Był bezrobotny, więc chciał jakoś zarobić na życie. Zgodził się zostać fikcyjnym prezesem niewielkiej spółki. Teraz ma na głowie komornika, który chce go pozbawić całego majątku.
Wezwania i monity
Janina J. była główną księgową w małej spółce handlującej alkoholem. Zaproponowała panu Markowi posadę prezesa. Właścicielem firmy był ich długoletni znajomy. Obaj panowie szybko doszli do porozumienia.
- Miałem tylko figurować jako szef, za 1200 zł miesięcznie - wyjaśnia Korgul. - Faktycznie nie miałem w firmie nic do powiedzenia. Nie wiedziałem, jaka jest jej sytuacja finansowa. Przynosili mi tylko dokumenty do podpisu. Wreszcie firma zbankrutowała, a ja nie dostałem ani grosza.
Gdy nasz czytelnik podpisywał umowę o pracę, przedsiębiorstwo tonęło w długach. Tylko zaległości z tytułu podatku VAT sięgały 50 tys. zł. Wreszcie firma zbankrutowała. Tymczasem na adres Marka Korgóla docierały kolejne wezwania i monity. - Nie wiedziałem, co to było. Właściciel firmy kazał nie odbierać. Obiecywał, że zna kogoś na poczcie i sam się tym zajmie.
Licytują mi mieszkanie
Okazało się, że przedsiębiorca sukcesywnie przepisywał swój majątek na inne osoby. W tym czasie piętrzyły się zobowiązania wobec prezesa "słupa”. Ten znów był bez zajęcia, więc wyjechał do pracy za granicę.
- W maju przez znajomego dowiedziałem się, że w sądzie zapadł wyrok przeciwko mnie - mówi Korgól. - Natychmiast wróciłem do kraju. Okazało się, że komornik chce ode mnie 100 tys. zł i zamierza zlicytować moje mieszkanie. To tylko część zobowiązań firmy, której prezesowałem. Nie mogę do tego dopuścić. Nie mam gdzie się podziać i nie chcę płacić cudzych długów.
Pan Marek próbował wyjaśnić sprawę z dawnymi przyjaciółmi. Nikt nie chciał z nim rozmawiać.
- Wiedział, na co się godzi - mówi Janina J. - W firmie był na tzw. "słupa”. Nie zajmował się jej prowadzeniem. Nosiłam mu do domu dokumenty do podpisu, ale od początku do niczego nie namawiałam. Obaj panowie sami wpadli na ten pomysł.
- Jako główna księgowa musiała pani wiedzieć o długach firmy...
- Nie miałam o tym pojęcia. Szef często płacił z opóźnieniem. Ja tylko przygotowywałam przelewy.
Niepotrzebne pytanie
Właściciel firmy niechętnie rozmawia z dziennikarzami. Dla niego sprawa jest zamknięta, bo firma już nie istnieje. O kłopotach Marka Korgóla nie chce słyszeć.
- Nikt tego człowieka nie zmuszał do pełnienia funkcji prezesa. Jest dorosły, wiedział co robi - mówi Mariusz H. - Teraz ma kłopoty, bo niepotrzebnie wyjechał za granicę. Zaniedbał pewne sprawy, no i mamy konsekwencje.
- Po co był panu prezes, który nie ma pojęcia o kierowaniu firmą?
- To pytanie nie jest potrzebne. Nie muszę i nie zamierzam o tym rozmawiać.
Będzie trudno
Komornik szykuje się do wyceny mieszkania Marka Korgóla. Ten jednak nie zamierza biernie czekać na rozwój wypadków. Skrupulatnie gromadzi kolejne dokumenty na swoją obronę i szuka pomocy u prawników. Chce walczyć o swoje racje przed sądem.
- Ten człowiek robił za klasycznego "słupa”, teraz odpowiada za cudze długi - podsumowuje Bartosz Głowacki, prawnik reprezentujący naszego czytelnika. - Na szczęście, po naszym wniosku sąd przywrócił termin na złożenie zażalenia. Udało nam się wznowić sprawę, więc jest jeszcze nadzieja. Teraz sąd zajmie się stroną merytoryczną. Oceni, czy Marek Korgól powinien spłacić dług Mariusza H.
Specjaliści są zgodni - o pomyśle rozstrzygnięcie dla Marka Korgóla będzie bardzo trudno. Żeby uniknąć spłaty, pan Marek musiałby zagrać nie fair. - Największy problem jest w tym, że ma określony majątek - mówi Krzysztof Smaga, z kancelarii prawa gospodarczego Smaga i Jaroszyński w Lublinie. - W tej sytuacji prawo pozwala po niego sięgnąć, by spłacić wierzycieli.
Sąd zadecyduje
Czyli musiałby szybko pozbyć się mieszkania? - Właściwie tak - dodaje Smaga. - Takie sytuacje zdarzają się dosyć często, ale zwykle "słupy” nic nie mają. Żadnego majątku. Wówczas ściągnięcie jakichkolwiek długów jest niemożliwe. Wierzyciele nie mają szans na odzyskanie pieniędzy, a faktyczny szef zadłużonej firmy pozostaje bezkarny. Najlepiej nie pakować się taki interes, ale ludzie często nie myślą w tych kategoriach. Liczy się dla nich przede wszystkim doraźny zarobek.
Marek Korgól przekonuje, że robił wszystko w dobrej wierze. Nie spodziewał się oszustwa, ze strony ludzi, których zna od lat. - Dziś walczę o dach nad głową, a mój dawny znajomy robi kolejne interesy - mówi Korgól.
Wszystko w rękach sądu, który zdecyduje, kto powinien spłacić długi upadłej spółki. Pierwsza rozprawa odbędzie się 3 lipca.