Czego szukają młodzi ludzie za granicą? Pracy, perspektyw na lepsze życie, czasem samego siebie. Czy znajdują? - Z czasem El Dorado schodzi na drugi plan i zaczyna brakować rodziny czy polskich tradycji – mówią.
On sam po nieudanym roku na studiach pedagogicznych postanowił skorzystać z pomocy kuzyna, który już wcześniej parał się pracą na duńskiej budowie. – Był maj i terminy zaliczeń na uniwersytecie. Kuzyn powiedział mi, że to nie wycieczka: albo się decyduję na wyjazd teraz, albo wcale.
Postawić wszystko na jedną kartę
Postawiłem wszystko na jedną kartę i następnego dnia byłem w drodze, na promie – opisuje Krzysiek. Zaczynał przy pracy na budowie. Kilka miesięcy zajęło mu zaaklimatyzowanie się w nowym miejscu, poznanie ludzi, nauczenie się fachu budowlanego. Ten okres nazywa największym sprawdzianem życia. Dzisiaj szlifuje język angielski i duński. Swoją przyszłość wiąże właśnie z Danią.
Szybką decyzję o wyjeździe podjęła także młodsza siostra Krzyśka – Ewa Stefanów. Po zdaniu matury chciała rozpocząć studia w Wielkiej Brytanii. Wtedy uważała Anglię za lepszy świat, miejsce, które otwiera przed nią nowe możliwości. Dzisiaj na emigracji jest już od 4 lat. Od pół roku studiuje prawo na uniwersytecie w Newcastle upon Tyne. W wolnym czasie od nauki pracuje jako kelnerka w restauracji.
Początki za granicą
Nie żałuje ani chwili spędzonej z dala od ojczyzny. – Warto było podjąć taką decyzję – przyznaje Ewa. Wykształciła ona mój charakter, pomogła poznać wielu miłych i wartościowych ludzi, dostrzec zupełnie inny świat. Za granicą najbardziej ceni sobie sposób nauczania Anglików. - Jeśli chodzi o studia i kursy, które tu odbyłam, to zrozumiałam, że nauczyciele są dla uczniów, a nie odwrotnie. Robią to, co kochają i sprawia im to wiele przyjemności – zaznacza.
Początki dla większości z nich były trudne. Po przybyciu zmagali się z wielką tęsknotą za domem i bliskimi. U 26-letniego Maćka Jabłońskiego z Nowego Miasteczka impulsem do podróży do Stanów Zjednoczonych stała się kwestia zarobkowa. Wyjeżdżał tam 3-krotnie, aby odłożyć pieniądze na utrzymanie na cały rok studiów. – Tęskniłem za krajem codziennie. Nie było dnia, żebym nie myślał o ojczyźnie i nie mogłem się doczekać, kiedy wrócę do Polski – przyznaje Maciek.
Tęsknota
Tęsknota za rodzinnymi stronami i bliskimi była przyczyną powrotu Pawła Kęsa, który reemigrował do Nowej Soli po 4 latach spędzonych w Anglii. – Cześć z nas budzi się w pewnym momencie i stwierdza, że coś cię omija. Jest fajnie, masz ciepłą posadkę biurową, stać cię na wiele więcej niż dotychczas, ale tak naprawdę jesteś w tym samym miejscu. Wyjeżdżasz, bo spodziewasz się, że za granicą czeka na ciebie, mityczne El Dorado – mówi Paweł. – Z czasem to El Dorado schodzi na drugi plan i zaczyna brakować ci takich "podstawowych” rzeczy jak rodzina czy polskich tradycji.
Początki za granicą wspomina jako bardzo ciężki okres w swoim życiu. 12-godzinne nocne zmiany w magazynie Ikei i noszenie 50kg paczek z meblami. Mieszkanie z obcymi ludźmi w warunkach, których nie można nazwać normalnymi. Z czasem pojawiły się lepsze perspektywy na życie, praca jako konsultant w jednej z agencji doradztwa personalnego.
- Poznałem ludzi, którzy mieszkali po kilka osób w jednym pokoju, żeby było taniej. Takich, którzy potrafili wydawać tygodniowo 10 funtów na jedzenie, bo oszczędzali. I takich, którzy każdy zarobiony grosz wydawali nie myśląc o jutrze – wspomina dalej Paweł. - Wyjeżdżają z normalnych domów by tam zderzyć się z zupełnie inną rzeczywistością, niż przypuszczali. Dlaczego to robią? – Wytrzymują to, bo chcą wrócić za kilka lat z pokaźną sumą pieniędzy do domu, lub wstydzą się, że po kilku latach pobytu nie mają odłożonego żadnego grosza – dodaje.
Podobnego zdania jest Tomasz, który od 3 lat przebywa w Anglii. Nie ukrywa, że głównym powodem jego wyjazdu były cele zarobkowe. Pracuje we włoskiej restauracji. Nie wyobraża sobie teraz życia w Polsce. – Z pracą w kraju bywało różnie. Tutaj jestem spokojny o etat. Chciałbym wrócić w rodzinne strony za kilka lat, jak już uda mi się odłożyć trochę pieniędzy. Może kupić mieszkanie i wtedy pomyśleć o osiedleniu się w kraju na stałe.
Nowosolscy emigranci przyznają, że życie za granicą ma sporo uroków. Podoba im się sposób, w jaki obcokrajowcy patrzą na świat, ich przyjazne podejście do ludzi i przede wszystkim większy standard życiowy. - Zarabiając nawet najniższą krajową w Anglii jesteś w stanie wyżyć, co w Polsce jest raczej niemożliwe – mówi nowosolanka Ania Dolińska, przebywająca od 2 lat w Londynie. Otwarcie mówią też o ciemnych stronach życia w innym państwie. – Nie podoba mi się styl pracy – pracoholizm, całkowite jej oddanie i odłożenie rodziny na dalszy plan – przyznaje Szymon, 30-latek przebywający od kilku lat w Irlandii. – Dużo się nauczyłem, rozwinąłem zawodowo, jednak jest to jakaś przerwa w życiorysie, lata lecą, a człowiek ciągle prowadzi cygański tryb życia – dodaje.
– W Sztokholmie napotkałem całą masę problemów. Przez 7 tygodni spałem pod gołym niebem, w śpiworze, z torbą pod głową, na wilgotnej trawie. Budził mnie krzyk mew o 5 nad ranem. A jak było zimno! Tego już nie chce sobie przypominać – wyznaje Artur, mieszkaniec Szwecji od 4 lat.
Co zatem skłania naszych rodaków do pozostawania na emigracji? – Masz w sobie dwie sprzeczności. Jedna strona ciągnie cię do Polski, druga mówi ci racjonalnie, że nie masz tam do czego wracać. I prawie zawsze wygrywa ta druga – twierdzi Szymon.