęciowych, na których pan pracował?
- Przede wszystkim nie kurzy się! A na poważnie: to tam się chyba unosi jakiś genius loci. Ludzie są nam bardzo życzliwi, serdeczni, utożsamiają się z naszymi filmami i gdzie byśmy się pojawili, zawsze jesteśmy serdecznie witani. Okoliczni mieszkańcy pomagają nam, jak mogą, współpracują z nami. No i tam jest po prostu bardzo ładnie.
• Dzięki panu pół Polski chciałoby się przeprowadzić do Królowego Mostu.
- Najśmieszniejsze jest to, że filmowy Królowy Most to miasteczko, na które składa się pięć różnych miejscowości. W rzeczywistości wioska, z której zaczerpnęliśmy nazwę, to raptem cztery chałupy wzdłuż drogi. Tam nagrywamy tylko te sceny, które się dzieją przy szosie, czyli przeważnie policjantów z radarem. Kiedy kręciliśmy ostatnią część, z jednej z tych chałup wyszedł gospodarz i opowiadał nam, że tu bez przerwy ktoś przyjeżdża, zatrzymuje sie, puka do niego do drzwi i pyta, gdzie tu jest ten ryneczek, gospoda, kościół, Królowy Most z filmu, bo chcieliby zwiedzić. Ucieszyło nas, że miasteczko, które stworzyliśmy w filmie, tak ludziom zapadło w pamięć i w sumie żyje już własnym życiem. I ponoć wszyscy kierowcy zwalniają na tym zakręcie. Tak na wszelki wypadek...