Panie Franciszku, dlaczego kobiety na pana obrazach mają pomarszczone brzuchy i obwisłe piersi? - Proszę pani, biust nie kutas, stać nie musi - odparł Franciszek Starowieyski. W Kazimierzu miał 15 wystaw. I lubił szokować. Na jednym z wernisaży czterech grabarzy wniosło do galerii w Domu Architekta trumnę. W środku był gwóźdź. Wczoraj grabarze wzięli na barki trumnę z ciałem malarza, zaliczanego do światowej czołówki. Już nie będzie wernisażu. - Teraz Franek maluje w niebie - mówi Ryszard Zdonek, przyjaciel skandalizującego malarza.
- Był bardzo sprawny fizycznie, świetnie zbudowany. Z wyjątkiem tych ostatnich lat, kiedy choroba zrobiła określone spustoszenie. Wtedy mi przypominał: Pamiętasz, jak wskakiwałem po schodach. Rzeczywiście. Nigdy nie chodził. Wskakiwał. To był trening mięśni nóg. Mam takie zdjęcie, kiedy razem z Danielem Olbrychskim prężą bicepsy - wspomina Ryszard Zdonek. Jedyny człowiek w Polsce, do którego Franciszek Starowieyski miał bezgraniczne zaufanie. Nic dziwnego, że kiedy ukazał się duży, dwujęzyczny album o Franciszku Starowieyskim - Mistrz wymienił Zdonka w gronie najsłynniejszych kolekcjonerów sztuki na świecie.
Drzewo genealogiczne mojej rodziny jest bardzo dziwne i dziurawe. Zaczyna się od roku 938, gdy mój praprzodek dostał w hrabstwie Argowia na terenie dzisiejszej Szwajcarii nadanie ziemi przez cesarza Ottona I. Ale trzeba tu zacząć od mego pełnego nazwiska. Nazywam się von Biberstein Starowieyski Do postaci, które szczególnie zapisały w dziejach rodziny się należy Jan Mikołaj Starowieyski. Założył kilkadziesiąt karczem z centralnym zaopatrzeniem. Miał również własne gorzelnie. Żył z dochodu, jakie mu przynosiły karczmy - czytam w "Przewodniku inteligentnego snoba według Franciszka Starowieyskiego”.
Kolekcjoner
- Pokazywałem największe nazwiska. Dostałem namiar do Franka. Zadzwoniłem. Zapytał, kto jeszcze będzie wisiał w galerii. Wymieniłem kilka nazwisk. W tym Henryka Wańka. Powiedział, żebym przyjechał - wspomina Ryszard Zdonek.
Pojechał do Warszawy. Mieszkanie na bloku wypełnione było antykami. Meblami, zegarami, bronią, zamkami.
- Usiedliśmy przy stoliku. Franek wyciągnął kolejny nabytek. Zaczął opowiadać. Znał się na rzeczy. Przylgnęła do niego legenda skandalisty. Na jednym z wernisaży rzucił do eleganckiej damy: "Biust nie kutas, stać nie musi”.
• I co, zgorszenie?
- I tak. I nie.
• Dlaczego nie?
- Nie znosił ślicznotek. Kobieta zaczynała się wtedy, kiedy urodziła dwójkę dzieci. Takie ciała rysował. Ale tak naprawdę rysował przemijanie - mówi Zdonek.
Jak przyjeżdżał do Kazimierza, szperał po Małym Rynku. Szukał zegarów. Był namiętnym kolekcjonerem. W 1994 roku miał wielką wystawę w Muzeum Lubelskim. Do obrazów dołożył kolekcję okruchy ze swojej kolekcji antyków. Zygmunt Nasalski, dyrektor Muzeum Lubelskiego, był zaskoczony wiedzą Starowieyskiego o zabytkowych przedmiotach.
W muzealnej szufladzie zachowały się ręcznie wypisywane rachunki, także dzieła sztuki.
Potrafię wziąć ze sobą wieczorem do poczytania łyżkę renesansową. Ileż z niej można wyczytać. To lektura na dwa wieczory. Zastanawiają mnie detale stylistyczne: skąd się wziął anioł, jakie ma skrzydła. A te wymyślne napisy. Na jednej łyżce jest zapisana taka sentencja: A sztukę nam dał Pan Bóg za darmo.
Najpiękniejsze i najbardziej luksusowe prezenty przywoziła lub przesyłała na święta babcia. Podarowała mi na przykład scyzoryk ze znakomitym ostrzem Zwillingswercke. Był twardy i świetnie ciął. Obłożony zielonym kamieniem nożyk zdobił platynowy żuk.
Okrutne zabawy z paniami
Na skromnej scenie siedziała goła aktorka Chwilowej, Ela Bojanowska. Dookoła rozwieszone były ogromne papiery. Leciała dyskretna muzyczka.
- To był eksperyment. Najpierw musiała zgodzić się Ela. Franek opowiadał fascynująco o ciele. Przekładał to wykładem z historii sztuki. Tak zaintrygował widzów, że nagość aktorki zeszła na drugi plan - wspominał Krzysztof Borowiec, szef Grupy Chwilowej.
- Intrygował na przekór. Dawał wulgarne tytuły. Jak nie chciał urazić, tłumaczył ostre słowa na niemiecki - mówi Zdonek.
Tak było w 2006 roku. Tytuł wystawy brzmiał: "Dame um 40 mit den gestolennen schwantz im mondtlicht”. Bo nie przeszedł przez cenzurę.
Kiedy pytano mistrza co znaczy, wymyślał polski tytuł: "Okrutne zabawy z paniami”.
Z wiekiem człowiekowi maleje
Mieszkał w Domu Architekta. W ulubionym pokoju nr 17. Z farbami rozkładał się na sali telewizyjnej. Dyskretnie umawiał modelki do aktów.
• Jak ich szukał?
- Nie musiał szukać. Same chciały - mówi krótko Zdonek.
Skandalizował tytułami wystaw. I prac. Sceny erotyczne podpisywał różnie: "I sekretarz KC PZPR z małżonką”, "Nieudana próba wniebowzięcia”, "Krowa krowie szarga zdrowie” i "Spotkanie czegoś z niczym”.
Z roku na rok przestał malować całe ciała. Malował fragmenty.
- Interesował go obszar od piersi w dół. Do kolan - mówi Ryszard Zdonek.
Nie miał szczęścia do szpitali. I lekarzy.
- Jak mu robili by-passy, niedługo po operacji rozeszła mu się klatka piersiowa. Potem lekarze wszczepili mu sepsę - dodaje z żalem Zdonek.
Wyrzucono nas z majątków. Wiosna roku 1945 zastała pusty dom zarzucony podartymi papierami. Nawet park był ich pełen. Żaden trawnik nie został przystrzyżony, chwasty porosły ścieżki. Zupełne barbarzyństwo. Wtedy zrozumiałem, że to nie tylko nasz koniec. To koniec cywilizowanej Polski...
Odchodzi
- Zrobił mi plakat do spektaklu. Projekt jest tak piękny, że bałem się dać go do drukarni - opowiada Mądzik.
Umarł w szpitalu.
- Od stycznia byłem u niego dwa razy. Leżał w szpitalu. Na weekendy przyjeżdżał do domu. Miałem jechać do Franka na dniach. Zadzwoniłem do żony. A ona mówi, że przed chwilą dostała telefon ze szpitala. Franciszek nie żyje, powiedziała bezradnie - mówi Zdonek.
- Ostatni raz widziałem się z nim w Kazimierzu. Jak był ostatni raz. Siedziałem na murku. Czekałem. Zobaczyłem go, jak wychodził z Domu Architekta. Szedł do mnie piętnaście minut. Był już taki słaby - dodaje Mądzik.
Po spotkaniu powoli wrócił do Domu Architekta.
Szedł kolejne piętnaście minut.
Odchodził.