W ramce: Wnętrze budynku montażu pojazdów (VAB) w NASA Kennedy Space Center na Florydzie: drugi z dwóch tylnych segmentów dopalacza Artemis I dla Systemu Wyrzutni Kosmicznej jest opuszczany dźwigiem. (fot. Joel Kowsky/NASA | Glenn Benson/NASA)
Tak naprawdę to bardzo dobrze poznaliśmy Księżyc, bo udało nam się odkryć tam wodę, wiemy, z jakiej materii składa się Księżyc. To również dzięki próbkom przywiezionym przez astronautów. Te próbki przez lata są badane hermetycznie, niektóre od 50 lat trzymane są w laboratoriach – ROZMOWA z Mateuszem Borkowiczem, astronomem z Planetarium Centrum Nauki Kopernik w Warszawie.
- W internecie można natrafić na opis, że chciałby pan pewnego dnia okrążyć świat. A chciałby pan również polecieć na Księżyc?
– Na pewno tak, jeżeliby się dało. Czekam na te czasy, kiedy podróże kosmiczne, turystyczne loty będą bezpieczne i porównywalne do lotu samolotem, załóżmy na drugi koniec świata. Może to jest wygórowane marzenie. Wiem, że to kiedyś nastąpi, tylko kwestia finansowania, kwestia rozwoju technologicznego i potrzeba na to trochę czasu.
- Czy program Artemis jest podstawą do tego? Sama NASA przedstawia go jako kluczowy krok w kierunku przeniesienia życia na Księżyc, a nawet dalej.
– To kolejny krok, żeby pokazać, że po tych ponad 50 latach jednak potrafimy wciąż latać na Księżyc. W międzyczasie pojawiły się również problemy finansowe, jak to zwykle bywa. Ale ten program ma nas pchnąć jeszcze dalej.
- Co to oznacza?
– Loty kosmiczne, w ogóle loty poza orbitę okołoziemską na Księżyc mają być bezpieczniejsze, co też ta ostatnia awaria pokazuje.
Równie dobrze ci inżynierowie mogli zignorować problem, powiedzieć, że nic się nie stanie i wystartować rakietę. W końcu to tylko manekiny leciały. Ale gdyby doszło do katastrofy, to ten program by się przesunął. Ludzie mieliby pewnie podejrzenia co do bezpieczeństwa, więc jak najbardziej trzeba dbać o takie szczegóły, o które w sumie nie dbaliśmy ponad 50 lat temu, gdzie przede wszystkim ambicje były ważne, chęć udowodnienia sobie i innym, że ludzie potrafią polecieć na Księżyc.
Dzięki temu, że dbamy o bezpieczeństwo, że te loty kosmiczne będą tak dopracowane, mamy już przecież autonomiczne pojazdy kosmiczne, to spowoduje, że loty w kosmos w przyszłości będą powszechne i bardzo bezpieczne. Nie trzeba będzie specjalnego przeszkolenia, bo każdy w jakiś sposób przygotowany będzie mógł polecieć, na przykład na Księżyc. Taką mam nadzieję.
Musimy jednak tam wrócić i zbudować bazę na powierzchni z dostępnych tam materiałów. Regolit to ten pył, który pokrywa Księżyc, z którego da się budować bazy. Budulec tam jest, potrzeba jeszcze odpowiedniej technologii i finansowania. Warto by było zbudować stację okołoksiężycową, która byłaby taką stacją przesiadkową w drodze dalej, na przykład na Marsa. Chcemy się wybrać dalej, a rakieta SLS została skonstruowana w taki sposób, że jest w stanie nie tylko wysłać człowieka na Księżyc, ale w teorii jest w stanie go wysłać nawet na Marsa. Jeżeli agencje kosmiczne wykorzystają taką wersję „premium” rakiety SLS, w tej najcięższej formie; z największym udźwigiem, jesteśmy w stanie teoretycznie wysłać człowieka w kierunku Marsa.
- Co poszło nie tak przy pierwszym, poniedziałkowym starcie rakiety?
– W sumie nie wiem, czy to była pierwsza taka próba i nie zaliczałbym jej do nieudanych, ponieważ zwykle jest tak, że niektóre elementy można przetestować tylko na platformie startowej, chwilę przed startem. Nie da się w hangarze, gdzie kompletuje się rakietę, napełnić ją wodorem, bo byłoby to bardzo niebezpieczne. Wodór ma bardzo małe cząsteczki, więc nie da się go zastąpić innym gazem, inną substancją, żeby sprawdzić szczelność, bo inna substancja będzie miała większe cząsteczki. Po to ta próba generalna miała być, żeby przetestować też wszystko. Gdyby inżynierowie agencji kosmicznej nie dbali o bezpieczeństwo, to nie sprawdzaliby szczelności. Z hangaru wyjechałaby rakieta, inżynierowie powiedzieliby, że może lecieć.
Musi być próba generalna, stąd też manekiny na pokładzie. Wiele elementów od samego początku, od tankowania rakiety, procedur początkowych, przez start, wprowadzenie na orbitę okołoziemską, później lot na Księżyc, orbitowanie wokół Księżyca, powrót na Ziemię i samo lądowanie – wszystko musi pójść zgodnie z planem. Chcielibyśmy, żeby za pierwszym razem to poszło jak najlepiej, bo to przyspieszy nasze loty załogowe, które – jeżeli w tym roku nam się powiedzie – to za dwa lata możemy się spodziewać podobnego lotu wokół Księżyca, ale z prawdziwymi astronautami na pokładzie.
- To ma być pierwszy z serii lotów testowych?
– Tak, pierwszy i w zasadzie ostatni przed lotem człowieka. Warto przetestować technologię, która w pewnym sensie jest nowa, chociaż silniki rakietowe został zaczerpnięte z programu wahadłowców, zbiornik na paliwo również, tak jak boostery, te dodatkowe silniki, które widać po bokach. Po części wykorzystano starą technologię, żeby o wiele lat przyspieszyć ten program, bo gdyby trzeba było na nowo konstruować te podzespoły, to ich testowanie zajęłoby naprawdę sporo czasu. A tak mamy dobrze przetestowaną technologię, tylko w trochę innej konfiguracji.
- Ile lat minęło, odkąd ludzie byli po raz ostatni na Księżycu?
– Pierwsze lądowanie człowieka na Księżycu było w 1969 roku, a ostatnie w 1972 roku. W tym roku mija dokładnie 50 lat, odkąd człowiek był po raz ostatni na Księżycu. Dotychczas tylko 12 osób chodziło po Księżycu, wszyscy oni byli Amerykanami, wszyscy to byli mężczyźni. Mamy szansę, że może w końcu poleci tam kobieta i to może nie Amerykanka. Zazwyczaj żartujemy sobie, że aby zostać astronautą, najlepiej być Amerykaninem. Dzisiaj tak jest najprościej. Ale nie zapominajmy, że w programie Artemis bierze udział nie tylko NASA, ale też ESA, czyli Europejska Agencja Kosmiczna, dzięki której mamy statek załogowy Orion. Do ESA należy również Polska i z tego możemy być dumni, bo wcale nie jest gorsza od NASA, tylko z PR jest może trochę trudniej, nie jest tak dobrze rozpoznawalna. Pamiętajmy, należymy do agencji kosmicznej i też możemy mieć swój wkład w podbój kosmosu i wysłać swoich astronautów, bo też po to dołączyliśmy do ESA.
- Jak dobrze naukowcom udało się poznać Księżyc, nie będąc na nim?
– Tak naprawdę to bardzo dobrze poznaliśmy Księżyc, bo udało nam się odkryć tam wodę, wiemy, z jakiej materii składa się Księżyc. To również dzięki próbkom przywiezionym przez astronautów. Te próbki przez lata są badane hermetycznie, niektóre od 50 lat trzymane są w laboratoriach. Na tyle dobrze poznaliśmy budowę Księżyca, że znamy jego historię, jak powstawał i wiemy, jak wykorzystać materiały, które są tam na powierzchni, by budować bazy z tego regolitu, z tego pyłu księżycowego.
Dzięki sondom kosmicznym i łazikom wiemy, w których miejscach jest woda w formie lodu. Są to kratery, na przykład w okolicach biegunów, gdzie nigdy nie dociera światło słoneczne, gdzie jest wieczny cień, więc tam jest woda, z której można w przyszłości korzystać, zasilając życie w takiej bazie, na przykład uprawiając warzywa i owoce. Z wody można też tworzyć świetne paliwo rakietowe, rozbijając ją na wodór i tlen. To jest też paliwo, którym jest zasilana rakieta SLS.
- Jednym z celów tej misji jest też dotarcie poza Księżyc, bo do punktu oddalonego od Ziemi o ponad 437 tys. km. Z jakiego powodu?
– Myślę, że po to, żeby zobaczyć, jak najdalej od Ziemi może się dostać człowiek, bo byliśmy na Księżycu, byliśmy na orbicie okołoksiężycowej, ale te kilkadziesiąt tysięcy kilometrów dalej może oznaczać, że niebawem poznamy ludzi, którzy byli najdalej od naszej planety w historii. To i tak będzie pikuś w porównaniu do tego, jak daleko mamy na Marsa.
Podczas misji Apollo lot na Księżyc trwał 3-4 dni. Około 400 tys. km mamy do Księżyca, więc stosunkowo niedaleko – to jest nasze kosmiczne sąsiedztwo. To najdalszy obiekt, na którym byliśmy. Na Marsa leci się przynajmniej sześć miesięcy, przy dobrej konfiguracji. Zazwyczaj tyle czasu potrzebują aktualnie sondy kosmiczne. Niekiedy to się przeciąga do około dziesięciu miesięcy. Człowiek jest delikatniejszy, więc o tym trzeba pamiętać, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że w ciągu roku jesteśmy w stanie dotrzeć na Marsa, więc ta podróż będzie o wiele dłuższa niż na Księżyc. Pojawienie się kilkadziesiąt tysięcy kilometrów dalej od Księżyca to taki malutki krok w kierunku Marsa.
- Pojawiają się porównania programu Artemis do programu Apollo. Jakie możemy znaleźć dla nich punkty wspólne?
– Przede wszystkim zwykła, ludzka ciekawość i chęć zdobywania innych miejsc, docierania tam, gdzie jeszcze nie byliśmy. Są miejsca na Księżycu, w których nie byliśmy i to wciąż trudno dostępny obiekt. Podobieństwem jest też samo nazewnictwo, bo Artemis odnosi się do Artemidy, to była bliźniaczka Apolla, więc można powiedzieć, że to była taka bliźniacza misja.
- Krótko mówiąc, wszystko zostaje w rodzinie.
– Jak najbardziej, chociaż teraz NASA nie zagarnia wszystkiego dla siebie. Stawia bardziej na współpracę niż na rywalizację. To jest taki znak dzisiejszych czasów, bo współpraca jest tutaj niesamowicie ważna.
- Jakie mogą być kolejne kroki w kierunku tego, żeby lepiej poznać Księżyc i żeby coś zaczęło powstawać na jego powierzchni?
– Przede wszystkim musimy tam wylądować i zbudować zalążek bazy. Musi powstać jakiś mały habitat, do którego będziemy latać. Raz na jakiś czas astronauci będą tam zostawać na kilka tygodni, miesięcy. Będą potrzebne oczywiście łaziki księżycowe, dzięki którym astronauci dostaną się w inne miejsca, będą też pobierać próbki, szukać miejsc, gdzie są złoża wody, drogocennego helu i innych surowców. Trzeba będzie znaleźć odpowiednią ilość regolitu, odpowiednie miejsce, żeby zbudować jakieś miasto. Takimi miejscami są na przykład dna dawnych lawowych jezior. To są, tak zwane, morza księżycowe, gdzie kiedyś po prostu rozlewała się lawa i ona zastygła. Te płaskie miejsca są również najlepszymi miejscami do lądowania, do budowania lądowisk i baz księżycowych.