Mieliśmy jeszcze wiele do zrobienia - mówi Henryk Smolarz, lubelski poseł PSL. Mimo to popierał samorozwiązanie Sejmu, choć nie ma żadnej pewności, że jeszcze na Wiejską wróci.
Smolarz spodziewa się, że podziały w rozwiązanym Sejmie mogą zaowocować wyższą frekwencją w przedterminowych wyborach. Bo ludzie będą iść do urn, by ich przeciwnik poległ w wyborach. Ale kto polegnie, to się dopiero okaże. Nikt nie ma gwarancji, że znów trafi na Wiejską. A tu, zdaniem posła, wcale nie jest tak różowo.
Najgorsze są posiedzenia w zimie, gdy szybko robi się ciemno. W sali obrad nie ma okien i nie wiadomo, czy jest jeszcze dzień, czy może już noc. A atmosfera obrad bywa równie senna lub gorąca w południe co o północy. - I zimą starałem się omijać podziemne korytarze, wybierając te z oknami. Bo wtedy każde 5 minut przy świetle dziennym jest cenne, żeby nie stracić kontaktu z rzeczywistością - mówi poseł.
Sejmowy hotel nie był mu osłodą. Porównuje go do internatu. - Wiem, co mówię, bo w internacie mieszkałem. Tyle że tu pokoje są jednoosobowe - uśmiecha się. Do hotelowego pokoju nie zapraszał Renaty Beger. Nawet przez myśl mu to nie przemknęło. - Wiekiem jej bliżej do mojej matki niż partnerki - zauważa Smolarz.
Luksusów w Sejmie nie zaznał. - Basen? Wcale nie jest taki duży. Nie większy niż pokój, w którym siedzimy. Tylko na zdjęciu z Lepperem wyglądał na taki wielki. Nieraz ktoś mnie pyta: "Dobre żarcie macie?”. Zawsze odpowiadam, że mamy takie, jakie kupimy.
Gdy będzie odchodził, na pamiątkę weźmie sobie tabliczkę z nazwiskiem przykręconą do sejmowej ławy. Tak na wszelki wypadek. Bo do Sejmu znów chce kandydować. - A jak się nie dostanę? Mam gospodarstwo, jestem doktorem nauk rolniczych. Dam sobie radę.