W jakiś sposób z tych spojrzeń na muzykę i świat wyciągamy średnią, badamy zmienność tych wizji i wyrazem tej zmienności jest właśnie Błąd Średniokwadratowy, czyli zespół i twórczość, którą robimy – rozmowa z Bartoszem Przysuchą, liderem zespołu Błąd Średniokwadratowy z Lublina.
- Czy istnieje wzór matematyczny na zapisanie muzyki?
– Nie ma takiego matematycznego wzoru, żeby zapisać całą muzykę. W oktawie jest tylko 13 dźwięków – skończona liczba. Z tego tworzy się różne kombinacje. Oczywiście, istnieją schematy i progresje, ale możliwości są nieskończone.
- Pytam, bo byli tacy, którzy próbowali stworzyć wzór na szczęście.
– Najczęściej jak próbowali sformułować wzór na szczęście, to dlatego, że sami nie byli szczęśliwi. Dla mnie muzyka jest sposobem na to, żeby bez wzoru dało się być szczęśliwym.
- Co się dzieje, kiedy muzyka spotyka się z matematyką? Te dwie dziedziny ze sobą współgrają?
– Bardzo współgrają. Są takie badania naukowe o tym, że jeżeli dzieci uczą się grać, na przykład, na pianinie, to te obszary w mózgu, które się pobudzają, są odpowiedzialne również za matematykę. Zatem mają bardzo dużo wspólnego. Po drugie, sama akustyka, z takiego czysto teoretycznego punktu widzenia, to nic innego jak fale. A fale da się opisać równaniami. Da się to wszystko rozłożyć w Szeregi Fouriera i plastycznie obrabiać dzięki matematyce.
- Jakie są twoje związki z matematyką i muzyką?
– Z matematyki żyję, jestem wykładowcą na Politechnice Lubelskiej, uczę matematyki, jestem statystykiem, ale też akustykiem z wykształcenia, mam doktorat z metodyki pomiarów hałasu, co jest pośrednio związane z akustyką. Muzycznie, jak dobrze pamiętam, chyba od drugiej klasy liceum, interesowałem się muzyką – zacząłem grać na gitarze i tak mi zostało. Gram też na pianinie, próbuję trochę na saksofonie i śpiewam.
- Czy przed twoim obecnym zespołem – Błąd Średniokwadratowy – uczestniczyłeś w innych muzycznych projektach?
– Tylko w liceum. Mieliśmy zaprzyjaźnioną grupkę znajomych, z którymi graliśmy. Nagraliśmy nawet dwa kawałki. Zespół nazywał się Fiddler’s Night, tworzyliśmy go z Michałem Brodackim i Jarkiem Jurkiewiczem. To była czysta amatorka. Od tego czasu nic zespołowo nie robiłem.
- Dlaczego wróciłeś do muzyki?
– Mieliśmy takie spotkania w Kawiarni Między Słowami, które nazywaliśmy „śpiewankami”. Graliśmy ze znajomymi na różnych instrumentach i śpiewaliśmy. Dzięki temu poczułem znowu ten klimat i zapragnąłem w jakiś sposób realizować te młodzieńcze marzenia i pasje. Poznałem dwie osoby – Pawła Tymochowicza i Katarzynę Toborek. To dzięki nim odważyłem się śpiewać. Narodziła się wtedy idea, żeby stworzyć jakiś zespół, żeby grać cokolwiek. Na początku to było dla zabawy, a teraz przerodziło się w coś bardziej poważnego.
- Patrząc na logo i nazwę zespołu, odnoszę wrażenie, że lubisz skomplikowane rzeczy...
– Nazwa jest specjalnie skomplikowana, żeby zachęcić do tego, aby uważny i ciekawski słuchacz zainteresował się trochę matematyką. Ta cała nazwa i wzór mają swoje wytłumaczenie. Jak się popatrzy na logo, to w klasycznym wzorze na błąd średniokwadratowy jest literka „beta”. Natomiast my mamy klucz altowy, który chyba był używany w muzyce jako pierwszy.
Błąd Średniokwadratowy jest wyrazem pewnej zmienności. W zespole jest sześć osób i każdy ma inny pogląd na muzykę i świat. Kasia Toborek, pianistka, ma wykształcenie klasyczne. Arek Gałka, profesor gitary rockowej w Rock Discipline, ma ostrzejsze zacięcie. Ja zawsze czułem klimaty spokojniejszej muzyki, jazzu, bluesa, poezji śpiewanej i w takim klimacie piszę teksty. Patrycja Malinowska, która jest na wokalu wspierającym, ma wykształcenie jazzowe. Wojciech Gurdziel, perkusista, jest bardzo mocno rockowy, a basista Sebastian Kot woli łagodniejszą muzykę. W jakiś sposób z tych spojrzeń na muzykę i świat wyciągamy średnią, badamy zmienność tych wizji i wyrazem tej zmienności jest właśnie Błąd Średniokwadratowy, czyli zespół i twórczość, którą robimy.
- Pierwszy, dosyć spokojny, singiel „Rzeka zdarzeń” już ujrzał światło dzienne. Czy to jest dobry reprezentant nadchodzącej płyty?
– Tak. Mamy napisanych około 40 utworów, ale jeszcze niezaaranżowanych. Na płytę wejdzie około 10 z nich i mamy dość duży problem, bo wszystkie te utwory nie są na jedno kopyto, tylko są dosyć mocno zróżnicowane. Trochę taka klęska urodzaju, ale postaramy się zebrać te wszystkie utwory na płytę i nadać im spójną całość. Będziemy się starać iść w tę stronę, w którą poszła „Rzeka Zdarzeń”, bo wydaje nam się, że jest pośrodku tych wszystkich piosenek i gustów, które mamy.
- Patrząc na liczbę kawałków, można powiedzieć, że masz dużą łatwość w komponowaniu i pisaniu tekstów. Podłapiesz temat i wokół tego powstaje piosenka?
– Tak. Tytuł tej płyty, którą będziemy wydawać, to „Przeliczalny zbiór inspiracji”. Wziął się właśnie z tego, że mieliśmy z Kasią Toborek taką zabawę, że ona mi wysyłała codziennie rano hasło – to mogło być jedno zdanie, jeden wyraz albo zbitka wyrazów – a ja do tego układałem piosenkę. To zależy też od czasu i nastroju, ale akurat jak zrobiło się „pandemicznie” i mieliśmy wstrzymane próby, i nie było zajęć na uczelni, to zacząłem więcej pisać i tworzyć.
- Jak okiełznać te wszystkie muzyczne charaktery?
– Mamy takie muzyczne prześcieradło na próbach i każdy próbuje ciągnąć w swoją stronę. Ja to trzymam i spajam, żeby to prześcieradło się nie rozerwało, ale mam nadzieję, że będzie nam to wychodzić i że ludziom będzie się podobało to, co robimy.
- Wiążesz z tym projektem duże nadzieje, czy jest to forma zabawy, na którą masz czas?
– „Mam czas” to bardzo względne pojęcie. Mam dwójkę cudownych dzieci – Jasia i Tosię – i dla nich w pierwszej kolejności staram się znaleźć czas. Prowadzę własną firmę, pracuję w centrum badawczo-rozwojowym, jestem prodziekanem na Wydziale Zarządzania Politechniki Lubelskiej, kierownikiem katedry i muszę jeszcze znaleźć czas na wykłady i zajęcia.
Dość mocno też publikuję i pracuję nad habilitacją z teorii pomiarów akustycznych. Tego czasu zawsze jest mało, natomiast nie ukrywam, że jeżeli już na to czas poświęcam, to mam z tym związane konkretne plany. Zespół stara się za mną nadążyć, bo czasami moje plany są szalone i trochę „napoleońskie”. Chcielibyśmy robić coś w tym kierunku, aby to było bardziej profesjonalne, ale jednocześnie przynosiło nam sporo frajdy.
- Ostatnio był dobry czas do pracy w domowym zaciszu.
– Dokładnie. Spotykaliśmy się w pandemii w reżimie sanitarnym. Bardzo często pracowaliśmy też na odległość. Był to fajny czas na wytchnienie również ze względu na to, że u nas jedynym zawodowym muzykiem jest Arek Gałka. Teraz ma on wyjazdy, koncerty i trochę gorzej jest z tym czasem. Natomiast jak nie było koncertów, mogliśmy spędzić trochę czasu na wspólnym muzykowaniu. A jak zaczyna się rozkręcać branża koncertowa, to mimo tego staramy się znaleźć czas, żeby popracować nad materiałem.
- Robicie to wszystko własnym sumptem, czy będziecie szukać jakiegoś wsparcia, wydawnictwa?
– Zdecydowanie będziemy szukać. Jesteśmy po wstępnych rozmowach ze sponsorami, może uda nam się znaleźć finansowanie na całą płytę. Chcielibyśmy to wydać w jak najbardziej profesjonalnym stopniu. Nie chcemy też wpaść w tryby typowego wydawnictwa muzycznego, które przyjeżdża i mówi nam: „To się nie będzie podobać, bo to za spokojnie gracie, a to powinno brzmieć tak czy siak.” My chcemy grać taką muzykę, jaką lubimy i jeżeli nikt się nie zdecyduje na to, żeby nas wesprzeć, to zrobimy to własnym sumptem.
- Takie „radiowe ograniczenia” bywają krępujące?
– Tak. W momencie, kiedy się robi utwór, i ktoś mówi: „To nie pójdzie do radia, tego ludzie nie będą słuchać”, to jest to bardzo mocno ograniczające. Trzeba sobie powiedzieć, że w latach 80. czy 90. kapele tworzyły muzykę taką, jaką chciały. Potem zaczął się biznes, a teraz rynek fonograficzny to taka fabryka produkująca utwory. Pisze się piosenki takie, żeby się podobały. Jak jest dobry wokalista czy wokalistka, to pisze się mu piosenkę i oni czasami zabłysną, a czasami nie i następny. Są oczywiście bardzo dobre rzeczy, które są nowoczesne i które się również sprzedają, między innymi Kwiat Jabłoni. Niewiele osób wierzyło, że odniosą sukces, a teraz zyskali rzeszę fanów i dobrze sobie radzą.
- Masz jakieś plany na występy na żywo z zespołem?
– Na razie musimy popracować dość mocno nad materiałem, ale na pewno będziemy grać jakieś koncerty. Mamy to w planach. Tylko musimy przygotować zestaw piosenek.
- Kiedy można się spodziewać kolejnych efektów pracy twórczej?
– Postawiłem zespołowi deadline na nagranie płyty do końca tego roku. Nie wiem, czy to się uda, ale jestem fanem deadline’ów i wiem, że jak jest termin, to się go dotrzyma, choćby się świat walił. Mam nadzieję, że jak nam się to uda, to od przyszłego roku kalendarzowego zaczniemy już koncertowanie.