Był w Porozumieniu Centrum, w PiS gdzie asystował posłance Elżbiecie Kruk, by ostatecznie wylądować w PSL. Ale i tak najbliżej mu teraz politycznie do Krzysztofa Żuka, lidera Platformy Obywatelskiej w województwie lubelskim, prezydenta Lublina. Kim jest i jaki jest najbardziej rozpoznawalny bohater afery, która wstrząsnęła polityczno-biznesowym Lublinem w ostatnich dniach?
– To proszę i mi wygasić mandat. Albo mnie odwołajcie. Albo niech mnie CBA zamknie – nagranie z tymi słowami Piotra Kowalczyka na początku grudnia udostępniali w internecie politycy Prawa i Sprawiedliwości. To wypowiedź z sesji Rady Miasta w 2017 roku, gdy radni głosowali nad wygaszeniem mandatu prezydenta Krzysztofa Żuka na wniosek Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Teraz filmik zaczął żyć drugim życiem po tym, jak 3 grudnia agenci zatrzymali Kowalczyka i trzech jego współpracowników. Przedsiębiorcy mieli domagać się 1 mln zł łapówki w zamian za załatwienie zgody na budowę wieżowca przy ul. Zana w Lublinie.
Karierę polityczną Piotr Kowalczyk rozpoczął jeszcze w czasach nauki w XIV Liceum Ogólnokształcącym im. Herberta na lubelskim Czechowie, kiedy zapisał się do Porozumienia Centrum. W trakcie studiów prawniczych na UMCS został asystentem Teresy Liszcz, ówczesnej posłanki AWS. Z listy tego ugrupowania w 2001 roku kandydował do Sejmu, ale formacja nie przekroczyła progu wyborczego.
Radny przez 9 lat
Porażka nie zraziła młodego Kowalczyka. Tym razem postawił na posłankę Elżbietę Kruk, której został bliskim współpracownikiem i aktywnie uczestniczył w tworzeniu lubelskich struktur Prawa i Sprawiedliwości.
– Partyjna siedziba mieściła się wtedy w biurze pani poseł Kruk. On był zawsze w centrum wydarzeń, wszystko wiedział, znał życie partii od środka. Jego szczyt przypadał na lata, gdy wojewodą był Wojciech Żukowski (2005-2007 – przyp. aut.), był wtedy szarą eminencją. Dzięki swojemu sprytowi i intuicji politycznej trwał w tej roli do drugiej tury wyborów prezydenta Lublina w 2010 roku – mówi nam jeden z polityków PiS. Ale do tego wątku jeszcze wrócimy.
W międzyczasie, w 2006 roku, Kowalczyk po raz pierwszy został miejskim radnym. Trzy lata później wybrano go na stanowisko przewodniczącego Rady Miasta, które zajmował nieprzerwanie przez dziewięć lat. Po tym, jak we wspomnianych wyborach Krzysztof Żuk z PO pokonał kandydata PiS Lecha Sprawkę, potrzebował głosów w radzie, bo w tej większość miało PiS. I to wtedy rozpoczęła się współpraca Żuka z Kowalczykiem, którzy w połowie grudnia 2010 roku podpisali „Deklarację samorządową”. Dokument miał zaledwie pół strony i mówił o „odpowiedzialnej współpracy” „podnoszeniu standardów” i „poszanowaniu reguł”. Nie wspominał jednak nic o personaliach.
Te pojawiły się niedługo później. PiS w zamian za poparcie dostało stanowisko jednego z zastępców prezydenta (został nim Grzegorz Siemiński) i możliwość pośredniego wpływu na losy miasta, a prezydent mógł liczyć na poparcie dla swoich pomysłów. Taka nieformalna koalicja trwała przez kolejne dwa lata. Przełom nastąpił w 2012 roku. Mimo obietnicy współpracy zgrzytów nie brakowało, a w Prawie i Sprawiedliwości atmosfera gęstniała od tygodni, bo nie wszystkim, zwłaszcza centrali partii, podobał się taki układ z PO.
Dwa tygodnie między turami
Kowalczyk uznał, że czas na jego ruch: ogłosił, że rezygnuje z partyjnej legitymacji. Ale plan był już wcześniej precyzyjnie ułożony: pociągnął za sobą dziewięciu radnych PiS, z którymi założył nowy klub Wspólny Lublin, do dziś współpracujący z Żukiem. – Postanowiliśmy zachować swoje zdanie i nie poddać się naciskom politycznym – tłumaczył na konferencji prasowej Krzysztof Siczek, ówczesny przewodniczący Wspólnego Lublina.
– Partyjne rozgrywki nas nie interesują – wtórował mu Kowalczyk.
– Moim zdaniem życie polityczne Piotra zmieniły tamte dwa tygodnie między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich w 2010 roku. Wszyscy myślą, że to się stało później, ale to był właśnie ten moment. Będąc jeszcze w pełni zaangażowanym w kampanię Lecha Sprawki, znalazł się w sytuacji, w której mógł przeczuwać, że niezależnie od tego kto wygra, dla niego będzie dobrze – ocenia nasz rozmówca z PiS.
Podobne spostrzeżenia ma obecny szef klubu PiS w Radzie Miasta Piotr Gawryszczak, który jako jeden z nielicznych naszych rozmówców o Kowalczyku zgadza się rozmawiać pod nazwiskiem.
Mógłby startować na prezydenta
– Lansuję taką tezę, może nieprawdziwą, że Piotr Kowalczyk na samym początku, albo może jeszcze przed drugą turą wyborów samorządowych w 2010 r., już wtedy ułożył sobie, że to będzie takie rządzenie przez Żuka wspieranego przez klub PiS – ocenia Gawryszczak. – Wydaje mi się, że tak właśnie było, bo później ta współpraca z Krzysztofem Żukiem była bardzo mocna, nawet idąca chyba trochę za daleko, bo wszyscy mówili, że Piotr Kowalczyk, jako przewodniczący Rady Miasta, miał bardzo duży wpływ na funkcjonowanie samego urzędu.
• Czym się to przejawiało?
– Tak się mówiło, więc może w to nie brnijmy. Ale rzeczywiście Kowalczyk bardzo mocno zaangażował się we wspieranie Żuka i do samego końca tak działał.
• Miałby szansę na ciekawszą karierę w Prawie i Sprawiedliwości, gdyby nie rzucił legitymacją w 2012 r.?
– Nie jestem wyrocznią, ale przed wyborami, w których Lech Sprawka konkurował z Krzysztofem Żukiem, namawiałem wszystkich, by bardzo mocno poprzeć Sprawkę, a za jakiś czas, może w następnych wyborach, wystawić właśnie Piotra Kowalczyka. Bo wydawało mi się, że byłby bardzo sprawnym prezydentem Lublina. Tak mówiłem do kolegów i koleżanek z partii, ale po jego odejściu z PiS to już było nieaktualne.
W nieoficjalnych rozmowach działacze prawicowej formacji woltę z 2012 roku nazywają „destrukcją w czystej postaci”. – To wywaliło wszystkie nasze sukcesy w kosmos. To na nim opierał się lubelski PiS, był najcenniejszym aktywem struktur – słyszymy od jednego z naszych rozmówców.
Rozwalił PiS, postawił na „koniczynkę”
Zupełnie inne, czemu trudno się dziwić, były wówczas nastroje w PO. – Narracja z Warszawy była taka, że Żuk dzięki Kowalczykowi rozwalił PiS. Mówiono o spektakularnym sukcesie i o tym, że na wschodzie udało się rozbić PiS-owski beton – wspomina jeden z działaczy PO. Ale Kowalczyk członkiem ugrupowania nigdy nie został, a wśród jego przedstawicieli nie był lubianą postacią. – No bo jak można traktować kogoś, kto zdradził swoją partię. Ale prezydent ufał mu od początku, w wielu sprawach Piotr rozwiązał mu ręce. Pomagał mu zarządzać urzędem, w którym wciąż było wielu ludzi związanych z PiS. Kowalczyk miał duży wpływ na Żuka, ale nie chciał się identyfikować z Platformą. Chciał budować własne zaplecze wokół Wspólnego Lublina. Integrował wokół siebie ludzi, spotykał się, zapraszał na imprezy. Zbudował szerokie grono oddanych osób.
Piotr Kowalczyk do PO nie wstąpił, ale został członkiem Polskiego Stronnictwa Ludowego. Podczas partyjnego zjazdu legitymację członkowską i będącą symbolem ugrupowania zieloną koniczynę wręczał mu sam ówczesny prezes stronnictwa Waldemar Pawlak.
– Chodziło o to, by roztoczyć nad nim polityczny parasol. Po wolcie z PiS trzeba go było politycznie zagospodarować – tłumaczy nam dziś jeden z ludowców. Kowalczyk wszedł do partyjnych struktur, ale nie angażował się w ich działalność. – Prawda jest taka, że nie wymagaliśmy od niego działania. Był zapraszany na spotkania, ale nie wykazywał się w roli działacza PSL, nie obnosił się z członkostwem. Nawet chyba trochę się go wstydził, ale był też trochę przydatny – dodaje nasz rozmówca i wymienia zasługi Kowalczyka w nadaniu jednej z ulic w Lublinie imienia Edwarda Wojtasa, byłego szefa lubelskich ludowców, który zginął w katastrofie smoleńskiej.
Kowalczyk za murem, murem za Kowalczykiem
Po ubiegłorocznych wyborach samorządowych w kuluarach mówiło się nawet, że między szefostwem stronnictwa a Kowalczykiem zazgrzytało. Ludowcy mieli mieć żal o to, że ich kandydaci startujący z list szerokiego komitetu Krzysztofa Żuka nie dostali się do Rady Miasta właśnie kosztem ludzi ze Wspólnego Lublina, mocno promowanych przez Kowalczyka.
Mimo to, tuż po zatrzymaniu byłego przewodniczącego rady, szef lubelskiego PSL europoseł Krzysztof Hetman stanął za nim murem. – Ufam, że jest niewinny i mam nadzieję, że dowiedzie tego przed sądem – mówił Dziennikowi Hetman.
Wsparcia nie szczędził także prezydent Żuk, który zasugerował publicznie, że akcja Centralnego Biura Antykorupcyjnego mogła być polityczną zemstą PiS za woltę z 2012 roku.
– Od dnia rezygnacji z członkostwa w PiS Piotr Kowalczyk wielokrotnie słyszał od swoich byłych partyjnych kolegów, że spotka go zemsta – mówił prezydent Żuk w oświadczeniu, które odczytał na konferencji prasowej. Kilka dni później nie chciał już z nami rozmawiać o sprawie Kowalczyka.
Choć prezydent rzucił swą sugestią o możliwej zemście poważne oskarżenie pod adresem PiS, lokalni działacze tej partii twardo milczeli. Dopiero ponad tydzień od wybuchu afery do mediów trafiło oświadczenie klubu radnych PiS, wzywające Żuka do tego, by nie rzucał „kłamliwych oskarżeń wobec przeciwników politycznych”.
Wraz z tym oświadczeniem dziennikarze dostali zaproszenie na popołudniową konferencję prasową na pl. Litewskim. O wskazanej godzinie był tam tylko przewodniczący Gawryszczak, który rozglądał się za innymi radnymi, ale nikt więcej już nie dołączył.
Dlaczego działaczom PiS tak trudno jest komentować tę sprawę?
– Dla wielu z nas Piotr Kowalczyk był kolegą z ław Rady Miasta i pewnie wiele osób w dalszym ciągu się z nim przyjaźni, bo cóż, polityka dzieli nas, ale prywatnie możemy sobie rozmawiać. I wiele osób wyraża takie stanowisko, że jest to przykre, że Piotr Kowalczyk siedzi w areszcie – stwierdza przewodniczący Gawryszczak. – Dla nas to nie jest sytuacja komfortowa. Ona się powinna zawierać pomiędzy służbami państwa, czyli CBA i później sądami, a Piotrem Kowalczykiem. Instytucje miasta nie powinny być angażowane w obronę czy atakowanie Piotra Kowalczyka. Jako radni też nie powinniśmy go bronić, ani atakować, bo my nie wiemy, co się naprawdę wydarzyło. Bronić mamy go dlatego, że kiedyś był w PiS? To byłoby bez sensu. Atakować dlatego, że już nie jest w PiS, to byłoby równie idiotyczne.
Mówiło się, że służby mają go na oku
Ale w „polityczną zemstę” wątpią też działacze Platformy Obywatelskiej. – Gdyby chodziło o zemstę, zrobiliby to wcześniej, po 2015 roku, kiedy wygrali wybory parlamentarne i przejęli władzę w kraju, a Piotr był jeszcze osobą publiczną – ocenia jeden z naszych rozmówców. Dopytujemy, czy rzeczywiście – jak twierdzi CBA – Kowalczyk już jako biznesmen mógł powoływać się na wpływy w Urzędzie Miasta? – Mogło się tak zdarzyć, wystarczy spojrzeć na to, ilu radnych z nim związanych zasiada w Radzie Miasta. Ale nie chce mi się wierzyć, że dałby się wrobić we wpisanie w umowie łapówki. Zresztą od dłuższego czasu mówiło się, że służby mają go na oku. Głównie dlatego nie startował w ubiegłorocznych wyborach samorządowych. Jeśli rzeczywiście chciał odejść z polityki i zająć się biznesem, mógł kandydować, wzmocnić listę swoim nazwiskiem i zrezygnować z mandatu. Już wtedy mogło być coś na rzeczy.