Ta drobna, delikatna twarz zapada w pamięć. Zmiażdżony nos, blizny głębokie aż do kości. Wzrok, w którym jest tylko strach.
Miała 19 lat, wielki apetyt na życie i żadnych doświadczeń z mężczyznami. Adam był sanitariuszem w szpitalu w Lublinie, do którego trafiła z podejrzeniem zapalenia wyrostka. Cztery lata starszy, wygadany, pewny siebie. - Miły, zawsze uśmiechnięty - mówi Jola. - Taki ładny chłopak był z niego.
Kilka miesięcy znajomości, ciąża, szybki ślub. Ostrzeżenia matki: "On nie jest dla ciebie, jeszcze będziesz przez niego płakać”. - Nie dałam sobie przetłumaczyć. Chyba tak go kochałam... - próbuje uśmiechnąć się Jola. Ale zaraz w jej oczach widać łzy.
Bo wesele nie jest już wcale takie wesołe. Co Jola z kimś zatańczy, to zaraz obok jest Adam: "Do łóżka chcesz z nim pójść, k... jedna, kochanka masz!” - krzyczy i szarpie ich wspólnego kolegę. Ledwo hamuje się, żeby nie uderzyć swojej świeżo poślubionej żony.
Goście w popłochu uciekają z przyjęcia, a Jola przytula się do Adama, powtarza, że go kocha. Myśli, że jej ukochany po prostu jest zazdrosny.
Że to wszystko jej wina.
Za co? Za chęć do życia
Jola nie może nic mówić w obecności męża ("bo gadasz bez sensu i tylko mnie wnerwiasz”).
Nie może wrócić do pracy krawcowej ("bo zaraz znajdziesz tam sobie kochanka”).
Nie może spotykać się z koleżankami ("bo wszystkie kobiety to szmaty i tylko patrzą, jak się puścić”).
Nie dostaje od Adama pieniędzy ("bo przepuścisz na gachów”). - Siedziałam w domu i skulona ze strachu czekałam, aż wróci. Jak słyszałam kroki na schodach, to robiłam się sztywna. Nie mogłam się ruszyć. Czekałam na pierwszy cios.
Podchodził i bach! W twarz, w brzuch, w głowę. Butem, nożem, butelką, metalowym stołkiem. Albo o ścianę, żeby od razu stracić przytomność. "Za co?” pytałam na początku. "Za chęć do życia”.
Potem było: za kochanków, za lenistwo, za głupotę, za to, że jesteś. Za wszystko. Za nic. Nieważne, czy to dzień, czy noc. Poniedziałek, czy Boże Narodzenie. W tym domu bicie staje się codziennym rytuałem. - Pogotowie i policja były u nas nonstop. Opatrywali mnie jego koledzy z pracy, bo Adam pracował w pogotowiu. Śmiali się: ale z niego babski bokser. Lekarze się dziwili: ładnie panią znów urządził. A w pracy to taki spokojny człowiek.
Na oczach dzieci
Przycisnął, ogłuszył i swoje zrobił...
Dzieci nie odstępują matki na krok. Boją się, że umrze. Niemal każdego dnia widzą ją nieprzytomną, zalaną krwią, wijącą się z bólu. Biegną na ulicę, wzywają pomocy. Wspólnie uciekają z domu w środku nocy. Na ich podwórku stoi namiot. Tam chowają się przed agresją ojca.
- Pewnej nocy był tak rozszalały, że wypadł za nami z kosą. Dzieci siedziały już w namiocie, ja jeszcze nie. A on ta kosą przeciął namiot na pół. Śmiał się przy tym jak wariat. Cudem ich nie zabił..., cudem,... cudem... - mamrocze Jola.
Wtedy pierwszy raz pomyślała, że trzeba uciekać, żeby ratować życie. Drugi raz, gdy kopniakiem złamał jej nos, który już zawsze będzie zniekształcony. Trzeci raz, gdy metalowym stołkiem zrobił jej ranę aż do kości. Centymetr obok oka.
Te rany, mimo upływu lat, widać wyraźnie na delikatnej twarzy.
Uciec, ale dokąd?
I Jola wraca
- Już następnego dnia ściągnął mnie z wersalki i tak skopał, że straciłam przytomność. Dzieci myślały, że nie żyję, bo nie mogły mnie docucić.
Okazja, żeby uciec na dobre nadarza się, gdy Adam trafia do więzienia za znęcanie się nad rodziną. Jola przeprowadza rozwód. Gdy Adam wraca i znów ją bije, Jola idzie do jego kuratora. Adam znowu trafia za kratki, a ona dostaje skierowanie do Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Lublinie.
29 sierpnia 2007 roku, po 23 latach piekła, Jola zaczyna w ośrodku nowe życie.
- Pierwszy miesiąc bałam się wyjść na ulicę. A w nocy zdawało mi się, że ktoś dobija się do drzwi, że Adam zaraz wpadnie i nas wszystkich zabije. Nie mogłam spać, czuwałam. Dopiero potem zaczęłam sobie powtarzać: przecież go nie ma, jesteśmy bezpieczni. Ale strach wciąż jest, będzie już zawsze.
Wystrzałowy chłopak
Miała 20 lat, studiowała biologię na UMCS i marzyła o naukowej karierze. Wtedy na dyskotece poznała Jarka.
Przystojny, wysoki na prawie 2 metry. Dusza towarzystwa, przedsiębiorczy. I zakochany w niej do szaleństwa. Pierwszy raz pobił ją po roku znajomości, też na dyskotece. Rozmowę z kolegą przypłaciła złamaniem dwóch żeber, podbitym okiem, opuchniętą nogą i zdartymi do krwi kostkami u rąk.
- Kocha mnie jak wariat i zazdrosny jest jak wariat, tak wtedy myślałam - uśmiecha się gorzko Kasia. - Po ślubie na pewno się uspokoi.
Na weselu Jarek chlusnął jej wódką prosto w twarz. Za karę, bo poprosiła, żeby mniej pił. W jej obronie stanęła przyjaciółka. Wylądowała na ścianie, tak od niego oberwała. - Dziewczyno, szybko unieważnij ten ślub, błagali mnie rodzice. A ja na to: urodzi się dziecko, to Jarek złagodnieje. Bo już wtedy byłam w ciąży.
Gdy urodziła się Patrycja rozpoczęło się regularne bicie. - Lał mnie na okrągło. Za cokolwiek. Za nic. Boksował mnie, jakbym była facetem. A gdy leżałam jak ścierka, szedł spokojnie spać.
Nie mogę bez ciebie żyć
Kasia się nie broni. Nie wzywa policji. Raz spróbowała i wtedy dostała tak, że przez tydzień nie wstawała z łóżka. Rok po ślubie jest na skraju życia i śmierci. Za namową rodziców składa pozew o rozwód. - Błagał mnie, żebym go wycofała.
Obiecywał, że się zmieni. Mówił, że beze mnie nie wyobraża sobie życia.
Kasia mu uwierzyła.
Koszmar zaczyna się od początku. Ale Kasia już wie, kiedy czeka ją bicie. Wtedy łapie córkę i uciekają z domu. Błąkają się godzinami po ulicach, koczują u jej koleżanek. Czasem nie ma ich w domu po kilka tygodni. Ale w końcu przyjeżdża po nie Jarek i obiecuje poprawę. Wtedy znowu wracają.
Koniec uciekania
Ale inni wiedzą. Któregoś dnia Jarek zaprasza do domu kolegę policjanta. Razem piją wódkę. A potem - tradycyjnie - Jarek rzuca się do bicia Kasi. Nie bij mamusi, zanosi się płaczem Patrycja. - Kolega był w szoku. Następnego dnia zabrał nas potajemnie do ośrodka interwencji kryzysowej. Powiedział, że musimy się ratować.
Jednak minie wiele miesięcy, zanim Kasia powie: dość. - To było w listopadzie 2007 roku. Patrycja skończyła 6 lat. Dziecko idzie do szkoły, pomyślałam, potrzebuje spokoju i prawdziwego domu. Ile można uciekać? Ile można się kryć? To już koniec.
\"Proszę pani”
Przyznanie się do porażki. Ale dziś już wiem, że gorszym upokorzeniem jest zrobienie z siebie treningowego worka.
Kasia od dwóch miesięcy mieszka z córką w Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Lublinie. Mówi, że jest spokojna i szczęśliwa. Że zaczyna nowe życie. Ale w komórce wciąż trzyma zdjęcia Jarka. Odbiera jego telefony. Przeżywa, że wczoraj powiedział do niej: "Proszę pani”. - Jakbym nic dla niego nie znaczyła. Jakbym nie była jego żoną...
Ale za chwilę mówi z przekonaniem: Nie wrócę do niego. Nie wycofam się z rozwodu. Nigdy mu nie uwierzę. Bo wiem, że się nie zmieni, będzie mnie bił, aż w końcu zatłucze na śmierć. A ja muszę żyć, żeby wychować Patrycję.
Po prostu bym go zabił
12-letni synek Joli, której zajęło to 23 lata, zaprzyjaźnił się w ośrodku z 7-letnią córką Kasi. Uwielbiają te same filmy, biegają po wspólnym korytarzu.
- Wolę nie myśleć o tym, co będzie, gdy Patrycja pójdzie na pierwszą randkę... - uśmiecha się smutno Kasia.
- Na pewno będę się o nią bała. Kiedyś, gdy Jarek mnie strasznie skatował, krzyknęłam do niego: Jak byś się czuł, gdyby jakiś chłopak tak bił twoją córkę?!
Po prostu bym go zabił, odpowiedział.
* imiona bohaterek zostały zmienione
Agnieszka Bujko
Każda kobieta może być potencjalną ofiarą przemocy fizycznej i psychicznej w rodzinie. Nie ma znaczenia, czy mamy doktorat, czy jesteśmy gospodynią domową. Kasię i Jolę różni wszystko: od wykształcenia, przez wiek czy środowisko, w jakim się wychowały. Jednak obie latami tkwiły w toksycznych, patologicznych związkach, które niszczyły je same i ich dzieci.
Ten, kto myśli, że wyrwanie się z zaklętego kręgu przemocy jest proste, tkwi w wielkim błędzie. Kobiety, które do nas trafiają mają zaniżone poczucie własnej wartości, są przekonane, że - tak jak wmawiali im ich mężowie - nic nie znaczą, są zerem, nie poradzą sobie same. Wstydzą się przed znajomymi i rodziną. W pewnym momencie nie widzą już dla siebie żadnego ratunku. Przekonane, że takie życie jest im przeznaczone. U nas tego życia uczą się od początku. I to w każdym wymiarze. Po pierwsze pokazujemy, jak wyjść z tzw. wyuczonej bezradności. Gdzie szukać pomocy socjalnej, pracy, jak zdobyć zawód, podnieść swoje kwalifikacje, jak zorganizować dzieciom naukę, wolny czas, wreszcie jak gospodarować pieniędzmi. Bardzo ważne jest też wsparcie psychologiczne, budowanie od początku poczucia własnej wartości, wiary w siebie, szacunku dla własnej osoby. To wszystko wcześniej czy później procentuje. Kobiety stają samodzielnie na nogi. Nie są skazane na swojego kata. Mieliśmy niedawno w ośrodku upośledzoną dziewczynę z malutkiej wioski, którą mąż latami zamykał w pokoju i bił. Wyrwała się z tego piekła. Usamodzielniła się, dziś ma mieszkanie, rentę. My byliśmy tylko wstępem do jej nowego życia. Ale też szansą na to życie. Na spokój, bezpieczeństwo, po prostu normalność.
Dr Teresa Panas
Dlaczego mężczyźni biją? Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Jest ich tyle, ile indywidualnych przypadków. Nie zależy to ani od wykształcenia, ani pochodzenia, czy statusu społecznego. Często jednak bywa tak, że sprawcy przemocy, to osoby, które wychowywały się w środowisku, gdzie przemoc była powszechnie obecna i akceptowana. Ci mężczyźni widzieli, jak ich ojcowie i dziadkowie znęcają się nad kobietami w rodzinie i powielają te zachowania. Ten łańcuch przemocy będzie ciągnął się tak długo, dopóki nie zostanie przerwany. A mogą go przerwać tylko kobiety, które są ofiarami tej przemocy. Im szybciej to zrobią, tym mniej krzywd zostanie wyrządzonych im i ich dzieciom.
Gdzie szukać pomocy
20-044 Lublin, ul. Bazylianówka 44, tel./fax (0-81) 740 36 77, tel. (0-81) 747 37 50
Stowarzyszenie Pomocy Rodzinie Zagrożonej Patologią Społeczną "Postis”, p lac Czechowicza 1, 20-303 Lublin tel./fax (081) 524 39 66, info@postis.lublin.pl
Dom Samotnej Matki "Doris”, 20-301 Lublin, ul. Bronowicka 3, tel./fax (0-81) 748 52 10, tel. (0-81) 746 41 04
Dom Samotnej Matki - filia, Lublin, ul. Romantyczna 1, tel. (0-81) 526 01 11, (0-81) 526 01 12