Polarnicy pracujący w Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego mają słup, na którym oznaczają odległość do miejsc, z których pochodzą. Jest też Lublin. Oddalony od stacji o 14 645 kilometrów.
Polska Stacja Antarktyczna imienia Henryka Arctowskiego powstała w 1977 roku. Znajduje się na półkuli południowej w archipelagu Szetlandów Południowych, na wyspie Króla Jerzego zaliczanej do klimatycznej strefy morskiej Antarktyki. Na stacji prowadzone są badania w dziedzinie oceanografii, geologii, geomorfologii, glacjologii, meteorologii, sejsmologii i przede wszystkim biologii i ekologii.
Już po raz trzeci pracuje tu pani Joanna Spryszak z Lublina. O tym niezwykłym miejscu usłyszała od męża koleżanki. Musiał ciekawie opowiadać, bo pani Joanna postanowiła spróbować. – Moja przygoda w Antarktyce zaczęła się tak po prostu. Wysłałam aplikację, a potem dostałam telefon czy chcę jechać. Nie była to łatwa decyzja ale trafiona – pisze pani Joanna.
Pani Joanna spędza na stacji kończące się już lato, czyli pięć miesięcy. Do tego czasu trzeba jeszcze doliczyć podróż w obie strony. Tym razem na szczęście odbywała się samolotem. Poprzednie dwie były statkiem, a to trwało w sumie 40 dni.
Jak wygląda życie w Polskiej Stacji Antarktycznej? – Całkiem normalnie, każdy polarnik ma swoje zajęcia, obowiązki które wykonuje. Ja jestem kucharzem i pracę zaczynam najwcześniej gdy wszyscy jeszcze drzemią. Śniadanie jest o 8, zawsze trzeba przygotować coś na ciepło, potem obiad i deser, a o 19 kolacja.
Główny mieszkalny budynek stacji kształtem przypomina samolot i tak na niego mówią polarnicy. Mieszkają w nim zimownicy, czyli osoby, które spędzają tu cały rok. Pani Joanna też tam mieszka, bo to blisko do kuchni. – Jest duża świetlica, stół na posiłki, telewizor, żyje się wygodnie – opowiada. – Wszystko działa tu na prąd, wytwarzany przez agregaty.
Z panią Joanną kontaktujemy się przez internet, ale nie jest to takie łatwe, bo łącze jest bardzo słabe. Przesłanie każdego zdjęcia zajmuje bardzo dużo czasu.
– Nie jest tu ciężko wytrzymać. Trochę brakuje zakupów, rodziny. W moim przypadku córki mam już samodzielne. Najtrudniejsze pożegnanie było za pierwszym razem, kiedy statek odpływał z Gdyni.
Antarktyka to przede wszystkim niesamowita przyroda. – Cała Antarktyka jest piękna, malownicza. Najbardziej lubię patrzeć na lodowce, które inaczej wyglądają w pochmurny dzień a inaczej w słońcu. Od tego błękitnego koloru aż trudno oderwać wzrok.
– Zwierzęta są bardzo dzikie, nie wolno ich dotykać. Słonie morskie na początku lata wychodzą na brzeg, żeby wydać potomstwo, a teraz zbierają się w duże grupy żeby wylinieć. Gdy przyjeżdżamy pod koniec listopada to na Pingwinisku są już pingwiny białookie i białobrewe z czerwonymi dziobami. Potem lęgną się młode, hałasują i szybko rosną. Trochę dalej są pingwiny antarktyczne – opisuje pani Joanna. – Często na brzegu można spotkać śliczną fokę Weddella. Jeśli ktoś ma szczęście to może też zobaczyć lamparta. I to jest prawdziwe przeżycie.
W tej chwili zamknięty już został nabór na kolejną wyprawę, która będzie od września 2017 roku do listopada 2018. Każdy uczestnik zanim zostanie zakwalifikowany przechodzi szczegółowe badania, a potem szkolenie.
26 lutego w Polskiej Stacji Antarktycznej obchodzono 40-lecie założenia. A trzy tygodnie temu z koncertem w stacji wystąpił... Adam Nowak, lider zespołu Raz Dwa Trzy, który był jednym z członków ekspedycji Trzy Sztuki. Był to pierwszy w historii artystyczny rejs jachtem żaglowym polskich twórców do Antarktyki.
Pani Joanna Spryszak pisze o swojej kuchni i życiu na Polskiej Stacji Antarktycznej na blogu Gotowanie na końcu świata.