Mimo trudności, problemów demograficznych i niewielkiego zainteresowania zawodami rolniczymi wśród młodzieży, Zespół Szkół Agrobiznesu im. Macieja Rataja w Klementowicach z gminie Kurów - wciąż funkcjonuje, nieprzerwanie od 1940 roku. Kształci Polaków i obcokrajowców.
Rozmawiamy ze Zbigniewem Turkowskim, dyrekotorem klementowickiej placówki, którzy w tym roku odchodzi ze stanowiska zajmowanego od połowy 2006 roku.
Panie dyrektorze, na przestrzeni lat, obraz polskiego rolnictwa uległ zmianie. Wydaje się, że rolnicy postrzegani są jako lokalni przedsiębiorcy, posiadacze dużych gospodarstw i sprzętu wartego setki tysięcy złotych. Czy to przekłada się na zainteresowanie nauką w szkole rolniczej?
ZT: Sytuacja na wsi faktycznie zmieniła się i to zdecydowanie. Rolnicy mają coraz lepszy sprzęt, a ich gospodarstwa są coraz większe. Nie znaczy to jednak, że jest lepiej. Małe gospodarstwa dzisiaj po prostu nie poradziłyby sobie na rynku, a ten jest trudny. Zboże sprzedaje się tanio, a dla rolnika pieniądze ze zbiorów muszą wystarczyć przecież na cały rok. Rolnictwo ma sens tylko wtedy, gdy siejąc mamy pewność, że będzie z tego zysk, a nie wtedy, jeśli mimo włożonej pracy pojawiają się problemy ze sprzedażą plonów lub oferowane są za nie groszowe ceny. Dlatego jeśli rodzic ma zamiar wysłać dziecko do szkoły, to chce wiedzieć, czy mu się to opłaci w dłuższej perspektywie. Nasza szkoła radzi sobie mimo tego, że czasy dla rolnictwa nie są dobre.
To placówka z tradycjami, która funkcjonuje od ponad 80 lat. Jest ósma klasa podstawówki, liceum i teoretycznie technikum agrobiznesu. Pytanie dlaczego to ostatnie nadal tylko na papierze.
Jeśli chodzi o szkołę rolniczą to oferujemy KKZ czyli kwalifikacyjny kurs zawodowy, który trwa trzy semestry, czyli półtorej roku. Technikum od kilku lat nie ma, bo liczba chętnych nie pozwala na jego otwarcie. Do naboru przystępuje po 7-8 osób, a to za mało. Niestety dzisiaj młodzież do rolnictwa się nie garnie i chyba przy tej polityce, która jest - jeszcze długo się to nie zmieni. Szczególnie, że samej młodzieży na wsi jest mniej, a ta która jest woli pójśc do liceum, a później na studia. Rolniczego wykształcenia szukają dopiero wtedy, gdy potrzebują podnieść swoje kwalifikacje, co może być potrzebne np. do otrzymania dopłat. Dlatego oferujemy im KKZ. U nas zdobywają zawód i potrzebne uprawnienia. A co do technikum to jesteśmy otwarci. Gdybyśmy mieli więcej chętnych do tej szkoły, na pewno wznowilibyśmy nauczanie.
A jak radzicie sobie pod względem ekonomicznym? Utrzymanie takich starych budynków, internatu, maszyn do gospodarstwa, to wszystko musi trochę kosztować.
I kosztuje. Tylko na bieżące remonty wydajemy kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznie. Jako szkoła, którą prowadzi stowarzyszenie, nie możemy liczyć na wsparcie ze strony ministerstwa. Utrzymujemy się dzięki subwencji, 25-hektarowego gospodarstwa oraz dopłatom. To co wypracujemy, musi nam wystarczyć na wszystko: remonty, płace, całą działalność dydaktyczną. Łatwo nie jest, ale inwestujemy, ocieplamy budynki. Na pewno szkoła wyglądały jeszcze lepiej, gdyby ze strony właściciela, czyli powiatu puławskiego, było wsparcie. Ale pieniądze idą za uczniem, a tych zdobyć najtrudniej. Dlatego od 2015 roku w naszej szkole uczy się również młodzież ukraińska.
Stery placówki wkrótce przejmie nowy dyrektor. To już pańska ostateczna decyzja?
Tak, kierowałem tą szkołą od 2006 roku i zdecydowałem się odejść. Od września będzie tutaj nowy dyrektor. O tym, kto nim będzie zdecyduje stowarzyszenie.