Popłyniemy na tym – nie ma wątpliwości właściciel składu węgla w Lublinie. Zgłosił się do rządowego programu dopłat i jak by nie liczył, to jednak nie opłaca mu się brać w nim udziału.
Pod koniec lipca zostanie uruchomiony system dopłat do węgla. Za tonę w składzie klient zapłaci 996,60 zł, a sprzedawcy – by nie był stratny – państwo dołoży 1073,13 zł. Jedno gospodarstwo domowe będzie mogło kupić maksymalnie 3 tony opału.
To rządowa odpowiedź na to, co dzieje się z węglem od momentu wybuchu wojny w Ukrainie. Najpierw ludzie zaczęli masowo wykupywać surowiec, co automatycznie podniosło ceny. Potem weszło embargo na węgiel z Rosji (w 2021 r. Polska kupiła go ponad 8 mln ton). W efekcie węgla szybko zabrakło. O ile w ubiegłym roku tona kosztowała średnio niecały 1 tys. zł, o tyle dziś trzeba wydać ponad 3 tys. zł.
– Zgłosiłem się do programu – mówi nam Jacek Krzyżanowski, właściciel składu węgla przy ul. Nowy Świat w Lublinie. – Nikt się jeszcze nie skontaktował, nie ma odzewu, nie do końca wiadomo jak to wszystko ma wyglądać.
To nie jedyny kłopot. Okazuje się, że rządowy system dopłat ma poważne luki. I mówią o nich wszyscy sprzedawcy, z którymi rozmawiamy.
– Nie mam zamiaru brać w tym udziału. To nie wypali – stwierdza szef składu z okolic Kraśnika.
Kolejny, rejon Poniatowej: – Jeżeli policzyć wszystko dokładnie, to się to nie opłaca. A do tego nie wiadomo, czy węgiel na sprzedaż w ogóle będzie.
I tu może mieć rację. Mateusz Morawiecki polecił zapełnić magazyny dwóm spółkom kontrolowanych przez Skarb Państwa: PGE Paliwa i Węglokoks. Na zakup 4,5 mln ton surowca premier dał im czas do końca października.
Dopłaty do węgla
– Jeśli jednak w jednym momencie, np. w sierpniu, wszyscy będą chcieli zaopatrzyć się w ten węgiel, to może być problem – przyznał na antenie Radia Zet sekretarz generalny PiS, Krzysztof Sobolewski. I zapewnił: – We wrześniu, październiku węgla nie będzie brakować. To, że w trybie pilnym trzeba sprowadzać ten surowiec, nie wynika z zaniedbania. Agresja Rosji w Ukrainie tłumaczy wszystko.
Dlaczego system rządowych dopłat kuleje? Sprzedawcy mają całą listę argumentów. Po pierwsze: 3 tony, to – ich zdaniem – za dużo.
– Ludzie nie mają gdzie tego składować. Przychodzą do nas i kupują po 100 kilogramów. Albo są babuleńki, które co jakiś czas kupują 2-3 worki. Nie stać ich na wydanie 1 tys. złotych. Nie mają takich oszczędności – punktuje sprzedawca.
Kolejni rozmówcy dorzucają kłopoty z systemem rozliczeń.
– Będziemy musieli sprzedawać na zeszyt. Mamy najpierw utopić kilkadziesiąt tysięcy złotych, żeby potem może je odzyskać – tłumaczy sprzedawca z okolic Poniatowej.
Chodzi o to, że jeżeli firma złoży wniosek o przyznanie rekompensaty do 30 września, to pieniądze otrzyma do 31 grudnia 2022 r. Za transakcje do 31 grudnia, pieniądze mają być do 31 marca 2023 roku. To oznacza, że najpierw trzeba kupić węgiel, sprzedać go taniej i czekać na pieniądze.
– Dla wielu firm takie czekanie oznacza zamknięcie interesu – ocenia Krzyżanowski.
Jest jeszcze problem ceny. Jeżeli wszystko się uda i przedsiębiorca zainkasuje pieniądze z dopłaty, to za tonę otrzyma w sumie nieco ponad 2 tys. zł.
– A ja teraz sprzedaję węgiel za 3 tys. zł za tonę – mówi sprzedawca z Nowego Światu. I kwituje: – Nie wiem po co to wszystko? Chyba żeby wygrać wybory.
Wczoraj premier Mateusz Morawiecki na spotkaniu z mieszkańcami Turowa powiedział, że docierają do niego sygnały, że w składach węgla nie ma „woli współpracy” i dodał, że z dostępnością węgla Polska będzie mieć "dużo problemów w najbliższych tygodniach, miesiącach”.