Stanisław Blicharz nie poznał własnego budynku, kiedy wrócił z wyjazdu w interesach. – W głowie się nie mieści coś takiego – mówi biznesmen z Kocka. – Najbliższy wspólnik zamurował mi nawet okna. A urzędnicy wydali pozwolenie na naruszenie mojej własności.
Blicharz na początku lat dziewięćdziesiątych kupił od Spółdzielni Czuby publiczny szalet przy ul. Ułanów w Lublinie. Zgodnie z umową wyremontował budynek. Zamienił na sklepy i biura do wynajęcia. W zamian za to cztery lata temu spółdzielnia dała mu własnościowe prawo do lokalu.
– Wtedy znalazłem wspólnika – wspomina. – Oddałem mu mniejszą część własności i prosiłem, żeby pod moją nieobecność doglądał interesów. Do końca życia będę tego żałował. Rozbudował nasz wspólny budynek bez mojej zgody. Nie wiedziałem, że wykręci mi taki numer.
Że wykręci mi taki numer
Jak to nie wiedział? – dziwi się Janusz J., wspólnik Blicharza. – Uzgodniliśmy, że zajmę się rozbudową. Znał plany i zgodził się na wszystko.
S. Blicharz łapie się za głowę. – Kto by się zgodził na coś takiego?! Zamurowane witryny sklepu. Zamurowany balkon. Zamurowany szyld agencji reklamowej, która dzierżawi ode mnie biura. Na dachu dobudowanej części agregaty wypompowują powietrze tak, że bucha wprost do okien pomieszczeń na piętrze. Zamurowana i uszkodzona instalacja alarmowa. No kompletnie mnie zamurował ten mój przyjaciel.
Do sądu
Spółka dwóch panów trwała cztery lata. Po ubiegłorocznej, spornej rozbudowie nie prowadzą już wspólnych interesów. A sprawa trafiła do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
– Kiedy wróciłem z podróży i zobaczyłem co się święci, od razu wystosowałem pismo do Państwowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego – mówi Blicharz. – Zażądałem natychmiastowego wstrzymania robót budowlanych na mojej własności.
W odmowie przeczytał, że Janusz J. ma pozwolenie na budowę, wydane przez Wydział Budownictwa, Urbanistyki i Architektury Urzędu Miejskiego w Lublinie. – Ręce mi opadły i zamurowało mnie kolejny raz – mówi. – Nigdy nie zostałem powiadomiony, że urząd prowadzi postępowanie o wydanie pozwolenia na budowę.
Blicharz skarżył się najpierw do urzędu miasta, potem województwa, ministra. Bezskutecznie. Pytał dlaczego urzędnicy nierówno go traktują, jako właściciela lokalu. A w sądzie administracyjnym został pominięty jako strona. Mimo, że posiada własnościowe prawo spółdzielcze do lokalu.
Przepisy, przepisy
– Stroną była spółdzielnia mieszkaniowa, bo to ona jest pełnoprawnym właścicielem – mówi Ewa Boguta z Wydziału Budownictwa lubelskiego UM. – A wniosek o wydanie pozwolenia przyjęliśmy zgodnie ze wszystkimi przepisami. Złożył go Janusz J.
Dlaczego nie musiał pytać wspólnika o zgodę? – Według nowych przepisów budowlanych, przy składaniu takich wniosków potrzebne jest jedynie oświadczenie inwestora o prawie do dysponowania nieruchomością – mówi Urszula Sieteska, zastępca Lubelskiego Wojewódzkiego Inspektora Budowlanego. To ułatwia procedurę.
Stanisław Blicharz żali się, że spółdzielnia nie poinformowała go o planach współwłaściciela.
– Pan Janusz J. twierdził, że skonsultował wszystko ze wspólnikiem. To sprawa między tymi dwoma panami – kwituje krótko Anna Urbanek, zastępca prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej „Czuby”.
I absurdy
Według urzędników, każda inwestycja w nieruchomość podnosi jej wartość. – Ale nie tym razem – oburza się Blicharz. – Nie widzieli tej fuszerki. Po tym, kiedy wspólnik zamurował instalację alarmową, PZU odmówiło mi kontynuacji ubezpieczenia. A po tym, jak przebił dziurę w ścianie, żeby doprowadzić do swojej części gaz, budynek zaczął pękać.
Na efekty rozbudowy narzekają też dzierżawcy pomieszczeń w budynku. – To jakiś absurd – komentuje Piotr Wiśniewski z firmy reklamowej Ad Astra. – Naszą reklamę zabudowano ścianą. Za oknem biura, z dachu dobudowanej części wystają kanały wentylacyjne, bo na dole jest sklep. Mało tego, dach jest pochyły, zbiera wodę i śnieg wprost do naszego biura.
Skoro inwestor Janusz J. twierdzi, że skonsultował wszystko ze wspólnikiem, to kto jest winny całemu zamieszaniu? I dlaczego urzędnicy dopuścili do realizacji tak felerny projekt? – Wydaliśmy pozwolenie na budowę, bo wnioskodawca miał prawo do dysponowania nieruchomością – mówi Andrzej Wiącek, zastępca dyrektora Wydziału Budownictwa lubelskiego UM. – Sprawdziliśmy czy jest to zgodne z planem zagospodarowania przestrzennego i z prawem budowlanym.
Za projekt odpowiada architekt. A ten wyrysowuje wszystko zgodnie z życzeniem inwestora. – Gdybyśmy brali odpowiedzialność za każdy projekt, bylibyśmy bici od rana do nocy. Bo często jednemu się podoba, drugiemu nie. I nic pani nie zdziała w tej sprawie – kwituje Wiącek.
Spór o to czy projekt jest dobry, czy zły wydaje się być rozstrzygnięty. A o tym, czy urzędnicy naruszyli święte prawo własności, zdecyduje Naczelny Sąd Administracyjny. Sprawa jest w toku.