Edward Budzyński z Zamościa: Gdy są kłopoty, trzeba uczciwie rozmawiać z kontrahentami.
- Całe życie człowiek się uczy i udoskonala produkcję - mówi Edward Budzyński, właściciel dużej firmy stolarskiej "Stolmex”
z Zamościa. - To podstawowy warunek osiągnięcia sukcesu. Równie ważna w kontaktach z innymi jest słowność; nikogo nie można zawieść. Nawet gdy są kłopoty nie trzeba kręcić, lecz uczciwie rozmawiać
z kontrahentami. Na dobrą opinię potrzeba wielu lat pracy.
To właśnie dzięki dobrej opinii jego firma dostała zlecenie na montaż okien w Urzędzie Rady Ministrów. Sukces i sława muszą jednak odbić się na życiu osobistym.
- Nie mogę sobie pozwolić, by pracować tylko osiem godzin, nie mam czasu na hobby, bo działoby się to kosztem rodziny. Ale mam z nią wspólny język.
- Było ciężko. Żona też pracowała, a wielkim problemem było, na przykład, umieszczenie dzieci w przedszkolu. W łaski dyrekcji przedszkola wkupywałem się wykonując w nim wiele prac społecznie. Do dzisiaj mam wielką satysfakcję, że coś dla społeczeństwa Zamościa zrobiłem.
Na początku E. Budzyński układał parkiety, boazerie, świadczył też różne drobne usługi stolarskie i... nadwerężał zdrowie, malując drewno dostępnymi wówczas na rynku lakierami syntetycznymi (np. chemosilem). Do pracy tej wciągnął także kolegę. Z czasem dorobił się stolarni. Choć był absolwentem Zasadniczej Szkoły Budowlanej, chcąc się nauczyć robienia okien - rozbierał stare.
- Z mojej klasy w ZSB chyba tylko dwóch kolegów pracuje w swoim zawodzie. A przecież w każdym można odnieść sukces. Trzeba się tylko na tym znać, chcieć być dobrym, ciągle się kształcić i lubić to, co się robi.
Nie wszystko układało się łatwo. W poprzednim ustroju, gdy kupił pierwszy samochód, zaraz zainteresowały się nim odpowiednie służby. - Nikt nie widział, że pracowałem w pocie czoła dzień i noc - mówi E. Budzyński. - Podtrzymał mnie na duchu kierownik cechu rzemieślniczego. "Jeżeli pan jest rzemieślnikiem, to pan to udowodni” - powiedział.
- Czułem, że to przedsięwzięcie musi się udać.
Tak istotnie było do czasu pożaru, w którym spłonęło dwieście metrów kwadratowych hali z maszynami. Świat się zawalił. - Na duchu podtrzymały mnie żona i dzieci. Nie załamałem się też dlatego, że nie opuszczała mnie świadomość, iż mam dla kogo żyć i pracować.
W ostatecznym rozrachunku i nieszczęście mu... pomogło. Spalone starsze modele maszyn zastąpił bardzo nowoczesnymi urządzeniami. Dopingiem były też umowy podpisane z odbiorcami na dostawę okien. Gdyby się z nich wycofał, dużo by stracił.
- Ciągle gonię za nowościami - mówi. - Całe życie człowiek się uczy i udoskonala produkcję. To podstawowy warunek osiągnięcia sukcesu. Równie ważna w kontaktach z innymi jest słowność; nikogo nie można zawieść. Nawet gdy są kłopoty, nie trzeba kręcić, lecz uczciwie rozmawiać z kontrahentami. Na dobrą opinię potrzeba wielu lat pracy.
Właśnie dzięki dobrej opinii o firmie dostał zlecenie na montaż okien w Urzędzie Rady Ministrów. - Może do tej pory działałbym w Warszawie, ale zaproponowano mi wykonanie stolarki okiennej w zamojskim hotelu "Victoria”. A potem okazało się, że hotel nie ma na to pieniędzy.
Sukces i sława muszą odcisnąć się na życiu osobistym.
- Nie mogę sobie pozwolić, by pracować tylko osiem godzin, nie mam czasu na hobby, bo działoby się to kosztem rodziny. Dzieci jednak doskonale rozumieją, iż to, co z żoną robimy, jest dla wspólnego dobra. Córka Jola studiuje czwarty rok medycynę w Lublinie, a Ania jest na drugim roku AM. Uczą się dobrze. To cieszy i dopinguje do dalszej pracy. Nie ma co Boga obrażać: powodów do narzekań nie mam. Obyśmy tylko żyli w zdrowiu i zgodzie.