Rozmowa z prof. Jerzym Bartmińskim, emerytowanym pracownikiem UMCS, laureatem nagrody „Zasłużony dla Polszczyzny".
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
• Przy okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego otrzymał pan od prezydenta Andrzeja Dudy nagrodę „Zasłużony dla Polszczyzny”. Jak pan przyjął to wyróżnienie?
- Z niedowierzaniem, ale przyjąłem… Miałem innych, lepszych kandydatów do tej nagrody. Ale z pochwałami się nie polemizuje.
• Kto pana zdaniem bardziej zasłużył na tę nagrodę?
- Na przykład prof. Jerzy Bralczyk, który pięknie pisze o języku. Ja też to robię, ale po swojemu.
• Dlaczego zatem wybór padł na pana?
- Kapituła przedstawiła kilku kandydatów, a laureata wybierał prezydent. Myślę, że bardziej kierował się względami społecznymi, niż ściśle naukowymi. W swojej laudacji zwrócił uwagę na to, że miałem udział w organizacji Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie oraz inicjowałem powstanie filologii ukraińskiej i białoruskiej na UMCS. Rozumiem to tak, ze prezydent Duda jako człowiek patrzący na naukę od strony organizacyjnej docenił to, do czego zdarzyło mi się przyłożyć rękę. Oczywiście ja też te organizacyjne działania bardzo sobie cenię.
• Prezydent Duda zaznaczył, że przyznawanie tej nagrody zainicjował Bronisław Komorowski. Miało dla pana znaczenie, kto wręczył panu to wyróżnienie? Wolałby pan odebrać je z rąk byłego prezydenta?
- Nie kryję, że nie głosowałem na Andrzeja Dudę, ale uznaję go za mojego prezydenta, wybranego wolą większości narodu. Otrzymanie takiego wyróżnienia z rąk pierwszej osoby w państwie to absolutnie wielki zaszczyt. Jestem z tego dumny.
• Odbierając nagrodę mówił pan, że polszczyzna jest w potrzebie. Jakie są dzisiejsze zagrożenia dla języka polskiego?
- Mówiłem o takich trzech zagrożeniach. Poza wulgaryzacją i zalewem obczyzny w mało czytelnej i czasem tandetnej formie wymieniłem też trzecie najbardziej odpychające zjawisko, jakim jest mowa nienawiści. Mówienie nienawistne to nie jest sprawa form językowych, ale użytku, jaki robimy z języka. Jeśli zamiast budować porozumienie język służy ubliżaniu, poniżaniu, pomawianiu, to pozbawia się go podstawowej funkcji, jaką jest ustanawianie więzi. Możemy oczywiście się różnić, spierać, nawet kłócić ale nie powinniśmy się obrzucać błotem, to przerywa kontakt, niszczy zaufanie, wprowadza wrogość.
• Niedawno obchodził pan jubileusz 55-lecia pracy naukowej. Czy uważa pan, że ma coś jeszcze do zrobienia?
- Oczywiście, że tak. Od 2008 roku jestem na emeryturze akademickiej, ale nie oznacza to emerytury od pracy naukowej. Wręcz przeciwnie. Nie mając obowiązków dydaktycznych mogę się skupić na pracy badawczej i edytorskiej. Mam dużo rzeczy niedokończonych, a do tego niedawno, może zbyt optymistycznie oceniając swoje horyzonty czasowe, zacząłem wydawanie „Leksykonu aksjologicznego Słowian i ich sąsiadów”. W grudniu ukazał się pierwszy tom, poświęcony językowo-kulturowym obrazom domu w 18 językach świata. Piszą specjaliści od języków, ja też piszę, ale głównie koordynuję pracę zespołu. Opisaliśmy wszystkie języki słowiańskie, ale też francuski, niemiecki, angielski, portugalski, nawet japoński, są też języki afrykańskie. To początek serii, będą kolejne tomy: o Europie, pracy, honorze i wolności. A potem może kontynuacją serii zajmą się młodsi.
• W trakcie swojej pracy na UMCS zajmował się pan nie tylko dydaktyką, ale też uczestniczył w powstaniu uczelnianych struktur NSZZ „Solidarność”. Jak pan ocenia opublikowanie akt TW Bolka i zamieszanie wokół Lecha Wałęsy?
- To smutny przypadek. Od dawna wiemy, że Wałęsa „coś tam” podpisał, do czego sam się kiedyś przyznał. Teraz wiemy trochę więcej, ale wiemy na pewno, że po roku 1976 zerwał współpracę. Nawrócił się, tak jak św. Paweł, św. Augustyn, św. Franciszek, najpierw grzesznicy, a potem wielcy święci. Liczy się bilans wszystkich dokonań, a nie błędy młodości. A Wałęsa dokonał rzeczy wielkich, był wodzem w walce i doprowadził do zwycięstwa, nie dał się skusić komunistycznej władzy, „nie pękał” – jak to krótko ujął Władysław Frasyniuk. Ja osobiście podziwiam go za to, że bez jednego strzału wyprowadził wojska rosyjskie z Polski, dokonał tego, czego nie udało się pokoleniom bohaterskich Polaków. Przegraliśmy Powstanie Listopadowe i Powstanie Styczniowe, a Wałęsa dogadał się z Jelcynem po dobrej woli i osiągnął sukces, epokowy. Za to należy mu się pomnik, a w przyszłości (ale oby żył jak najdłużej!) pochówek na Wawelu. Że zawistni rodacy go poniewierają? Pamięć o nich przepadnie, a Wałęsa zostanie Wałęsą.