Lekarka pediatra nie znalazła czasu na zbadanie siedmioletniego chłopca, który poczuł się źle po uderzeniu w głowę.
Chłopiec był na basenie razem z innymi dziećmi spędzającymi ferie w Osiedlowym Domu Kultury "Amik” w Puławach. - Niefortunny wypadek wydarzył się w szatni, chłopiec się przewrócił i uderzył w głowę - opowiada Alina Kozłowska, kierownik domu kultury.
W pierwszej chwili opiekunka uznała, że chłopcu nic się nie stało i nie ma potrzeby wzywania lekarza. Dopiero po powrocie do domu kultury, dziecko zaczęło się dziwnie zachowywać. - Było bardzo senne, a głowa wciąż nie przestawała go boleć - mówi Kozłowska.
Kobieta postanowiła więc zasięgnąć porady pediatry z leżącej kilkadziesiąt metrów dalej przychodni. - Zadzwoniłam wcześniej, żeby zapytać czy zostanę przyjęta. Lekarka powiedziała, że ma dzisiaj zbyt wielu pacjentów i odesłała nas do przychodni, w której zapisani są rodzice chłopca - relacjonuje kierowniczka "Amika”.
Już w trakcie rozmowy telefonicznej kobieta zauważyła przez okno, że przy bloku obok stoi karetka pogotowia. Wyszła więc i poprosiła medyka o pomoc: - Najpierw obruszył się na mnie, że nazwałam go lekarzem, a on jest tylko ratownikiem medycznym. Potem kazał mi dzwonić po inne pogotowie.
Marianna Gościmska, pediatra z przychodni na ul. Skłodowskiej, która została poproszona o przyjęcie dziecka, tłumaczy że akurat tego dnia musiała przyjąć 51 pacjentów i ani jednego więcej nie mogła już wcisnąć do kolejki.
Kierowniczka puławskiego pogotowia uważa z kolei, że zespół karetki nie pomógł opiekunce dziecka, bo miał w samochodzie pacjenta, który miał być odwieziony do szpitala. - Gdyby byli sami, obejrzeliby dziecko - mówi Krystyna Kapyś.
Dopiero po przybyciu do domu kultury, matka chłopca zabrała go na pogotowie, gdzie zrobiono mu prześwietlenie czaszki. - Okazało się, że wszystko jest w porządku. Ale już wiem, że na służbę zdrowia w Puławach nie można liczyć - denerwuje się Anna Nesterowicz, matka dziecka.