Agencje towarzyskie w Lublinie ledwo wiążą koniec z końcem. Klientów jak na lekarstwo, a wschodnia konkurencja drastycznie obniża ceny. - Dziewczyny są zmuszone do jeżdżenia autobusami - przyznaje szefowa jednej z agencji.
- Agencje padają - dodaje Ilona. - Ludzie biedni, bez pracy i nie stać ich na rozrywki. U mnie, jak w większości agencji, godzina kosztuje 120 złotych. Ale jak przyjdzie klient i powie: "Jak pani nie spuści, to idę gdzie indziej”, to obniżam cenę. Inaczej się nie da.
Jeszcze rok, dwa lata temu w agencjach panował duży ruch. Przychodzili samotni i młodzi, także sfrustrowani mężowie po 50. Teraz tylko ci, którzy mają pieniądze. - Ci też często więcej gadają, niż działają. Chcą się wygadać, żeby ich ktoś wysłuchał - dodaje Ilona.
- Ja nie mam lokalu i mam mały ruch. Klient musi zaprosić dziewczynę do siebie, co nie zawsze jest możliwe, a hotele są drogie - dodaje Manuela. - Najwięcej zarabiam na imprezach: wieczór kawalerski, imieniny, osiemnastka. To nawet lżejsza praca, bo czasami wystarczy się rozebrać i trochę potańczyć.
- Wręcz przeciwnie! - twierdzi Małgorzata. - Te bez lokalu mogą bardziej zaniżać ceny. Ale najgorsza jest konkurencja Ukrainek. Zakładają dzikie agencje: bez papierów i formalności. Do gazety dają ogłoszenie z telefonem komórkowym i jak klient zadzwoni, podają mu adres. Świadczą usługi za każdą cenę, nawet za 20 czy 30 zł. A pracują tam, gdzie mieszkają: w bloku.
Kiedyś panie do towarzystwa do pracy jeździły taksówkami. - Teraz nas na to nie stać i korzystamy z autobusów - mówi szefowa jednej z agencji.
- Ja na brak klientów nie narzekam, mam ich prawie codziennie. Dlaczego? Bo jestem piękna i doświadczona - wyjaśnia Liza. - Czy mnie klienci zaskakują? Czasami, chociaż coraz rzadziej, bo pracuję już kilka lat. Najczęściej realizują swoje fantazje, które sprowadzają się do udawania kogoś innego lub przebieranek.